REKLAMA

Mamy 2023 rok, a ja nadal słucham muzyki przez kabel

Słuchawki bezprzewodowe to prawdziwa magia i dobrodziejstwo, jakie dała nam technologia. Mimo to jestem archaiczna i nie potrafię się oderwać od słuchawek przewodowych, nawet jeżeli je przypadkowo lecz notorycznie wyrywam z telefonu. Dlaczego?

słuchawki przewodowe
REKLAMA

Uważam, że słuchawki bezprzewodowe - czy to nauszne, douszne czy dokanałowe - to jedne z największych przełomów elektroniki konsumenckiej. I mówię to całkowicie nieironicznie, bowiem wszystkie momenty, kiedy technologia uwolniła się (choć tymczasowo) od kabli, zmieniły bieg historii. Laptopy, telefony komórkowe, przenośne konsole do gier, wreszcie słuchawki. Jednak w tym innowacyjnym gronie, to właśnie słuchawki nadal oczekują, aż zrobię ten pierwszy krok i zdecyduję się na kupienie własnych TWS-ów. Miałam okazję przetestować (co prawda nie w teście redakcyjnym, ale jednak) dwie pary, które nijak mnie nie oderwały od kabli. Dlaczego?

REKLAMA

Komfort... umysłu

Głównym argumentem ku kupieniu słuchawek bezprzewodowych jest fakt, że dzięki nim nie jest się dosłownie przywiązanym do urządzenia. Pozwalają one na uzyskanie zarówno swobody ruchu, jak i możliwości odejścia od komputera czy telefonu bez konieczności zakończenia przesyłania dźwięku, czy szeroko pojętych multimediów. Jednak dla mnie nie jest to aż tak wyraziste, biorąc pod uwagę, że swój smartfon mam ze sobą wszędzie.

Co jest bardziej wyraziste to fakt, jaki komfort i poczucie relaksu uzyskuję, używając słuchawek przewodowych. Nie muszę się martwić tym, gdzie jest druga słuchawka po zdjęciu jednej z nich, nie martwi mnie kwestia ładowania czy potencjalnego zgubienia etui. Nie muszę się martwić zasięgiem czy faktem jak moje użytkowanie i nawyki ładowania wpływają na żywotność baterii. Wszystkie te kwestie, mniej lub bardziej zaprzątały moją głowę i nie pozwalały mi się po prostu odprężyć. Zawsze z tyłu głowy (a właściwie: po bokach) miałam fakt, że "nie mam kabla, muszę uważać". Dla wielu natrętny kabelek - dla mnie smycz, dzięki której mam znacznie większą kontrolę nad działaniem słuchawek.

Łatwiejsze przełączanie się pomiędzy światem zewnętrznym a muzyką

Może to brzmieć dość dziwnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę funkcję redukcji hałasu powszechnie obecną w większości modeli słuchawek bezprzewodowych, ale od przewodowych słuchawek łatwiej się oderwać niż od bezprzewodowych, gdy np. ktoś w domu lub na ulicy mnie o coś zapyta, a ja będę pochłonięta kolejnym odcinkiem podcastu. Wiadomo, w obu przypadkach odruchowo chwytam słuchawki w dłonie, ale potem... no właśnie. Ze słuchawkami przewodowymi mam ten komfort, że je ściągam i wsadzam sobie za kołnierzyk lub owijam wokół szyi, lub paska torebki. Co nie jest aż tak trudne, a to za sprawą magnesu wbudowanego w posiadany przeze mnie model, dzięki któremu zdjęte słuchawki po prostu do siebie przylegają. Przy bezprzewodowych miałam ten mały problem, że nie było aż tak łatwo i musiałam szybko je zdjąć, a równocześnie odłożyć tak, by słuchawki nie zgubiły i nie uszkodziły się.

Nieoczywisty powód: wygląd

Jest to kwestia, o której myślę, że wiele osób nie posiada świadomości. Kiedy widzisz dowolną osobę, jedynym sposobem - bez wchodzenia w interakcję - by sprawdzić, czy jest jakkolwiek zajęta słuchaniem czegoś na słuchawkach, jest spojrzenie w ucho. A to raz, że jest trudne, bo wiele osób ma uszy zakryte włosami, a zimą także czapkami, a dwa, że... no nie bójmy się tego przyznać: nie patrzymy ludziom w uszy. Słuchawki przewodowe ciągną się wzdłuż policzków, szyi, często opadając na klatkę piersiową i niżej. W większości sytuacji po prostu na pierwszy rzut oka da się zauważyć, że dana osoba ma na sobie słuchawki, co dla mnie jest pomocą w sytuacjach komunikacyjnych, bo wysyła prosty sygnał: "ta osoba jest zajęta". A dzięki temu staję się ostatnim wyborem, gdy lekko podchmielone osoby próbują mnie zaczepić, ale i pomagam osobom wokół mnie, bo rozumieją, że muszą zastukać w ramię, czy powiedzieć coś głośniej, by "przebić się" przez słuchawki. Co nie było oczywiste, gdy moje TWS-y zakrywały włosy i każda osoba szukająca kontaktu myślała, że ją ignoruję.

Nie ma obiektywnie lepszego typu słuchawek

Teoretycznie remedium na część tych problemów byłyby bezprzewodowe słuchawki nauszne (a nie douszne czy dokanałowe, o których debatowałam), ale tu pojawia się mój osobisty problem: mam małe uszy o nietypowej budowie, z licznymi kolczykami. Noszenie słuchawek nausznych w dłuższej perspektywie czasu po prostu sprawia mi dyskomfort.

Ale tu właśnie kryje się sens mojego wyboru. Bowiem wielokrotnie byłam pytana przez liczne osoby, które zauważyły, że chodzę z kabelkami przy uszach: dlaczego nie przerzucę się na słuchawki bezprzewodowe? Uwielbiam słuchać muzyki i podcastów, jestem fanką technologii, uważam, że inwestycja w technologie ułatwiającą życie to inwestycja w siebie, no i powiem brzydko: stać mnie. Dlaczego więc nadal kurczowo trzymam się słuchawek przewodowych za 80 złotych?

Proste: bo znam siebie. To czy słuchawki przewodowe, czy bezprzewodowe są lepsze to nic innego jak wojna preferencji. Nie ma w niej wygranych, nie ma w niej przegranych, są po prostu różne typy ludzi, którym codzienna rutyna i osobiste upodobania dyktują, jaki typ słuchawek jest lepszy. Już kilka razy znajomi wytknęli mi moje "archaiczne" preferencje co do przewodowych słuchawek, ale ja uważam wprost przeciwnie - że rozumienie moich potrzeb i świadomy wybór słuchawek to właśnie przejaw nowoczesności mojego podejścia.

REKLAMA

Może zainteresować cię także:

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA