Uber chwali się nowością, którą w Polsce mamy od dawna. I którą chce dobić
Zapowiedziana dla amerykańskich użytkowników Ubera nowość jest już na polskich ulicach. I to od bardzo dawna.
Uber jest o krok od wymyślenia transportu publicznego – ironizował na łamach Autobloga Tymon Grabowski, kiedy firma chwaliła się wprowadzeniem w Warszawie usługi UberX Share. W jej ramach z tej samej taksówki może korzystać kilku nieznanych sobie użytkowników aplikacji jadących w tę samą stronę, zmniejszając opłatę za przejazd.
Nie trzeba było długo czekać, by pomysł odkrycia autobusów zawładnął Uberem
Wcześniej Uber Shuttle – który „umożliwia rezerwację miejsc w czystym, klimatyzowanym autobusie o wysokim standardzie” , jak reklamuje firma – dostępny był tylko w mieście Meksyk i kilku miastach w Egipcie oraz Indiach. Teraz usługa wkracza do Stanów Zjednoczonych. Na razie skierowana będzie głównie do dojeżdżających/wracających z koncertu, imprezy sportowej czy w niedalekiej przyszłości lotniska.
Pasażerowie zarezerwują miejsce w aplikacji, udadzą się na wyznaczone miejsce i pojadą do celu nie samemu, tylko z grupką innych użytkowników w większym pojeździe. W odróżnieniu od typowego zamówienia samochodu Uber Shuttle będzie tańszy, bo niepodatny na wahania cen, które są normą w przypadku dużych wydarzeń i zwiększonym popycie.
Nie ma się nad czym rozwodzić: Uber wymyśla komunikację publiczną
To interesujący przypadek, bo wcześniej firma przyłożyła swoją rękę do pogłębienia kryzysu, w którym transport publiczny się znalazł. Już w 2018 r. na Autoblogu zwracano uwagę, że wbrew założeniom tego typu usługi zwiększają korki. A to dlatego, że do taksówek z aplikacji przesiedli się nie właściciele aut, a ci, którzy wcześniej wsiadali do autobusów czy tramwajów. Zysk prywatnej korporacji okazał się stratą dla miejskich spółek.
Miało to swoje konsekwencje ekologiczne. W 2021 r. pojawiły się badania wykazujące, że dla środowiska przejazdy z aplikacji są nawet gorsze niż prywatne auta. Głównie dlatego, że bardzo często kierowcy jeżdżą po mieście sami – czekając na kurs albo dojeżdżając do klienta. Podczas przewożenia powietrza dalej spalane jest paliwo i emituje się gazy cieplarniane. Według szacunków takie dodatkowe przejazdy zwiększają szkodliwą emisję o 20 proc. Do tego dochodzą koszty społeczne związane z korkami, wypadkami i hałasem.
Łatwo powiedzieć, że nie przez przypadek ludzie przesiedli się do usług w stylu Ubera – po prostu komunikacja miejska nie była kuszącą alternatywą. Tyle że od zawsze niskie ceny przejazdów miały swoją prostą przyczynę.
Uber unika tradycyjnej relacji pracodawca-pracownik oczywiście po to, by obniżyć koszty pracy, a w konsekwencji obniżyć koszty usług. To obniżenie kosztów pracy, w praktyce oznacza po prostu niezatrudnianie kierowców, nieoferowanie im żadnej ochrony, opieki medycznej, ubezpieczeń społecznych. I przekonywanie, że nie są prawdziwymi pracownikami, tylko dzielą się z innymi swoimi zasobami
- tłumaczył w rozmowie ze Spider's Web+ Dominik Owczarek z Instytutu Spraw Publicznych
Obecnie firmy oferujące przewozy z aplikacji straszą, że ceny wzrosną po tym, gdy wejdzie w życie wymóg posiadania przez kierowców polskiego prawa jazdy. W odpowiedzi na pytania money.pl warszawski ratusz ujawnił, że w wyniku kontroli przeprowadzonej w 2023 r. stwierdzono 523 nieprawidłowości. 100 kierowców świadczyło usługi transportowe bez licencji, 68 nie miało badań lekarskich i psychologicznych dla kierowców, 62 prowadziło samochód bez uprawnień, a kolejnych 39 posługiwało się fałszywym prawem jazdy. Niższa cena za przejazd nie brała się znikąd.
„Po co mi autobusy i tramwaje, mam taniego Ubera” - pogląd wpłynął na transport publiczny
W wielu miastach obserwuje się cięcia tras przejazdów autobusów i tramwajów. W Białymstoku dopiero w maju po czteroletniej przerwie wróciły nocne autobusy. Wcześniej brakowało ich również w Opolu, co jak odnotował tamtejszy oddział Wyborczej wykorzystali przewoźnicy z aplikacji. W jedną sobotnią noc po Opolu poruszało się 24 kierowców Bolta i 8 Ubera. Czyli zainteresowanie było.
Komunikacja miejska traci również na tym, że w mieście są korki, które Uber także powoduje. Skrajnym przykładem jest Warszawa i okolice dworca Centralnego. Sami urzędnicy przyznają, że sytuacja pogorszyła się od momentu, kiedy pod dworzec mogą dodatkowo podjeżdżać auta jeżdżące dla Ubera.
Z naszych obserwacji wynika, że problem nasilił się, odkąd przetarg na obsługę postoju taksówek przy Dworcu Centralnym wygrał Uber. Wystarczy, że zjedzie się dziesięć samochodów i ruch autobusów jest zablokowany
- mówił stołecznej Wyborczej Tamas Dombi, dyrektor Biura Zarządzania Ruchem Drogowym.
Autobus przyjeżdża spóźniony, kursuje rzadko albo nie ma go wcale, jak do niedawna nocą w Białymstoku czy Opolu. Zdenerwowany mieszkaniec klnie na komunikację miejską i wybiera Ubera. Sytuacja się pogarsza, bo pasażerów dalej ubywa, więc miejski przewoźnik musi ciąć kursy, by nie powiększać i tak sporej straty. Liczba klientów prywatnych przewoźników rośnie. I wtedy Uber może bohatersko wejść na scenę z innowacyjnym pomysłem na specjalne miejsca, w których klienci będą czekać na duży pojazd. Rewolucja!
I to nic, że weszła w życie w 1832 r., kiedy uruchomiono pierwszy tramwaj w Nowym Jorku.
Mamy kryzys innowacji
Współczesne firmy dalej będą przedstawiane jako innowacyjne, lepsze od publicznych usług, bo bardziej nowoczesne, dostosowane do współczesnego użytkownika. Tyle że pod płaszczykiem odkrywania świata zobaczymy wynajdowanie koła na nowo. Elon Musk odkrywa metro. HBO Max i Disney+ wprowadzają na rynek coś, co znamy od czasów telewizji kablowej. Uber udający transport publiczny jest więc niby paradoksem, ale tak naprawdę naturalnym krokiem – żeby udawać, że rozwiązuje się problem, należy korzystać ze sprawdzonych rozwiązań.
Co dalej? Pomysł, by autobusy wyjeżdżały nie tylko w trakcie dużych wydarzeń, ale też regularnie, powiedzmy, że co godzinę? I, uwaga, co wy na to: przewoźnicy zrezygnują z aplikacji i zaoferują niesamowicie wygodne potwierdzenie możliwości przejazdu za pomocą papierowego wydruku, który wkładać się będzie do nieprawdopodobnie nowoczesnego automatu stemplującego datę i godzinę wejścia na pokład? Ale gdzie się go kupi? A jakby tak rozsiać po mieście niewielkie punkty, w których oprócz wydruku kupić będzie można przekąski, książki i gazety - to niegłupi pomysł.
Tylko jak w takim razie sprawić, żeby pasażerowie wiedzieli, gdzie mają się udać, skoro nie będzie aplikacji? Może usługa Uber Znak - wyznaczy się miejsca odchodzące od ulicy, takie wysepki, na których zatrzymywać się będą pojazdy. I rozpoznawać się je będzie po charakterystycznym znaku przedstawiającym autobus. Genialne!
A może dostrzeżemy, że to, co dobre, już tutaj jest i że warto korzystne dla wszystkich rozwiązania systemowo wspierać, nie pozwalając przy tym prywatnym przedsiębiorstwom na niszczenie rynku. I może wtedy takie firmy jak Uber czy Elon Musk będą mogli zająć się faktycznymi innowacjami, a nie udawaniem, że wymyślają coś nowego.
Zdjęcie główne: Red_Baron / Shutterstock