REKLAMA

Oto dlaczego kupujemy duże smartfony. Zdziwisz się, to nie jest tylko kwestia braku wyboru

Kiedyś sama goniłam za wielkimi ekranami. Duże jest piękne, wydajne i świetnie się prezentuje. Jest tak do momentu, w którym tryb jednej dłoni przestaje być wystarczający, a smartfon wypada mi z ręki. Mimo to nie wymieniłabym mojego telefonu na mniejszy, bo także jestem ofiarą syndromu monster trucka.

Oto dlaczego kupujemy duże smartfony. Zdziwisz się, to nie jest tylko kwestia braku wyboru
REKLAMA

Jeżeli swojego pierwszego smartfona kupiłeś lub dostałeś pięć lat temu - lub dawniej, to istnieje duża szansa, że jest on mniejszy niż twój obecny telefon. I nie ma w tym nic złego, rozwój gadżetów i urządzeń technologicznych zawsze szedł w kierunku miniaturyzacji podzespołów, ale zwiększenia rozmiarów ekranu, a smartfony są tego najlepszym przykładem.

Na początku ubiegłej dekady królowały smartfony o ekranach w rozmiarach od 3 do 4 cali. W ich przypadku zwiększenie rozmiaru było napędzane potrzebami, bowiem dla osób o dużych dłoniach samo wpisywanie tekstu na choćby Xperii Neo V mogło powodować dyskomfort, a Samsung Galaxy Ace o przekątnej ekranu 3,65 cala nadal nie był optymalnym urządzeniem do oglądania YouTube.

REKLAMA

Obecnie jesteśmy w erze pogoni za wielkością, gdzie średniopółkowe smartfony mają ekran 6,4 cala, a sztandarowe iPhone 15 Pro Max i Samsung Galaxy S23 Ultra to odpowiednio 6,7 i 6,8 cala - tyle, ile jeszcze kilka lat temu można by oczekiwać od małego tabletu. W niektórych przypadkach korzystanie z tak dużego urządzenia ma sens, ale w innych urządzenie po prostu wypada z dłoni, rujnując całą satysfakcję z posiadania dużego ekranu. Dlaczego więc nadal na ślepo podążamy za coraz większymi urządzeniami?

Wzrost rozmiarów to odpowiedź na potrzeby

Rozmiary elektronicznych gadżetów de facto rosły przede wszystkim wraz z naszym rosnącym doświadczeniem z technologią i stałym popychaniem granic tego, co jesteśmy w stanie zrobić na ekranie - także tym dotykowym.

Z perspektywy urządzeń, które trzymamy w dłoni - smartfonów, tabletów, dawniej także konsol do gier, duży rozmiar miał sporo sensu, bo pozwalał na pewniejszy chwyt i lepsze ułożenie urządzenia w dłoni. Wcześniej wspomniana pierwsza dekada ubiegłego wieku była tego najlepszym przykładem, bowiem niekiedy wręcz zabawnym był widok osoby o dużych dłoniach próbującej na ekranie 2,8 cala wpisać treść SMS-a.

Z kolei konsumpcja mediów napędzała wzrost rozmiarów każdego typu urządzeń: zarówno mobilnych, jak i telewizorów czy monitorów. Ten aspekt miał dwa wymiary: zmiany naszych nawyków oraz wzrost wymagań.

Kilka, kilkanaście lat temu żyliśmy w spójnym, lecz podzielonym świecie: telefon służył do dzwonienia i pisania SMS-ów, a przy tym miał kilka przydatnych funkcji pokroju odtwarzacze multimediów czy alarmy, na telewizorze oglądano telewizję i multimedia w trybie offline (m.in. filmy na DVD, które właściwie są już reliktem przeszłości), komputery (a więc i monitory) były do przeglądania internetu, grania w gry, wypełniania obowiązków szkolnych, uczelnianych czy w pracy. Tablety były gdzieś pośrodku tego wszystkiego.

Jednak dzięki rozwojowi technologii mamy do czynienia z konwergencją nawyków: na smartfonach gramy i przeglądamy media społecznościowe, na telewizorze oglądamy YouTube'a, by po kilku minutach przełączyć się na konsolę do gier, a od wielozadaniowych komputerów i laptopa wymagamy, by były w stanie podołać wykonywaniu kilku czynności jednocześnie. Praca rozpoczęta na smartfonie czy tablecie może w tym scenariuszu zostać natychmiast wznowiona przy biurku. Wzrost rozmiarów był odpowiedzią właśnie na zmiany nawyków, ale i wymagań.

Biorąc pod uwagę wielozadaniowy aspekt współczesnej elektroniki, wzrost rozmiaru smartfona, tabletu, telewizora czy jakiegokolwiek urządzenia miał także bardziej prozaiczny aspekt: możliwość zmieszczenia większej liczby podzespołów i czujników - ale i baterii o większej pojemności, które wspólnie przekładają się na większy rozmiar danego produktu. To przez długi czas było także domeną sztandarowych urządzeń danego producenta: najlepszy z modeli w danej linii produktów oferował więcej niż pozostałe urządzenia w portfolio, a więc miał bardziej zaawansowane podzespoły, wymagające większej ilości miejsca.

Zakupy dużej elektroniki to hedonizm we współczesnym wydaniu

To wszystko brzmi trywialnie, ale w praktyce odpowiada na pytanie: dlaczego uwielbiamy dużą elektronikę. Bo podświadomie oczekujemy od niej więcej. Oczekujemy, że kupując Samsunga Galaxy S23 Plus, zamiast podstawowego modelu, korzystanie z ekranu będzie przyjemniejsze, że kilka dodatkowych cali w telewizorze zapewnią lepsze doznania podczas oglądania meczu czy serialu na Netfliksie, że 32 cali w monitorze będzie lepsze niż pozostanie przy 24 calach.

Gdyby fizycznie istniała możliwość wzięcia w dłoń dowolnego smartfona obecnie dostępnego w sprzedaży i posiedzenia z nim godzinę, może mniej, sporo osób uświadomiłoby sobie, że ich idealnym telefonem nie jest monster truck wśród smartfonów, a delikatny, prawdopodobnie jeden z mniejszych smartfonów o przekątnej 6,1 lub 6,2 cala. Oczywiście nadal dla niektórych ideałem byłyby największe smartfony, których rozmiar jest idealny do gier, a większy ekran pomaga choćby w fotografii czy - ponownie - umila życie posiadaczom dużych dłoni. Jednak emocje biorą górę, sięgamy po duże urządzenia.

Nieprzypadkowo nawiązuje tutaj do emocji. W 2014 roku badacze z uniwersytetu stanu Pensylwania wykazali, że preferencja dużych urządzeń ma także podłoże emocjonalne. W przeprowadzonych przez nich badaniu wzięło udział 130 studentów podzielonych na dwie grupy: jedną ze smartfonami z ekranami o przekątnej 3,7 cala, drugiej z 5,3 cala. Następnie naukowcy poprosili uczestników o odwiedzenie mobilnej strony internetowej i znalezienie godziny odjazdu autobusu wahadłowego. Później uczestnicy zostali poproszeni o wypełnienie kwestionariusza dotyczącego ich doświadczeń związanych z korzystaniem ze smartfona.

Pytania dotyczyły tego, jak korzystali z urządzenia, np. czy smartfon pomógł im zlokalizować rozkład jazdy autobusów, a także tego, jak czuli się podczas korzystania z telefonu, np. czy byli podekscytowani korzystaniem z niego. Zgodnie z wynikami ankiety, użytkownicy większych telefonów wykazywali większe zadowolenie i satysfakcje z wykonywania zleconej im czynności w porównaniu do grupy z mniejszymi urządzeniami.

Designerskie lenistwo i kura znosząca złote jaja

Inna kwestia to marketing i ekonomia. Paradoksalnie producentom smartfonów po prostu bardziej opłaca się tworzyć większe smartfony, które się sprzedają zdecydowanie lepiej. Jeżeli spojrzymy na sprzedaż iPhone'a z ostatnich kilku lat, to modele Pro Max cieszą się największym zainteresowaniem konsumentów.

Podobnie jest z modelami Ultra we flagowych Samsungach Galaxy S. Duży smartfon (czy jakiekolwiek inne urządzenie) po prostu łatwiej zrobić: wprowadzić pod maskę nowe technologie i rozwiązania, rozszerzyć obudowę i ekran, a na koniec sprzedać w reklamie jako "Największy smartfon, jaki dotychczas zrobiliśmy", "Ekran o X proc. większy w porównaniu do...". Bowiem jeszcze żaden gigant technologiczny nie sprzedał żadnego produktu, wywieszając billboard z hasłem o małym rozmiarze i skromności.

"Naprawdę łatwo jest stworzyć nowy produkt, który jest większy. Każdy to robi. To nie jest wyzwanie. Wyzwaniem jest uczynienie go lepszym i mniejszym."

- powiedział w 2012 roku Phil Schiller, ówczesny szef marketingu Apple

Choć świadomość, że technologiczne gadżety są zbyt duże, a telefon w kieszeni można było nosić 10 lat temu, istnieje naprawdę od dawna. Już w 2013 roku Niklas Savander, jeden z członków zarządu ówczesnej Nokii nazwał fenomen rosnących rozmiarów ekranów i popytu nanie "syndromem Monster Trucka". Mimo to zapewne nic nie zmieni obecnych trendów i duży rozmiar nadal będzie ślepo pożądaną wartością. Kategoria małych smartfonów i innych urządzeń będzie powoli wymierać - o ile już nie umarła.

REKLAMA

Może zainteresować cię także:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA