TikTok na ostrzu noża. Albo sprzedaż, albo ban
Ciemne chmury, które zbierały się nad TikTokiem od dawna w końcu przyniosły burzę. Amerykańska Izba Reprezentantów postawiła sprawę TikToka na ostrzu noża.
Amerykańscy politycy od ponad roku szukają sposobu, żeby ograniczyć działalność TikToka w swoim kraju. Argumenty są mocne. Według różnych badań TikTok jest uzależniający, a niektóre z nich twierdzą nawet, że ze wszystkich social mediów, to właśnie on jest najgorszy, bo wymaga ciągłego przewijania, pobudza umysł i sprawia, że nastolatkowie nie są w stanie się na niczym skupić, bo są przyzwyczajeni do błyskawicznej konsumpcji materiału. Amerykanie podnoszą, że w ich wersji aplikacji limity dotyczące korzystania z niej są dobrowolne, natomiast w chińskiej są narzucone odgórnie - tam osoby poniżej 14 roku życia mogą korzystać z aplikacji tylko przez 40 minut dziennie i do godziny 22, a amerykańscy nastolatkowie mogą to robić bez limitu.
Inni podnoszą, że amerykański TikTok promuje patologiczne zachowania, głupie trendy, podczas gdy chińska wersja o nazwie Douyin promuje programy edukacyjne i wartościowe treści, wspiera chińską kulturę i linię partyjną. Złośliwi powiedzą, że TikTok dostosował się poziomem do Stanów Zjednoczonych, więc nie można od niego oczekiwać cudów.
Ale tak naprawdę chodzi o dane, które zbiera TikTok
Tajemnicą poliszynela jest to, że media społecznościowe szpiegują nas na niespotykaną skalę. Zebrane dane są zazwyczaj wykorzystywane w celach reklamowych, ale afera Cambridge Analytica udowodniła, że można je wykorzystać do celów politycznych. Przy umiejętnym podsycaniu nastrojów za pomocą mediów społecznościowych da się wpłynąć na wynik wyborów. Do dzisiaj mówi się, że to właśnie tak zebranym danym Donald Trump zawdzięcza swoją prezydenturę. I o te dane poszło, bo według wielu nie dość, że są wykorzystywane w celach politycznych, to dodatkowo służą jako pokarm dla chińskiej sztucznej inteligencji. W tej chwili z aplikacji korzysta około 170 milionów Amerykanów, więc baza danych jest przeogromna.
W chińskim prawie istnieje zapis, w myśl którego, chińskie firmy są zobowiązane dzielić się z władzami danymi na temat użytkowników na każde żądanie. Amerykańscy politycy boją się, że dane obywateli Stanów Zjednoczonych mogą paść ofiarą takiego prawa. Właściciele TikToka bronią się przed tymi zarzutami mówiąc, że są singapurską firmą i nie podlegają chińskiemu prawu. To samo mówił CEO TikToka wezwany na przesłuchanie przed Kongresem. Według niego dane Amerykanów są przechowywane na serwerze zarządzanym przez amerykańską firmą Oracle, więc są bezpieczne. Nie przekonało to jednak polityków, którzy nadal podejmowali kroki przeciwko TikTokowi.
Amerykanie zdecydowali - albo TikTok zmieni właściciela, albo jego działalność w USA będzie utrudniona
Izba Reprezentantów przegłosowała ustawę, w myśl której będzie można zakazać działalności TikToka na obszarze Stanów Zjednoczonych jeżeli właściciel TikToka ByteDance nie sprzeda aplikacji podmiotom niezwiązanym z Chinami. Ma na to 9 miesięcy, ale prezydent może wydłużyć ten okres do roku. Ustawa trafi teraz do Senatu, a jeżeli ten zagłosuje nad jej przyjęciem, to trafi na biurko prezydenta Joe Bidena, który już dawno zapowiedział, że ją podpisze. Jest jednak pewien problem - trudno znaleźć podmioty, które stać na TikToka, który jest wart około 80 miliardów dolarów.
Więcej o TikToku przeczytasz w:
Ale zaraz, przecież wszystkie social media zbierają dane
Część komentatorów słusznie zauważy, że gdyby Amerykanie rzeczywiście troszczyli się o zbierane dane, to podjęliby ustawę wymierzoną we wszystkie social media, na czele z Metą, a nie tylko w TikToka. Trudno nie przyznać im racji, ale najwidoczniej wśród amerykańskich polityków panuje przekonanie, że zbieranie danych przez rodzime firmy jest jak najbardziej w porządku, a tylko zagraniczne powinny być ograniczane. Przyjęta ustawa nie jest próbą kompleksowego rozwiązania problemu, tylko polityczną bronią.
Nie można nie zauważyć, że TikTok również gra nieczysto. Podczas pierwszego czytania ustawy dwa miesiące temu użytkownicy w USA zostali poproszeni o zadzwonienie do swojego kongresmena i powiedzenie mu, że jego wyborcy nie zgadzają się z propozycją ograniczenia działalności firmy. W aplikacji pojawił się czerwony przycisk, po którego naciśnięciu rozpoczynało się połączenie do najbliższego biura kongresmena. Co ciekawe - użytkownicy odpowiedzieli na to wezwanie do akcji, co raczej nie poprawiło notowań firmy w oczach amerykańskich polityków.
A teraz najśmieszniejsza część
Od stężenia Ameryki w tym akapicie nabierzecie ochoty, żeby kupić sobie pickupa i kupować mleko w pięciolitrowych baniakach. Otóż Amerykanie mają wpisane prawo do oglądania propagandy i mają na to wyrok Sądu Najwyższego Lamont vs Postmaster General z 1965 r. W telegraficznym skrócie - amerykańska poczta zatrzymywała zagraniczne listy z komunistyczną propagandą dotyczącą wojny w Wietnamie, które były kierowane do Amerykanów, a następnie wzywała adresata do wyrażenia woli odebrania takiego listu. Jeżeli to zrobił, to list do niego trafiał, a przy okazji adresat trafiał na celownik służb. Amerykański lekarz Corliss Lamont odmówił odpowiedzi na pytanie czy chce otrzymać przesyłkę, a następnie skierował pozew do sądu, twierdząc, że pytanie poczty narusza Pierwszą i Piątą Poprawkę do konstytucji, czyli najwyższe świętości. Sąd Najwyższy przyznał mu rację i od tej chwili poczta musiała po prostu dostarczać przesyłki.
Tym samym rodzi się pytanie, czy wspomniane ograniczenie działalności TikToka nie narusza tych samych przepisów. Bo zgodnie z nimi nawet jeżeli Amerykanie widzą na TikToku treści propagandowe, to mają do tego pełne prawo. Odpowiedź na to pytanie poznamy niedługo, bo na pewno ktoś poda przepisy do sądu.
Ale zanim to się stanie, będzie już dawno po wyborach, a te są najważniejsze.
Zdjęcie główne: sf_freelance / Shutterstock