Ursula von der Leyen to najlepszy CEO Apple od czasów Jobsa. Nie zapraszam do dyskusji
Apple to korporacja, w której pierwsze skrzypce gra CEO, czyli prezes zarządu. To on nadaje kierunek rozwoju, to z nim utożsamiane są produkty i to on ostatecznie decyduje czy zobaczymy rewolucję czy tylko usprawnienia. Obserwując ostatnie miesiące, dochodzę do wniosku, że prawdziwym CEO Apple jest obecnie Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej.
W fenomenalnej książce pt. After Steve. Jak Apple zarobiło miliony i straciło duszę, autor opisuje różnice pomiędzy przebojowym zarządzaniem w wydaniu Jobsa oraz księgowym i chłodnym podejściu Tima Cooka. Jobs cały czas szukał nowych rozwiązań, sprzęty nigdy nie były dość dobre, zawsze mogły być lepsze. Liczyła się ostateczna forma produktu, a nie to, ile można zaoszczędzić na jego produkcji. Był wizjonerem, człowiekiem, który stworzył magię Apple i sprawił, że zyskała nie klientów, a fanów.
Tymczasem styl zarządzania Tim Cooka jest zdecydowanie inny, mniej tu rewolucji, jest spokój, trzymanie się utartych rozwiązań, każdy nowy projekt jest analizowany pod względem kosztów. Oczywiście przynosi to wyniki, bo to właśnie Cook sprawił, że Apple jest najdroższą firmą na świecie (oczywiście w tym roku zaliczyła niewielką wpadkę i o włos wyprzedził ją Microsoft, ale to tylko wypadek przy tytanicznej pracy Cooka). Jednak wielu zarzuca Cookowi to, że będąc księgowym nie jest twarzą rewolucji. Trudno się z tym nie zgodzić, ale w ciągu ostatniego roku na pozycję nowego CEO Apple wyrasta osoba, której nikt nie wybierał, czyli Ursula von der Leyen.
Więcej o Unii Europejskiej i Apple przeczytacie w:
Ursula von der Leyen to najlepsza CEO Apple od czasów Jobsa
CO? O czym ty Grabowski mówisz. Otóż prześledźmy najistotniejsze zmiany, które zaszły w Apple od zeszłego roku. Po raz pierwszy iPhone'y otrzymały złącze USB-C i była to największa zmiana w ich konstrukcji od czasu iPhone'a X. Apple kurczowo trzymało się złącza Lightning, które nie miało żadnych zalet względem USB-C (no zapytaj się fana, jaką prędkość przesyłu danych ma Lightning i czemu tak niską), ale za to było od dawna, więc fani się do niego przyzwyczaili.
Ile się naczytałem krytyki ultimatum postawionego przez UE, która głosem pani von der Leyen zakomunikowała, że albo wszyscy producenci, którzy chcą sprzedawać smartfony na terenie Unii Europejskiej będą używać złącza USB-C, albo mogą zabierać swoje zabawki. Fani krzyczeli, że to zamach, że Apple się nie ugnie, niektórzy fantaści posuwali się do teorii, że iPhone w ogóle straci fizyczne złącze i będzie ładowany wyłącznie bezprzewodowo. Jednak CEO Leyen zarządziła, Apple karnie wprowadził zmiany. Nagle okazało się, że nie dość, że można było od razu używać cywilizowanych złącz, to dodatkowo iPhone'y z plebejskim USB-C sprzedają się bardzo dobrze.
Potem przyszło uderzenie w złotą klatkę iMessage. Unia nakazała wdrożenie standardu RCS, co też miało być zamachem na wolność. I znów pomimo twierdzeń, że Apple się nie ugnie, że nie otworzy się na standard, okazało się wprost przeciwnie. Nie będę się na ten temat rozpisywał, bo u nas problem braku obsługi standardu RCS przez iPhone'a był marginalny. Stan gry: Cook vs von der Leyen - 0:2
A teraz przyszło uderzenie w czuły punkt
Złącze złączem, iMessage to tylko bonus, ale jest jedna rzecz, którą Apple strzegł jak oka w głowie - App Store. To tutaj użytkownicy wydawali miliardy, to tutaj Apple dzielił i rządził. I to tutaj stosował przedziwne polityki, które skutkowały np. tym, że przeglądarka Chrome nie była prawdziwą przeglądarką, tylko nakładką na silnik WebKit, który był sercem Safari, czyli produktu Apple. Z poziomu App Store nie dało się również zainstalować aplikacji do streamingu gier, a i ze sklepu zniknął uwielbiany Fortnite, co zresztą jest przedmiotem postępowania sądowego.
Tutaj poszło o to, że Epic Games, wydawca gry, znalazł sposób na ominięcie 30 proc. marży, jaką nakłada Apple za płatności w grze dokonywane przez App Store. Wyrzucenie ze sklepu jest bolesne, bo do tej pory iOS nie pozwalał na instalację aplikacji z zewnętrznych sklepów, bo te po prostu nie istniały. Ale i to się skończyło, bo gigant musiał potulnie dostosować się do Digital Markets Act, czyli europejskiego prawa, które reguluje działalność Big Techów w Unii Europejskiej.
Nie miał wyboru - jeżeli by się nie dostosował, to zapłaciłby 10 proc. rocznego przychodu firmy. Od marca użytkownicy iPhone'ów będą mogli instalować aplikacje spoza sklepu, a programiści będą mogli korzystać z alternatywnych metod płatności, co oznacza 0 prowizji z tego tytułu dla Apple.
Gigant z Cupertino został zmuszony do otworzenia sklepu i zmianę regulaminu instalowania aplikacji na urządzeniu. Aczkolwiek zanim do tego doszło przeczytałem wiele poważnych analiz, jak to Unia sprawi, że na iOS-ie zaczną pojawiać się wirusy, że to zabawa z użyciem zapałek i benzyny.
Tymczasem dzisiaj czytam o rewolucji w świecie Apple'a. Chrome w końcu będzie prawdziwym Chromem (udziały Safari w rynku za chwilę zaczną spadać), streaming gier wrócił do AppStore, a za chwilę pojawi się tam Fortnite. Wszystko jest w tym komunikacie.
Gdyby to był boks, to właśnie Apple byłby odliczany
Trzy gongi jeden po drugim, a wszystkie zadane rękami uśmiechniętej i sympatycznej urzędniczki. Od czasów Jobsa nikt nie wprowadził tyle zmian w zamkniętym świecie Apple'a. Zastanawiam się co będzie następne, ale wiem jedno, że za kilka lat Ursula von der Leyen będzie stawiana w jednym rzędzie z twórcą potęgi Apple.
PS: pani Ursulo, jeżeli pani mnie czyta, to proszę o wymuszenia na Apple szybkiego ładowania i wprowadzenie częstotliwości odświeżania 120 Hz do podstawowych iPhone'ów. Z poważaniem, fan.
Zdjęcie tytułowe: Alexandros Michailidis/shutterstock.com