Miałam 12 lat, gdy dostałam pierwszego smartfona. Dziś mam 24 i opowiem, czego mnie to nauczyło
Decyzja holenderskiego rządu to kolejny ważny moment w toczącej się od lat dyskusji na temat smartfonów w szkołach. Z jednej strony uważam, że zakaz korzystania ze smartfonów w szkołach ma swą zasadność. Z drugiej, do problemu podchodzi się od złej strony, pomijając najbardziej wartościowy głos w sprawie: współczesnych dorosłych, którzy pierwszy smartfon otrzymali jeszcze jako dzieci.
Na początku lipca świat obiegła informacja o decyzji holenderskiego rządu. Od 1 stycznia 2024 roku w szkołach na terenie całego kraju będzie obowiązywał zakaz korzystania z elektronicznych urządzeń mobilnych, w tym przede wszystkim telefonów, tabletów i smartwatchy.
Wyjątkiem od nowych zasad będą sytuacje, gdzie urządzenia są niezbędne do prowadzenia np. lekcji dotyczących szeroko pojętych umiejętności cyfrowych, czy w przypadku niepełnosprawnych uczniów, którym owe urządzenia ułatwiają codzienną naukę.
- Mimo że telefony komórkowe są nieodłącznym elementem naszego życia, nie powinny być używane w klasie. Uczniowie muszą być w stanie się skoncentrować i muszą mieć możliwość dobrej nauki. Badania naukowe pokazują, że telefony komórkowe przeszkadzają. Musimy chronić przed tym uczniów
- powiedział holenderski minister edukacji, Robbert Dijkgraaf cytowany przez Reuters.
Holenderskie podejście popieram, ale nie całkowicie i z trochę innego powodu niż większość osób wypowiadających się w temacie, w tym minister Dijkgraaf.
Czytaj także:
- To jest chore! Twórca Facebooka chce wyciągnąć na co chorujesz
- ChatGPT zaliczył pierwszy spadek. Czy tak wygląda koniec boomu?
- Za tę zmianę będzie trzeba słono zapłacić. iPhone z USB-C będzie kosztował mnie 15 000 zł
Czy smartfony rzeczywiście rozpraszają na lekcjach? Paradoksalnie, to dość archaiczne podejście
Stykając się z opiniami i komentarze różnych osób - czy to w prasie, czy w mediach społecznościowych, można zauważyć jedną prawidłowość: w większości to optyka osób dorosłych. Rodziców, dziadków, wujków i cioć, ekspertów, nauczycieli, pedagogów czy niezależnych osób, których problem nie dotyczy, ale chcą się wypowiedzieć. I to jest okej, bo dobra i merytoryczna dyskusja powinna uwzględniać głosy wszystkich środowisk i opcji. Problem jest taki, że ona go nie uwzględnia.
Istnieje bowiem pewna szara strefa dyskursu wpływu smartfonów (i elektroniki jako takiej) na dzieci i młodzież: to ludzie, którzy jako dzieci mieli smartfony, a dziś są dorosłymi. W praktyce mówimy tu o osobach urodzonych pomiędzy 1998-1999 a 2004-2005 rokiem, reprezentantów popularnie zwanej "Generacji Z". My ze smartfonami w kieszeniach chodzimy od podstawówki, a ja sama mam smartfon... właściwie przez dosłownie połowę mojego życia. Z pewnymi argumentami się zgadzam, z innymi nie.
Argument namiętnie powtarzany przez zwolenników odebrania smartfonów uczniom, to rozproszenie uwagi podczas lekcji i praca niesamodzielna. To jest dość bzdurna teoria, która miała minimum sensu ponad dekadę temu. Ponad dekadę temu, bo wtedy telefony komórkowe były w dość ciekawym momencie ewolucji, na pograniczu dotykowych telefonów komórkowych (urządzenia pokroju LG Bali czy Samsung Corby) a smartfonów i wtedy niezorientowani nauczyciele rzeczywiście machali ręką jeżeli telefon był wyciszony, a ja nie jedną lekcję przegadałam na Gadu-Gadu czy spędziłam na przewijaniu Kwejka. Nawet kiedy smartfony się upowszechniły to nadal były na tyle małe, żeby chować je w piórniku.
Problemowi tak jakby zaradza sama technologia
Dzisiaj standardem jest sześć cali, a smartfony mają wszyscy, a więc nauczyciele mają świadomość, że te wielkie czarne klocki to przenośna brama do internetu. I o ile w podstawówce czy w gimnazjum jeszcze chowałam telefon w piórniku, to w liceum po prostu zostawał w plecaku. Kary (a właściwie "uwagi") i ryzyko jedynki z kartkówki czy sprawdzianu za samo widoczne posiadanie smartfona były odstraszające. Ale nie tylko one. Poczucie szacunku do nauczyciela i faktu, że jestem w szkole, by pozyskać wiedzę, a nie za karę sprawiały, że nawet nie chciało mi się wyciągać telefonu.
Zdaję sobie sprawę, że to dość osobista kwestia i nie oczekuję, że większość obecnych uczniów się ze mną zgodzi, ale jeżeli ktoś żyje w głębokim przekonaniu, ze sześć godzin lekcyjnych można spędzić jedynie na przeglądaniu smartfona, to może się zdziwić.
Inną kwestią jest sam argument "rozproszenia uwagi". Technologia się zmienia, szkoły też, ale prawda jest taka, że pewne rzeczy się nie zmieniły. Oderwać od nauki podczas lekcji można się bardzo łatwo i obecność smartfona nic nie zmienia. Rozmowa z kolegą w ławce? Rysowanie na końcu zeszytu? Przepisywanie pracy domowej na lekcji z innego przedmiotu? W statki też grałam, a to był rok pański 2017.
Zatracenie kontaktu z rówieśnikami to też argument na wyrost. Rodzice czerpiący wiedzę z prasy, a pedagodzy kształtujący swój obraz jedynie na podstawie przerw (podczas których tak czy tak są zajęci, bo praca nauczyciela nie trwa 45 minut raz na godzinę) widzą pozalekcyjne (lecz nadal szkolne) interakcje jako cały rząd dzieciaków siedzących z nosem w smartfonach. Czy młodzi spędzają czas ze smartfonem? Tak. Czy przestają rozmawiać? Nie. Treści w smartfonach dla dzieciaków stanowią treść dialogu: czego słuchasz? Pokonałeś tego bossa w grze? Ej, a pisała do ciebie? Widziałeś ten filmik?
Problem ze smartfonami w szkołach jest trochę inny.
Miałam 12 lat gdy dostałam pierwszego smartfona.
Szkoła i rzeczy poza nią to dwa światy. Pierwszy to świat wytężonej pracy umysłowej, uczenia się jak działa świat (czy to z książek, czy z interakcji z innymi osobami) i ogólnego spełniania uczniowskich obowiązków. Drugi świat to świat pozaszkolnych obowiązków, ale i przyjemności i spotkań. Z perspektywy osoby dorosłej uważam, że chodzenie do szkoły ze smartfonem było dla mnie (jako dziecka) niezbyt dobre, bo smartfon stanowił pomost pomiędzy dwoma tymi światami. W szkole odczytywałam SMSy dotyczące tego co mnie czeka w domu, w domu Galeria telefonu witała mnie zdjęciami notatek z lekcji. Prawdą jest, że tak czy tak te dwa światy się zazębiały, ale smartfon wrzucił to na dość niezdrowy poziom, gdzie jedno urządzenie kojarzyło mi się z obowiązkami, ale i wolnym czasem.
Inna kwestia, w której zgadzam się z przeciwnikami to fakt, że czas w szkole bez patrzenia się w ekran to skarb, za którym szczerze tęsknię. Wychodząc ze szkolnych murów każdy absolwent (maturzysta czy nie) skończy, patrząc codziennie godzinami w ekran. Czy to zawodowo, czy to na wykładach, czy w przerwach w pracy, ale w dorosłym życiu od ekranu już po prostu nie uciekniemy. Szkoła jest tym miejscem, gdzie -choć interakcja z ekranem istnieje (np. lekcje informatyki) - to nadal oczy mogą uciec od sztucznego światła, a sam uczeń może odciąć się od natłoku informacji, powiadomień i dwuwymiarowych interakcji, w których będzie tonąć w dorosłym życiu.
Ostatnia kwestia jest dość prozaiczna. Smartfony to nie zabawki, to nadal relatywnie drogie urządzenia elektroniczne, na które nie ma miejsca w szkolnym plecaku. Wiadomo, dając dzieciom (lub nastolatkom z dolnej granicy wiekowej) jakąkolwiek elektronikę, nie można oczekiwać, że nawet poza szkołą będą o nią dbać. Ale szkolne mury to prawdziwe pole minowe dla smartfonów.
W plecaku wypełnionym książkami i przyborami piśmienniczymi (a także z butelką wody czy kluczami) nietrudno o mały-wielki dramat, kieszenie również nie stanowią bezpiecznego miejsca dla smartfona. Z kolei pstro w głowie i skupienie na szkolnych problemach doprowadzają do różnych wypadków, w najlepszym wypadku do zarysowania, w najgorszym po prostu do potłuczenia ekranu. Zdecydowana większość zniszczeń smartfonów moich szkolnych kolegów miała miejsce właśnie w szkole, a nie jak można by się spodziewać na boisku czy podczas wycieczek.
Nie jest to kluczowy argument w dyskusji, ale z perspektywy lat myślę, że zakaz telefonów w szkołach przyszedłby z korzyścią dla niejednego rodzica. Nie tylko rodzica, bowiem zwykle po rozwaleniu nowiutkiego smartfona cierpi także dziecko, które wraca do poprzedniego urządzenia lub po prostu starego, klasycznego telefonu z klawiaturą T9. Albo w ogóle traci, za karę lub nie, dostęp do telefonu.
Ban bez rozmowy do niczego nas nie doprowadzi.
Odebranie holenderskim uczniom smartfonów ma swoją zasadność, jednocześnie musimy nadal pamiętać, że smartfony to po prostu przedmioty, bez początkowej negatywnej lub pozytywnej wartości. Wartościować możemy dopiero sposób, w jaki są one używane. Dlatego, choć popieram odebranie uczniom telefonów, jestem w stanie również zgodzić się z tymi, którzy chcą, by smartfon pozostał obecny w szkolnej rzeczywistości.
Jak swego czasu pisał Przemysław Pająk: powinniśmy przede wszystkim edukować młodsze pokolenia. Jeżeli odbieramy smartfony, wyjaśniajmy, dlaczego i tłumaczmy zagrożenia. Jeżeli szkolna polityka smartfonów jest swobodna, tłumaczmy, jak bezpiecznie i zdrowo obchodzić się z ogromnymi możliwościami, jakie daje nam technologia. Bo akurat jedno przez lata się nie zmieniło: dyskutujemy o smartfonach w rękach uczniów w mediach, ale nie w szkołach.