REKLAMA

Nawigacje zaspały na remont i wywołały korki. Kierowcy zamiast na znaki patrzyli na ekrany

Od czasu do czasu słychać o absurdalnych historiach, kiedy to nawigacja zaprowadziła kogoś wprost do jeziora albo w szczere pole, co bawi niemal wszystkich. „Jak można być tak naiwnym?” – dziwią się komentatorzy. Tymczasem zaufanie do programów jest ogromne, co pokazuje przykład Gdańska. Wszyscy posłuchali podpowiedzi i stali w korkach.

Nawigacje zaspały na remont i wywołały korki. Kierowcy zamiast na znaki patrzyli na ekrany
REKLAMA

Ze względu na budowę Obwodnicy Metropolitalnej Trójmiasta obowiązuje nowa organizacja ruchu wokół jednego z węzłów. Zmiany były ogłaszane wcześniej, ale najwyraźniej nie wszyscy o nich słyszeli. Albo postanowili zaufać nawigacji – wszak skoro odbywa się to zgodnie z planem, to kierowcy uznali, że programy przystosują się do zmienionych warunków. Sęk w tym, że aplikacje zaspały.

REKLAMA

Przez niezaktualizowane aplikacje kierowcy w Gdańsku stali w korkach

Jak zwrócił uwagę profil Sto Lat Planowania m.in. Google Maps zaczęło prowadzić kierowców przez centrum miasta, doprowadzając do ogromnych korków. W tym czasie na obwodnicy „hulał wiatr”.

Problemy potwierdziło Radio Gdańsk:

Największe kłopoty sprawiły nawigacje satelitarne, które konsekwentnie pokazują zamknięcie obwodnicy przy Borkowie i Straszynie. To sprawiło, że większość kierowców zaczęła uciekać ze Straszyna do Kowal, a z Kowal przez Łostowice do Świętokrzyskiej. Aleja Armii Krajowej stanęła od Jasienia. Do centrum jechało się półtorej godziny.

W relacji trójmiejskiej Wyborczej również czytamy, że „wielu kierowców postanowiło zaufać nawigacji” zamiast znakom drogowym. Przez to węzeł był przejezdny, a zator tworzył się na zjazdach z obwodnicy:

Z tego powodu korki przez cały dzień tworzyły się na al. Armii Krajowej czy w okolicznych miejscowościach - Straszynie, Borkowie czy Kowalach. (…) Sama organizacja ruchu na węźle została jednak wymyślona dobrze i naprawdę nie należy się jej bać. Wszystko jest czytelnie oznaczone (szczególnie przydają się duże znaki na jezdni w kolorze żółtym). Przejechanie po wszystkich bocznicach zajęło mi poniżej 20 minut.

Zachowanie kierowców, którzy ślepo zaufali nawigacji, odnotowała nawet Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. W komunikacie napisano, że „w popularnych nawigacjach i aplikacjach nie widać jeszcze wprowadzonych zmian w organizacji ruchu”, a GDDKiA nie ma na to wpływu. Wszelkie aktualizacje wprowadzają właściciele i operatorzy programów. Niestety robią to z opóźnieniem. W tym przypadku doprowadziło to do korków i nerwów.

Choć chcąc być precyzyjnym należałoby stwierdzić raczej, że za korki odpowiadali sami kierowcy sugerujący się nawigacją, a nie znakami.

„Jednocześnie apelujemy o stosowanie się do oznakowania oraz przestrzeganie przepisów ruchu drogowego” – przypomniało GDDKiA.

Można łapać się za głowy, ale nadmierna ufność doprowadziła kiedyś do tragedii. W 2010 roku Google zostało pozwane przez kobietę, która została potrącona przez samochód, gdyż Google Maps zasugerowało jej przejście przez autostradę. Z kolei w 2011 roku grupa trzech kobiet ślepo podążając za sugestiami GPS, wjechała do jeziora. Opisywaliśmy niedawno przykład śmierci mężczyzny, który sugerując się nawigacją wjechał na zawalony most.

Jakkolwiek banalnie to nie brzmi - warto jednak patrzeć na to, co dzieje się za kółkiem, i nie podążać ślepo za wskazówkami programu.

Więcej na temat Google Maps:

REKLAMA

Zdjęcie główne: FotoDax / Shutterstock.com

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA