REKLAMA

Na nowy rok życzyliśmy sobie szczęścia. Czyli produktu, który chcą nam wcisnąć

Nagle mój zegarek poinformował mnie, że jestem zestresowany. Byłem zaskoczony, bo akurat w tej chwili czułem coś wręcz przeciwnego - byłem naprawdę wyluzowany. W wielu przypadkach pomiary rzeczywiście odpowiadały sytuacjom, ale tym razem różnica pomiędzy tym, co czuję, a tym, co wskazuje urządzenie była zastanawiająca.

Na nowy rok życzyliśmy sobie szczęścia. Czyli produktu, który chcą nam wcisnąć
REKLAMA

Mogłem zrzucić winę na wiek sprzętu, bo to model sprzed kilku lat. Z tyłu głowy miałem świadomość, że te pomiary są orientacyjne, niezbyt dokładne i nie należy im ufać. Mimo wszystko sam fakt mnie zastanowił. Może podświadomie czymś się niepokoje i martwię? Zacząłem analizować własne uczucia i przypominać o zdarzeniach, które mogły wpłynąć na moje negatywne odczucia, chociaż gdyby nie powiadomienie nie zawracałbym sobie tym głowy.

REKLAMA

Z jednej strony doskonale wiedziałem, że to tylko niedokładne urządzenie, które swoje wnioski wyciąga na podstawie nie do końca miarodajnych danych, ale z drugiej całe zdarzenie to dobry opis tego, o czym pisze William Davies w książce „Przemysł szczęścia. Jak politycy i biznesmeni sprzedali nam well-being”.

Nauka o szczęściu była zawsze tak kusząca ze względu na obiecywane przez nią odsłonięcie tajemnic subiektywnych nastrojów. Jednak wraz z rozwojem tej nauki, element subiektywny jest coraz bardziej spychany na margines tak, że w końcu zupełnie znika (…) Dochodzimy do punktu, w którym nasze ciała są bardziej wiarygodne niż nasze słowa.

„Aparatura pomiarowa rozrasta się i wpełza coraz głębiej w nasze prywatne i społeczne życie” – zwraca uwagę autor, krytykując rzeczywistość, w której szczęście można sprzedać jak każdy inny produkt.

Trzymając się świątecznej atmosfery, możemy sobie wyobrazić, że ktoś składający nam życzenia na najbliższe miesiące równie dobrze mógłby być znacznie bardziej precyzyjny. I pragnąc dla nas spokoju powie, że liczy na to, że będziemy np. o pół godziny dziennie mniej zestresowani niż jesteśmy teraz, co może wynikać z pomiarów aplikacji. Ba, będzie trzymał kciuki za to, byśmy na skali szczęścia awansowali o jeden poziom.

Od wieków tak wielu osobom zależy na tym, aby to niby oczywiste, ale jednak ulotne pojęcie okiełznać, konkretnie opisać i scharakteryzować. Niby jesteśmy bliżej, ale ciągle umyka.

Paradoks zdaniem Daviesa polega na tym, że wraz z rosnącą liczbą danych i możliwości, za pomocą których da się wyciągnąć średnią ocenę szczęśliwości, żyjemy w czasach, w którym coraz więcej osób cierpi z powodu depresji czy innych dolegliwości. Mierząc coś, czego zmierzyć się nie da, nasza uwaga zostaje skierowana w inną stronę.

W miarę jak od lat 90. psychologia pozytywna i badania nad szczęściem zakorzeniały się coraz głębiej w naszej kulturze polityczno-ekonomicznej, rósł niepokój co do sposobu, w jaki pojęcia szczęścia i well-being były wykorzystywane przez polityków i biznesmenów

– zauważa Davies.

Skoro jesteśmy w stanie oszacować, co budzi radość, a co niepokój czy lęk, to można znaleźć na to lekarstwo. Nie w postaci konkretnego leku, ale rzeczach, które pozytywne emocje dają. W kapitalistycznym świecie oznacza to rzecz jasna konsumpcję.

