iPad Pro (2024) to najlepszy tablet, jaki można kupić. Jest tylko jeden szkopuł
iPad Pro z prockiem Apple M4 jest już w naszej redakcji od dwóch tygodni. Co się zmieniło w porównaniu do poprzedników i czy warto w ogóle kupić nowy tablet Apple’a? No i ile trzeba właściwie zapłacić za taki podstawowy model, a ile za taki kompletny zestaw już ze wszystkimi bajerami? Testujemy i sprawdzamy.
Do oferty Apple’a na początku 2024 roku dołączyły aż cztery nowe tablety. Dwa z nich to bezpośredni następcy iPadów Pro z 11 i 13-calowym wyświetlaczami, a kolejne to dwa iPady Air, które mają identyczne długości przekątnych jak ich drożsi kuzyni. Oznacza to, że nareszcie można kupić największy możliwy tablet Apple’a, który nie jest jednocześnie sprzętem z najwyższej półki cenowej. Podobnie wygląda to teraz także w przypadku smartfonów i laptopów, więc miło, iż firma z Cupertino uporządkowała wreszcie swoje portfolio.
iPad Pro (2024) - specyfikacja
W pierwszej kolejności przyjrzymy się iPadom Pro, w których zmieniło się znacznie więcej, niż widać na pierwszy rzut oka, a iPadom Air poświęcimy osobny tekst. Niespodzianek w przypadku tych najdroższych modeli na londyńskiej prezentacji, którą miałem okazję odwiedzić, było już całkiem sporo, ale jeszcze więcej rzeczy ujawniło się dopiero podczas testów.
Po pierwsze: to iPady Pro zadebiutowały z Apple M4.
Tego procesora nie ma jeszcze w żadnym z komputerów Apple’a. O tym, że jest diabelnie szybki, nie ma nawet co wspominać, a do tego po raz pierwszy iPady obsługują sprzętowo śledzenie promieni. Ilość dostępnego RAM-u różni się z kolei w zależności od tego, na jaką pojemność pamięci wewnętrznej się zdecydujemy. W przypadku modeli o pojemności pamięci 256 i 512 GB mamy go 8 GB.
Modele z dyskami o pojemności 1 lub 2 TB mają do dyspozycji dwukrotnie więcej pamięci operacyjnej. Do tego te tańsze modele mają 9 rdzeni CPU, czyli o jeden mniej, niż te najdroższe modele. W trakcie testów miałem do dyspozycji 11-calowy model wyposażony w 2 TB pamięci wewnętrznej, a tym samym 16 GB RAM-u i 10-rdzeniowy chip Apple M4 wraz z modułem ESIM.
Po drugie: nie znajdziemy tu slotu na kartę SIM.
Nawet jeśli zdecydujemy się na ten o 1000 złotych droższy model wyposażony w modem, to i tak nie skorzystamy ze zwykłej karty SIM. Nie powinno być to jednak przesadnie problemem w dobie eSIM-ów. W tablecie i tak nie znajdziemy apki do dzwonienia, a SMS-y przekazuje do niego iPhone poprzez chmurę iCloud, więc jedyne, czego nam potrzeba, to pakietu danych.
Takowy możemy wykupić w dodatku bez instalowania żadnej aplikacji, bezpośrednio w ustawieniach i to od dwóch dostawców: GigSky i 1GLOBAL. Przyda się to jednak głównie na wyjazdach zagranicznych, bo ceny lokalne nie są jednak jakoś mocno konkurencyjne. Jeśli już w iPadzie jest modem, to warto poszukać lepszej oferty krajowej u rodzimych operatorów, którzy oferują internet mobilny z e-SIM-ami.
Po trzecie: te sprzęty faktycznie coraz bardziej przypominają kartkę papieru
Apple chwali się, że mierzący jedynie 5,1 milimetra grubości 13-calowy iPad Pro jest jego najcieńszym urządzeniem elektronicznym i pod tym względem przebija nawet iPoda nano. Testowany przeze mnie 11-calowy ma z kolei jedynie 5,4 mm grubości, podczas gdy iPady Air mierzą 6,1 mm. Oba modele Pro są przy tym lżejsze od modeli sprzed dwóch lat, co czyni je znacznie bardziej poręcznymi.
Szczupłość nie odbiła się negatywnie na czasie pracy, najpewniej ze względu na fakt, że chip Apple M4 jest bardziej energooszczędny od M2. Na ostatnim wyjeździe służbowym korzystałem z tego urządzenia cały dzień zarówno do pracy w hotelu i na targach, jak i do oglądania filmów i czytania książek w samolocie, a i tak nie udało mi się go rozładować do końca przed pójściem spać.
Po czwarte: oba iPady Pro wyposażono w ekrany Tandem OLED.
W ramach poprzedniej generacji tylko 13-calowy model dostał microLED-a, a 11-calowy pozostał przy panelu LCD, a teraz oba mają chyba najlepsze wyświetlacze, jakie kiedykolwiek zrobił Apple. Do tego każdy z nich można wybrać w wersji z ekranem pokrytym nanostrukturalnym szkłem, które faktycznie blokuje refleksy świetlne. Miałem okazję porównać na żywo tablet wyposażony w tę warstwę oraz ten sam model, ale bez niej i robi to kolosalne wrażenie. Wręcz nienaturalne!
Testowany przeze mnie model tej warstwy niestety nie ma, ale jeśli decydowałbym się na zakup, to z pewnością rozważyłbym dopłatę. Nie jest ona aż tak wysoka, jak w przypadku Studio Display, gdzie za nanostrukturalne szkło trzeba dopłacić 1500 zł. W przypadku tabletów taka dopłata wynosi 500 zł. Jest tylko jeden mały haczyk: ten dodatek można wybrać wyłącznie w przypadku iPadów Pro z dyskami o pojemności 1 lub 2 TB. Modele wyposażone w 128 i 256 GB tej opcji nie mają.
iPad Pro (2024) - jaki jest ten OLED?
Nie da się ukryć, że sam ekran, niezależnie czy z nanostrukturalnym szkłem, czy bez, robi kolosalne wrażenie na żywo. Mamy tutaj do czynienia z panelem typu Tandem OLED, czyli w uproszczeniu takimi dwoma OLED-ami nałożonymi na siebie. Różni się on od wyświetlaczy microLED i LCD tym, że podświetla wyłącznie te piksele, które aktualnie potrzeba, a nie konkretne strefy wyświetlacza. Dzięki temu te aktualnie wygaszone punkty są rzeczywiście czarne.
Pod kątem technologii wyświetlacza iPady zrównały się teraz z iPhone’ami, w których OLED-y stosowane są od lat. Do tego różnica między obecnym iPadem a moim prywatnym sprzed dwóch generacji wyposażonym w LCD jest na żywo spora. W optymalnych warunkach w obu ekran świeci na czarno, ale jeśli gdzieś obok jest silne źródło światła i patrzy się na ekrany pod lekkim kątem, to czerń w starszym modelu zaczyna robić się szarawa albo niebieskawa.
Dla porządku też dodam, że nie zabrakło tutaj obsługi trybu ProMotion, czyli odświeżania z częstotliwością do 120 Hz. Nie liczcie jednak na to, że zrobicie z iPada z OLED-em lampkę nocną. W ustawieniach nie znalazłem trybu Always on Display, który mamy w telefonach, bo minimalna częstotliwość to nie 1 Hz, tylko 10 Hz. To, co da się tam jednak odszukać, to tzw. tryb referencyjny. Przyda się on w pracy osobom zajmującym się obróbką zdjęć i wideo oraz grafiką komputerową.
Zaznaczę jednak, że czerń na ekranie nie zawsze i nie w każdych warunkach idealnie zlewa się z czarną ramką. Za dnia, zwłaszcza jeśli patrzę na tablet z bliższej odległości, widzę delikatną różnicę w odcieniu. W żadnym razie to nie przeszkadza, ale ciekaw jestem, czy kiedyś te barwy będą faktycznie nieodróżnialne. Może doczekamy się kiedyś prawdziwie bezramkowego OLED-a, w którym dajmy na to te piksele na krawędziach będą zawsze wygaszone?
iPad Pro - aparaty i Face ID
Skoro przy ramkach już jesteśmy, to trzeba wspomnieć o jeszcze jednej nowości. Tak jak rok temu w iPadzie 10, tak i w tej generacji iPadów Pro przeniesiono kamerę do wideorozmów wraz z modułem Face ID na dłuższą krawędź tabletu. Biorąc pod uwagę fakt, że z tabletu podczas wideokonferencji w 99 procent przypadków korzystam w trybie poziomym, uznaję to za bardzo dobry ruch.
Wcześniej, gdy się łączyłem się na Zoomie czy innych Teamsach, zawsze wyglądałem jakbym patrzył w bok. Teraz sprawiam wrażenie, jakbym patrzył prosto w obiektyw. Jakość obrazu też jest w porządku, a do tego mamy tutaj oczywiście obsługę rozmycia tła. Można symulować podążanie obiektywu za nami poprzez wycinanie odpowiedniego fragmentu kadru dzięki funkcji Center Stage.
Ramka jest też na tyle szeroka, że nie było potrzeba robić tutaj notcha, ani tym bardziej Dynamicznej Wyspy - aczkolwiek szkoda, że nie jest ona na tablecie obsługiwana w wersji czysto software’owej. Tę z iPhone’a z czasem niezwykle polubiłem. Bynajmniej bym też nie chciał, by ramka była węższa niż teraz, bo wtedy paluchami zasłaniałbym treść.
Nowe umiejscowienie kamery ma też inną zaletę: sprawniej działa autoryzacja z użyciem skanu twarzy. Poprzedni model z kamerą na krótszym boku wyrobił we mnie nawyk unoszenia tabletu o parę centymetrów, gdy w trybie pionowym leżał na biurku lub łóżku, aby Face ID złapało moją twarz w swoim polu widzenia. Nowy tablet odblokowuje się automatycznie nawet wtedy, gdy leży przede mną plackiem.
Trudno powiedzieć, czy wynika to z faktu, iż moduł Face ID znajduje się bliżej mnie, czy został jeszcze jakoś dodatkowo usprawniony, no ale liczy się efekt - jest lepiej i wygodniej. Trzeba tylko uważać, żeby nie zasłaniać modułu kamery trzymając tablet w dłoni. Warto zawsze obracać go tak, żeby Face ID lądowało na przeciwległej ramce niż ta, za którą właśnie chwytamy.
A co z głównym modułem foto? Apple zdecydował się montować w nowych tabletach tym razem nie dwa, a jeden obiektyw. Zniknął ten ultraszerokokątny, który był obecny w poprzednich iPadach Pro i został tylko ten szeroki cykający fotki w 12-megapikselach. Nie mogę powiedzieć, abym tym drugim tęsknił, skoro aparat główny w tablecie służy mi co najwyżej do skanowania dokumentów albo odpalania AR.
To, czego nie zabrakło, to lampy oraz czujnika LiDAR. Wyspa aparatu nie wystaje też jakoś specjalnie z obudowy, a po założeniu etui - albo podpięciu urządzenia do klawiatury - plecki robią się płaskie i tablet nie chybocze się po odłożeniu go na stół. Tego samego nie można powiedzieć o iPhone’ach z ich potrójnymi aparatami - nawet jak wsadzimy je do case’a, to i tak się gibają.
Jeśli przy case’ach zaś jesteśmy, to iPad Pro dostał nowe Smart Folio, które nieco inaczej się składa. Oprócz tego pojawił się Apple Pencil Pro, który jest z nim kompatybilny. Zestaw akcesoriów uzupełnia zaś Magic Keyboard nowej generacji, która ma przeprojektowane zawiasy, rząd przycisków funkcyjnych umieszczony zaraz nad cyframi oraz całkiem spory gładzik.
iPad Pro (2024) w praktyce
No ale dobra, wszystko fajnie pięknie, ale jak się z tego sprzętu korzysta? W telegraficznym skrócie: bajecznie! To, co mnie zaś chyba zaskoczyło najbardziej, to… moduł Wi-Fi 6E. Korzystam w domu z Funboksa 10 od Orange oraz Światłowodu Pro 10.0 i w pełni mogłem wykorzystać w iPadzie potencjał tego łącza przy wysyłaniu danych. Treści lecą na serwery i do chmury z prędkością 1 Gb/s.
I to nie tylko wtedy, gdy stoję przy routerze, ale również wtedy, gdy już leżę w łóżku za ścianą. No nie powiem, robi to wrażenie! Pobieranie danych realizowane jest z kolei z przepustowością ponad gigabita na sekundę. Jedynym obecnym u mnie w domu sprzętem, który może się pod względem szybkości Wi-Fi równać z iPadem Pro, jest wypożyczony na czas testów tegoż łącza komputer Mac Studio.
Oczywiście jeśli chodzi o sam system i apki, to wszystko działa płynnie - niezależnie czy mowa o przeglądaniu sieci, pracy biurowej, konsumowaniu multimediów, graniu w ślicznie wyglądające gry, oglądaniu filmów, montowaniu filmów, obrabianiu zdjęć itd. Sam system operacyjny nie doczekał się za to żadnych gruntownym zmian i to jest moja największa uwaga wobec tego sprzętu.
Co gorsza, identyczną miałem wobec jego kilku poprzedników. Apple kolejny raz zaprezentował fenomenalny hardware, za którym nie nadąża software. Marzą mi się albo dotykowy macOS na tablet, albo iPadOS z opcją odpalania aplikacji z macOS-a. Profesjonalnego oprogramowania w App Storze co prawda trochę już mamy, ale to nadal kropla w morzu potrzeb wśród power userów.
Tyle dobrego, że Final Cut Pro w wersji na iPada nauczył się kilku nowych sztuczek, w tym na przykład bezprzewodowego przechwytywania obrazu z nawet czterech iPhone’ów jednocześnie, aby zapisywać ujęcia multicam dzięki apce Final Cut Camera. Pojawiła się też nowa wersja programu Logic Pro do tworzenia i obrabiania muzyki, która wykorzystuje sztuczną inteligencję.
iPad Pro (2024) - cena
Za podstawową wersję iPada Pro z 2024 roku, czyli z 11-calowym wyświetlaczem bez nanostrtukturalnego szkła, 9-rdzeniowym procesorem Apple M4 bez modemu, 8 GB RAM-u i 256 GB pamięci na dane trzeba zapłacić 5199 zł. To całkiem sporo jak za goły tablet oraz więcej, niż kosztowały do tej pory iPady Pro z procesorami Apple M2, ekranami LCD i micro LED. Do tego poprzednie modele zostały już wycofane z oferty i tak jak nadal można je kupić, tak pewnie niedługo to się zmieni, gdy znikną z magazynów.
No i pamiętajmy, że te 5,2 tysiąca to dopiero początek. 13-calowy iPad Pro z dyskiem o pojemności 2 TB, modemem i nanostrukturalnym szkłem kosztuje 13499 zł, a przecież do tego dochodzą akcesoria. Jeśli dorzucimy do tego nowy rysik Apple Pencil Pro, usprawnioną klawiaturę Magic Keyboard i odświeżone etui Smart Folio, to do tej kwoty trzeba doliczyć kolejne 2997 złotych, co daje razem… 16,5 tys.
Dla porównania: za 200 zł mniej można kupić potężnego 14-calowego MacBooka Pro z dyskiem o identycznej pojemności. Jasne, w nim nie da się w nim odczepić ekranu od klawiatury i nie da się na nim rysować z użyciem rysika, no ale za to ma procesor Apple M3 Pro z jeszcze większą liczą rdzeni, jeszcze więcej RAM-u oraz… pełnego macOS-a.
Biorąc pod uwagę cennik Apple’a, zakup iPada Pro w takiej wypasionej konfiguracji i ze wszystkimi akcesoriami jestem w stanie polecić jedynie tym osobom, które cierpią na nadmiar gotówki lub po prostu wiedzą, że ten sprzęt i tak na siebie zarobi. Z kolei posiadaczom jednego z poprzednich modeli polecałbym wstrzymać się z wymianą i dobrze się zastanowić, czy taka przesiadka jest ekonomicznie uzasadniona.
Czytaj inne nasze teksty dotyczące nowych iPadów:
No ale jeśli cena nie gra roli, to co tu dużo mówić - nie ma obecnie lepszego tabletu niż iPad Pro. Nie mogę się jednak doczekać nadchodzącej konferencji WWDC, bo jego kulą u nogi jest niezmiennie, od lat, iPadOS. Jeśli ten sprzęt byłby w stanie odpalić macOS-a lub przynajmniej apki z macOS-a, to bez dwóch zdań polecałbym go nad wspomnianego wcześniej MacBooka Pro.
Póki tak się nie stanie, iPady Pro pozostaną niszowymi sprzętami dla osób, które są świadome jego ograniczeń i godzą się na nie. iPady Air pozostają zaś kolejny raz tymi tabletami, na które konsumenci powinni patrzeć w pierwszej kolejności - a więcej o tym zupełnie nowym, 13-calowym modelu będziecie mogli przeczytać niedługo w osobnym materiale. W kolejnym z kolei przyjrzę się akcesoriom: odświeżonym Smart Folio i Magic Keyboard oraz rysikowi Apple Pencil Pro.