Samsung Odyssey Neo G9 to coś więcej niż fanaberia dla bogaczy. 57-calowy monitor wciąga i nie chce wypuścić
Myślałem, że to nie może się udać i w domowych warunkach Samsung Odyssey Neo G9 jeśli się spodoba, to na zasadzie: OK, nieźle, ale po co? Tymczasem ultraszeroki monitor za 10 tys. zł to nie pomysł absurdalny, a zaskakująco praktyczny. I chociaż jego cena stawia go daleko od szarego Kowalskiego, to nawet w skromniejszych warunkach jest w stanie oczarować. A to naprawdę duża sztuka.
Niedawno Malwina pisała o tym, dlaczego kupujemy duże smartfony. W swoim tekście cytowała badania, z których wynikało, że preferencja dużych urządzeń ma podłoże emocjonalne. Zgodnie z wynikami ankiety, użytkownicy większych telefonów wykazywali większe zadowolenie i satysfakcje z wykonywania zleconej im czynności w porównaniu do grupy z mniejszymi urządzeniami. Ten syndrom Monster Trucka, jak nazwano chęć kupowania coraz to większych produktów, dobrze widoczny jest choćby na ulicach i modzie na SUV-y, ale czy faktycznie na tym korzystamy, poza hedonistycznym, by nie powiedzieć egoistycznym i trudno wytłumaczalnym poczuciem szczęścia? Nawet w elektronice nie zawsze duże jest lepsze. Dobrym przykładem może być głośnik Sony gargantuicznych rozmiarów, który choć grał świetnie, to praktyczny był rzadko i w naprawdę specyficznych warunkach. Trochę obawiałem się, że z gigantycznym, bo 57-calowym monitorem Samsunga będzie podobnie.
57-cali w przypadku telewizora to raczej mało, ale przecież przy monitorze siedzi się blisko, więc to zupełnie inne doświadczenia. Na dodatek Neo G9 jest zakrzywiony, więc już w ogóle mamy do czynienia z niezwykłym układem. Ryzykownym? Pewnie tak. Ale jakże udanym!
Zanim jednak przejdę do opisu wrażeń, trzeba zaznaczyć, że Neo G9 to monitor duży. Bardzo duży. Bardzo, bardzo, bardzo duży. 8K, panel Mini LED wyświetlający treści w natywnej rozdzielczości 7680 na 2160 pikseli, z maksymalną częstotliwością 240 Hz - specyfikacja znika, kiedy przed tym potworem się siada. Wszystko dosłownie i w przenośni znika.
Paradoksalnie jego rozmiar zrobił na mnie największe wrażenie jak już zdjąłem go z biurka, zapakowałem do pudła i razem z kurierem zataszczyliśmy go do ciężarówki
Nagle okazało się, że moje stanowisko pracy jest ogromne, mieści się monitor, dwa laptopy, mogą wrócić kwiaty, ramka z obrazem, a jakby się uprzeć, to wciąż zostaje tyle miejsca, że przestrzeń dałoby się podzielić na trzy mikrokawalerki (blisko centrum Łodzi, doskonała lokalizacja, polecam, jedynie 3200 miesięcznie jakby byli chętni). Neo G9 zajął połowę i kazał zapomnieć, że wokół mnie coś jeszcze jest.
Dosłownie takie jest pierwsze wrażenie. Podłączacie monitor, dostosowujecie go do własnych potrzeb, odpalacie grę i... jej świat was po prostu pochłania. Wciąga. Nie zostawia niczego poza nim. Trochę jak w goglach do wirtualnej rzeczywistości, tyle że bez hełmu na głowie i dosłownego odcięcia od świata zewnętrznego.
Testy zacząłem od gier z pięknym światem, artystycznym, jak nowość od studia odpowiedzialnego za Life is Strange. W Jusant wspinamy się próbując dotrzeć na szczyt, zwiedzamy intrygujące konstrukcje architektoniczne, za plecami mamy morze – czego chcieć więcej do szczęścia? Zanurzenie się w ten świat, kiedy on cię otacza na tak ogromnym monitorze, to świetne doświadczenie. I już na tym etapie Odyssey Neo G9 mnie kupił.
Po pierwszym dobrym wrażeniu podłączyłem konsolę Xbox Series S. Niektórzy mogą już popukać się w głowie – do tak drogiego monitora o imponujących możliwościach przyczepiać najsłabszą konsolę nowej generacji? Przecież to bez sensu! Z drugiej strony to przecież dobry test na to, czy ta bestia radzi sobie też w bardziej domowych, przeciętnych warunkach. Chcąc nie chcąc właściciel luksusowego Aston Martina przecież też od czasu do czasu musi przejechać po dziurawych drogach.
Jak możecie się domyślać test wypadł niekorzystnie, z winy najsłabszego Xboska. O ile GTA V wyglądało zaskakująco nieźle, tak już np. Starfield raził niedokładnością. Jeszcze gorzej było w przypadku EA FC 24, które przy takiej szerokości i rozdzielczości zamienił się w PES 4 z 2004 r. Z dwóch połączonych ze sobą monitorów 32-calowych trzeba byłoby zrobić jeden, żeby to miało sens. Na co zresztą Oddyssey Neo G9 pozwala, o ile godzimy się na czarne paski po bokach. Umówmy się jednak, że nie po to kupuje się szeroki, 57-calowy monitor, żeby robić z niego mniejsze wycinanki.
Trzeba mieć więc prawdziwą machinę w domu, żeby czerpać ze wszystkich możliwości monitora. Raczej niezły Asus ROG Strix G15 z RTX 3050 i 16 GB RAM nie wytrzymał w starciu z odświeżonym Dead Spacem w rozdzielczości 5120x1440 i trzeba było grzebać w ustawieniach, obrzydzając sobie w ten sposób pecetowe granie. Rodzi się więc pytanie: czy można w takim razie rzetelnie ocenić ten monitor, nie mogąc w pełni wykorzystać jego potencjału?
Odpowiedź jest jednak trudna, bo przecież nawet odpowiedni sprzęt nie zagwarantowałby narzędzi. Zwracał na to uwagę Szymon, sprawdzając Neo G9 w wariancie 57-calowym na Gamescomie:
Dual UHD to jednak pieśń przyszłości. Na swoim stanowisku Samsung prezentował kilku producentów gier tworzących zasoby pod natywną rozdzielczość 7680 na 2160 pikseli, lecz to wciąż kropla w morzu. Wątpię, aby sytuacja miała się szybko zmienić. Odyssey przeciera szlaki, ale adopcja standardu powyżej 4K jest bardzo wolna. Częściowo słusznie, bo UHD to jakość bardziej niż wystarczająca dla większości odbiorców (oraz dla wydajności układów komputerowych w grach).
W pełni świadomie wiedząc, że Neo G9 nie będzie mógł w pełni pokazać swojego potencjału, chciałem sprawdzić, jak w tych bardziej ludzkich warunkach monitor – słusznie nazwany przez Szymona – „fanaberią dla bogatych” będzie się prezentował. Pieśń przyszłości w starciu z szarą, niedoskonałą rzeczywistością. Werdykt jest zaskakujący, bo nawet bez porządnego komputera stacjonarnego czy innego gamingowego zestawu czerpałem radość z pracy i zabawy na monitorze.
Jak kapitalnie prezentuje się Cities Skylines 2. Jak wszystko pod ręką jest w nowym Football Managerze 2024. Jasne, trzeba się przyzwyczaić, że nie da się za jednym zamachem objąć wszystkiego wzrokiem. Ale to kwestia wprawy. Nawet moja dziewczyna, która nie wierzyła, że na tym da się wygodnie grać, odpaliła The Sims 4 i ekran ją wchłonął, grała inaczej niż zwykle, odkryła grę na nowo, z innej perspektywy. Bo właśnie tak wpływa na użytkownika Neo G9.
Głowa krąży od jednej ramki do drugiej, ale z czasem staje się to naturalne
Teraz, kiedy pracuję na dwóch ekranach (małym laptopowym i drugim większym monitorze), z przyzwyczajenia zerkam też w prawo i brakuje mi tam treści. Czy to nie najlepszy dowód na to, że szerokość, jaką proponuje Samsung w swoim monitorze, da się dobrze wypełnić i sprawić, żeby wyświetlane rzeczy były widoczne? To zupełnie inne podejście do pracy. I nie boję się tego napisać: lepsze.
Byłem zaskoczony, z jakim zachwytem przyjąłem funkcję PiP, która tutaj sprawdza się znakomicie. Dwa ekrany obok siebie, nie widać, gdzie one się przecinają. I z jednej strony trudno mi sobie wyobrazić praktyczne zastosowanie tego na co dzień, bo na jednym ekranie praca, na drugim odpalony Football Manager to coś, co obniża produktywność o tysiąc procent (za to sprawia, że wirtualni kibice są zachwyceni wdrożeniem nowych taktyk), ale działa to naprawdę świetnie.
Czymś oczywistym wydaje się, że w takim monitorze jakość kolorów będzie wzorowa, ale załapałem się na tym, że zacząłem doceniać to dopiero po kilku dniach testów. Po prostu za każdym razem zachwyca ta przestrzeń, jaka się przed nami rozpościera. Dopiero po jakimś czasie zauważamy, że ona jest nie tylko szeroka, imponująca, ale też zwyczajnie piękna. Kolory są czyste, mocne, wyraziste, konkretne – po prostu idealne, sprawiające, że przeglądanie Facebooka czy stron internetowych może być przyjemnością.
No dobrze, ale czy ten ideał ma jakieś wady?
Poza tymi oczywistymi, że kosztuje absurdalnie dużo i potrzebuje jeszcze więcej miejsca w mieszkaniu? Na siłę mógłbym wymienić brak głośników, ale zastanówmy się – jeśli wyskakujecie z ok. 10 tys. zł na monitor, to znaczy, że macie już porządny zestaw audio w pokoju.
I chociaż moje budżetowe testy nie wykorzystały w pełni potencjału Odyssey Neo G9, to pozwoliły go dostrzec. I zrozumieć. A przyznam się szczerze, że naprawdę spodziewałem się powtórki z głośnika Sony – że możliwości i zamiary nie będą szły w parze z praktyką. Że będzie to sprzęt z innej planety, zastanawiający się, co on robi w moich skromnych progach. Stało się coś zgoła odmiennego. Samsung Odyssey Neo G9 wykorzystał sytuację i zrobił wrażenie pokazując, że taka przyszłość grania może przekonać zadeklarowanego konsolowca, którego nie obchodzą cyferki, liczy się wygoda. Tak, to ja – z padem na kanapie przed projektorem, gwiżdżący na nowe karty graficzne i problemy w stylu za mało RAM-u. A mimo to po kilkunastu dniach z Neo G9 stwierdzam: to jest coś, co mogłoby mnie skłonić do ponownego zostania pecetowcem. Bo to faktycznie kompletnie inne doświadczenie.