„Ludzkie aktywności i uczucia są badane w celu ich skuteczniejszego przewidywania i kontrolowania” – dodaje autor „Przemysłu szczęścia”. Ale to niejedyne ryzyko. Osoby nieszczęśliwe bardzo łatwo mogą być uznane za winne własnej niedoli. To w tobie – ewentualnie w twoim mózgu – jest coś nie tak. Przymyka się wówczas oczy na wszelkie zewnętrzne czynniki.

Znacznie wcześniej pisał o tym Mark Fisher, według którego dochodzi do prywatyzacji smutku i stresu. Wiele chorób psychicznych to efekt „samolubnego kapitalizmu” i podejścia polegającego na tym, że spełnienie może dać wyłącznie materialny dobrobyt.  

I chociaż mam świadomość, że to banał, to jednak dalej brniemy w tym kierunku. Mnóstwo urządzeń ma nam pomóc kontrolować własne emocje, monitorować ciało. W telefonie możemy mieć prywatnego terapeutę, a słuchawki pomogą nam zasnąć. I to nic, że przyczyn bezsenności może być mnóstwo: od problemów w pracy przez fakt, że nasza okolica jest zbyt jasna, a my przed zaśnięciem nie możemy oderwać się od telefonu, bo aplikacje żądają od nas uwagi, po dolegliwości zdrowotne. Pal licho – kup słuchawki, a będzie lepiej. Trudno oczekiwać, byśmy w kolejnych miesiącach odeszli od tego trendu.

W swojej książce Davies stawia niewygodne dla wielu pytania.

Co, jeśli ułamek dziesiątków miliardów dolarów wydawanych obecnie na monitorowanie, przewidywanie, dostrajanie, wizualizowanie i przewidywanie najdrobniejszych poruszeń naszych umysłów, uczuć i mózgów, zostałby zamiast tego przeznaczony na projektowanie i wprowadzanie w życie alternatywnych form organizacji polityczno-ekonomicznej. Rozbawienie, jakie wywołałby ten pomysł na najwyższych szczeblach korporacji, władz uniwersyteckich i rządów, świadczy o tym, jak istotne politycznie stały się narzędzia kontroli psychologicznej.

Zdaniem autora „Przemysłu szczęścia” w przyszłości badacze będą zdziwieni, jak wiele czasu poświęcaliśmy na nadzorowaniu samych, „polegającym na gorliwym wysyłaniu informacji o swoim zachowaniu, diecie i nastrojach do wielkich baz danych”. To właśnie efekt traktowania szczęścia jako coś, co można zdobyć czy kupić – tak czy siak trzeba się podporządkować, by odkryć prawdziwe, lepsze ja.  

REKLAMA

„Szczęście zostało ostatecznie odarte ze swego subiektywnego aspektu i ujęte jako obiektywne, behawioralne wydarzenie czekające na analizy eksperckie” – pisze Davies. Tylko jak się z tych bezdusznych pomiarów wyrwać? Autor „Przemysłu szczęścia” wcale nie daje rozwiązań. Jedną z potencjalnych wskazówek jest… słuchanie. Siebie, innych, świata.

To trudne, bo umiejętność zanika w społeczeństwie „abstrakcyjnego i wścibskiego empiryzmu”, jak ujął to jeden z cytowanych przez Daviesa socjologów, przejawiającego się w nieskończonych zbiorach danych, raportów, faktów i liczb. Ale może dzięki słuchaniu siebie i innych - nie przez pryzmat statystyk - udałoby się „osiągnąć mniej samotny, depresyjny i narcystyczny stan rzeczy niż ten, w którym ludzie głowią się nad tym, jak sprawują się ich mózgi i umysły, oraz co powinni zrobić, żeby działały one jeszcze lepiej”.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA