Samolot stracił dach siedem kilometrów nad ziemią. Nikt nie wierzył, że wyląduje
Kiedy obsługa lotniska Kahului na wyspie Maui zobaczyła, jak wygląda podchodzący do lądowania samolot, założyli, że nie przetrwa on próby lądowania. Struktura kadłuba była tak poważnie uszkodzona, że zdumiewające było to, że samolot nie rozleciał się w powietrzu.
W linii prostej odległość między Hilo a Honolulu na Hawajach to zaledwie 300 kilometrów. Każdego dnia między miastami lata kilka samolotów, którym podróż zajmuje od 50 do 60 minut. W trakcie lotu samolot nie wznosi się nawet na wysokość przelotową, bowiem po osiągnięciu ok. 7 kilometrów rozpoczyna się już zniżanie do lotniska docelowego. Mimo to nawet podczas tak krótkiej podróży może dojść do poważnego incydentu lotniczego. Zdecydowanie najsłynniejszym incydentem na tej trasie było zdarzenie, do którego doszło 28 kwietnia 1988 roku.
Bohaterem całego zdarzenia był wysłużony Boeing 737 pierwszej generacji latający w barwach hawajskiej spółki Aloha Airlines od 1969 roku.
Warto tutaj jednak pamiętać, że choć samolot nie był już pierwszej świeżości, to jednak to nie samochód i ma znacznie dłuższy cykl życia. W trakcie swojej kariery samolot został na krótko wypożyczony do linii Air California, skąd po powrocie wrócił do służby w barwach Aloha Airlines. Do kwietnia 1988 roku samolot wykonał ponad 90 000 lotów, spędzając w powietrzu łącznie 35 500 godzin.
Zaskakująco wysoka liczba lotów wynika z tego, że w całej swojej karierze samolot wykonywał bardzo krótkie trasy między lokalnymi portami na poszczególnych wyspach tworzących Hawaje. Warto tutaj wspomnieć, że samolot był projektowany do wytrzymania dwa razy mniejszej liczby startów i lądowań. Aloha Airlines była w 1988 roku absolutną rekordzistką, jeżeli chodzi o wykorzystanie swoich samolotów. Boeing 737, który uległ wypadkowi, pod względem liczby wykonanych lotów był drugi na świecie. Ustępował w tym względzie tylko innemu 737 należącemu także do Aloha Airlines.
Pechowego 28 kwietnia 1988 roku samolot o numerach N73711 stacjonujący w Honolulu bez żadnych problemów zdążył wykonać już sześć krótkich lotów.
Załoga zdążyła odwiedzić Hilo, Maui i Kauai, i za każdym razem wrócić do Honolulu. O godzinie 13:20 samolot przygotowywał się do kolejnego startu z lotniska Hilo w kierunku Honolulu. Przygotowania do lotu przebiegły bez żadnych problemów i już pięć minut później podwozie samolotu oderwało się od pasa lotniska Hilo i samolot z 89 pasażerami i sześcioosobową załogą rozpoczął wznoszenie na wysokość przelotową.
Lot miał trwać tylko 55 minut, dlatego załoga bardzo szybko wzięła się za przygotowanie serwisu pokładowego. Do obsłużenia było niemal 90 pasażerów, a czasu było niezwykle mało, bowiem przed lądowaniem niezbędne było jeszcze zabezpieczenie bagaży i przygotowanie kabiny zgodnie z procedurami bezpieczeństwa.
Dwadzieścia trzy minuty po starcie o godzinie 13:48 pasażerowie siedzący w przedniej części samolotu usłyszeli trzask i zobaczyli pęknięcia w górnej części poszycia kadłuba. Chwilę później oderwał się niewielki fragment sufitu w kabinie. Ze względu na to, że samolot znajdował się jak na wysokości 7300 m, natychmiast doszło do wybuchowej dekompresji. Przebywająca w tym momencie na wysokości piątego rzędu foteli stewardessa została porwana przez powietrze gwałtownie uciekające przez powstały otwór na zewnątrz. Problem w tym, że ciało stewardessy przez dosłownie chwilę zablokowało otwór w kadłubie, uniemożliwiając wyrównanie ciśnienia między wnętrzem a otoczeniem samolotu. Powstałe w tym momencie ponownie naprężenia doprowadziły do oderwania znacznie większego fragmentu dachu samolotu. W ułamku sekundy zniknęły ściany i sufit nad tą częścią samolotu, która rozciąga się między kokpitem a początkiem skrzydeł. Szczęśliwie pasażerowie byli przypięci pasami bezpieczeństwa, dzięki czemu nikt poza stewardessą nie został wyssany z samolotu.
Kiedy piloci zauważyli, że za nimi zamiast sufitu kabiny widać otwarte niebo, natychmiast wprowadzili samolot w lot nurkowy, aby jak najszybciej zejść na wysokość, na której można swobodnie oddychać powietrzem na zewnątrz. Jakby nie patrzeć, pasażerowie znajdujący się w przedniej sekcji samolotu nie mogli liczyć na to, że znad głów wypadną im maski z tlenem. Nad ich głowami było bowiem tylko niebieskie niebo.
Samo podejście do lotniska Kahului na wyspie Maui było także dość dramatyczne. W trakcie lotu nurkowego przestał działać lewy silnik samolotu, a załoga kokpitu nie miała wskazań, czy podwozie samolotu prawidłowo się wysunęło i zablokowało. Ku zdziwieniu zarówno załogi, jak i obserwatorów znajdujących się na Ziemi, podczas podejścia samolot zdołał prawidłowo wylądować aż trzynaście minut po oderwaniu się dachu.
Już na lądzie okazało się, że z 89 pasażerów, 65 osób doznało urazów na skutek uderzeń fragmentami wyposażenia i bagaży latających po pokładzie samolotu. Pasażerowie z najpoważniejszymi obrażeniami zostały przewiezione do lokalnego szpitala za pomocą karetek oraz autobusów wycieczkowych.
Po lądowaniu było wiadomo, że samolot nie nadaje się już do jakiejkolwiek naprawy. Szczegółowa analiza wykazała także, że bezpośrednią przyczyną zdarzenia było zmęczenie materiału i zaskakująco poważna korozja szkieletu samolotu. Przyczyną korozji było charakterystyczne, wilgotne powietrze na Hawajach, gdzie samolot spędził ostatnie niemal dwie dekady. Możliwe jednak, że dałoby się dostrzec pierwsze pęknięcia podczas rutynowych kontroli poszycia samolotu. Problem w tym, że aby ograniczyć przestój samolotów, kontroli takich dokonywano zazwyczaj w nocy, przez co znacznie trudniej było dostrzec niewielkie niedoskonałości na kadłubie.
Ciała stewardessy wyssanej z samolotu nigdy nie odnaleziono. Przed wypadkiem spędziła na pokładach różnych samolotów ponad 37 lat.