Nauka gitary z grą wideo. Rocksmith+, lekcja druga: pokora i szacunek
O ja naiwny. Przypuszczałem, że w kolejnej relacji będę mógł się wam pochwalić opanowanym utworem. Nagranym filmikiem, na którym wymiatam jakiegoś ogniskowego klasyka. Sądziłem, że szybko uda mi się poznać podstawy, nauczyć kilka piosenek... Zamiast tego nauczyłem się pokory. No i szacunku. Rocksmith+ dał mi bardzo cenną lekcję. Moja perspektywa zmieniła się kompletnie. Postrzeganie instrumentu jakim jest gitara pierwszy raz w życiu zostało urealnione.
Żyłem fikcją. Moja świadomość gry na gitarze była związana z seriami jak Guitar Hero, w których zabawa sprowadzała się do kombinacji pięciu przycisków. Jako osoba, która instrument trzymała wyłącznie w dzieciństwie, a i zaledwie przez chwilę, miałem kompletnie zniekształcone podejście do gry. Wydawało mi się, że wszystko sprowadza się do szarpania za sześć strun, od czasu do czasu dociskając coś drugą dłonią na gryfie. Tak jak na filmach. Tak jak w grach muzycznych.
Rocksmith+ imponuje tym, że dał mi prawdziwą lekcję muzyki. Taką instruktorską, zamiast ślepego odtwarzania utworu.
Rozbudowany system lekcji zaczyna się od absolutnych podstaw: jak trzymać gitarę, do czego są klucze, jak i czym dotykać strun. Wystarczyło jednak kilka pierwszych lekcji, abym zaczął podnosić brwi ze zdziwienia. Zaraz, jakie E-dur? Jakie a-moll? O czym ta gra do mnie mówi? Znam struny E, H, G, D, A i znowu E. Myślałem, że tyle mi wystarczy. Po prostu czasem szarpię je dłużej, czasem krócej. Czasem pojedynczo, czasem kilka jednocześnie. Z gitarą robi się coś jeszcze?
W ten sposób gra wideo zrobiła coś, od czego (tak mi się przynajmniej wydaje) powinien zacząć każdy dobry instruktor. Krok po kroku zostałem wprowadzony w świat akordów, który jeszcze kilka tygodni temu kompletnie dla mnie nie istniał. Nawet mimo kilku gier muzycznych i plastikowych kontrolerów udających gitary znajdujących się w piwnicy. Gitarowy świat z miejsca stał się diametralnie bardziej skomplikowany niż przypuszczałem, ale jednocześnie znacznie bardziej satysfakcjonujący.
Bardzo szybko dotarłem do momentu, w którym musiałem powtarzać podstawowe lekcje, bo nie potrafiłem wykonać ich na 100 proc. Prosty rytm złożony z kilku wolnych strun i kilku akordów był dla mnie niemal niemożliwy do zagrania. Czułem, jak palce układają się w sposób, którego wcześniej nigdy nie znałem. Jednak z każdym kolejnym podejściem i każdym kolejnym wieczorem brzdękanie wychodziło mi coraz lepiej. Czułem się jak postać w grze cRPG, zyskująca kolejne umiejętności, a system Rocksmitha+ rejestrujący dokonane postępy wyłącznie podsycał głód nauki.
Zamiast odtwórczego stukania w rytm znanych utworów jest nauka podstaw: dźwięków, tonów, akordów.
Po kilku wieczornych sesjach z Rocksmithem+ złapałem się na tym, jak zdobyte doświadczenie zaczyna kiełkować, ale w zupełnie innych obszarach, nim bym przypuszczał przed rozpoczęciem przygody z tym tytułem. Chociaż wciąż nie potrafiłem zagrać Where is My Mind czy Nothing Else Matters, zacząłem stawiać fundamenty. Zdałem sobie sprawę, że zaczynam słyszeć, kiedy konkretna struna brzmi nie tak jak powinna i wymaga korekty. Zacząłem rozumieć, co muszę zrobić, aby dźwięk (nuta?) była wyższa albo niższa.
Wiem, z perspektywy osoby grającej na gitarze, nawet amatorsko, musi to brzmieć bardzo żałośnie. Podkreślam jednak po raz kolejny: moje doświadczenie było zerowe. Gorzej niż zerowe, bo wypaczone i zniekształcone grami muzycznymi. Dlatego sytuacja, w której po raz pierwszy skutecznie przeciągnąłem palcem po dwóch różnych progach, szarpiąc za strunę zaraz po wyjściu z D-dur - coś niesamowitego. NIESAMOWITEGO! Satysfakcja jak z ubicia bossa w Dark Souls.
To pokonywanie kolejnych barier, kroczek po kroczku, okazało się dla mnie znacznie ciekawsze niż granie gotowych, popularnych kawałków z szerokiej biblioteki Rocksmitha+. Czuję bowiem, że naprawdę się czegoś uczę. Lekcja, która przedwczoraj wydawała mi się poza zasięgiem, dzisiaj zostaje zaliczona na 100%. Coś, co wcześniej było niemożliwe, staje się możliwe. Jednocześnie mam wrażenie, że stawiam podwaliny pod granie na instrumencie, zamiast ślepo uczyć się na pamięć serii ruchów i chwytów. Tutaj inne gry nie mają kompletnie startu do Rocksmitha. To dwa zupełnie inne światy.
Niestety, wciąż mam gigantyczne problemy z podstawowymi elementami. Tak się wciągam, że potem bolą mnie całe dłonie.
Na opuszkach palców zaczęły pojawiać mi się stwardnienia od strun. Mimo tego mam wrażenie, że moje dłonie są zbyt małe dla części chwytów. Do tego wciąż mam problem z dociskaniem strun na progach. Bardzo często przeszkadzam paluchami innym strunom, przez co je zagłuszam bądź wypaczam brzmienie. Nie wiem czy to kwestia grubości moich parówkowych palców, ale spędza mi to sen z powiek. Jest lepiej niż na początku, testuję różne chwyty z filmowych tutoriali wewnątrz gry, ale paluchy notorycznie wchodzą mi na inne struny.
Wychwytuje to tuner Rocksmitha+, który jest niesamowicie precyzyjny. Gra bez problemu rozpoznaje, kiedy dociskam zły próg i wie, czy powinienem przesunąć dłoń na gryfie w lewo albo prawo. Imponujące. Nie sądziłem, że narzędzie do strojenia i rejestrowania może być tak dokładne. Grę bardzo trudno oszukać i niestety zawsze ma rację, skutecznie wskazując na popełniony błąd. Do tego Rocksmith+ motywuje do dalszej gry, agregując postępy i podając je w formie ciekawych statystyk. Nawet, jeśli moja dokładność wzrosła o 1%, to zawsze 1% do przodu.
Szczerze, miesiąc temu nie sądziłem, że będę zarywał nocki z gitarą na kolanach.
Mija piątek. Zerkam na zegarek. 3:30 w środku nocy. O takiej godzinie powinienem chrapać w łóżku, wracać z imprezowej Mariackiej w Katowicach albo kończyć maraton Destiny 2 z klanem. Tymczasem siedzę przed komputerem, z gitarą na kolanach i wgnieceniami od strun na opuszkach. Gdy jakiś czas temu kolega spędzał wolny czas na szarpaniu za struny, zamiast pograć z nami w Rainbow Six, było to dla mnie dziwaczne. Teraz doskonale go rozumiem. Nauka gitary okazuje się nie tylko gigantycznym złodziejką czasu, ale również rozrywką samą w sobie. Przyjemnością, która pozwala odlecieć myślami do krainy dźwiękowej beztroski.
Podoba mi się, że w Rocksmith+ zawsze jest coś do roboty. Jeśli chwilowo utknę na jednej lekcji, mogę włączyć inną. Albo po prostu poszarpać za struny przy znanych kawałkach jak w jakiejś banalnej grze muzycznej. Produkcja jest nafaszerowana filmami wideo od specjalistów i panelami tematycznymi, a główna strona regularnie poszerza się o nową zawartość. Do tego każdy utwór można rozegrać na wiele różnych sposobów, korzystając z prostych i trudniejszych układów, podziału w zależności od instrumentu, czy nawet "barowych" aranżacji tworzonych przez społeczność skupioną wokół gry.
Przyznaję, Rocksmith+ zmienił moje podejście do gry na instrumencie. Nauczył mnie też pokory. Gdy mijam gitarzystę na mieście, nie patrzę na niego już tak samo.
Dawniej mijając ulicznego grajka traktowałem go jak element otoczenia. Kawałek turystycznego folkloru. Teraz się to zmieniło. Kilka dni temu przystanąłem, żeby podpatrzeć jak gra taki miejski gitarzysta. Analizowałem pracę jego dłoni, jego chwyty, jego płynność. Szacun. Z wielką satysfakcją rozpoznałem nawet kilka wykorzystanych przez niego akordów. No, przynajmniej tak mi się wydawało. Oglądając profesjonalistę w akcji, od razu miałem ochotę wrócić do mieszkania i samemu sięgnąć po gitarę. Wypróbować jego uchwyt gryfu. Sprawdzić, jak udaje mu się tak płynnie przechodzić z jednego akordu do drugiego. Słowem: złapałem sporą zajawkę.
Przede wszystkim nauczyłem się jednak pokory i szacunku. Do gitarzystów, ale też do instrumentu. Rocksmith+ przeprowadził mnie przez fundamenty fundamentów, pokazując, jak wypaczone pojęcie o prawdziwej gitarze można mieć po kontakcie z innymi grami muzycznymi. Tytuł Ubisoftu stawia na naukę od absolutnych podstaw, w oderwaniu od popularnych utworów i właśnie to zrobiło na mnie największe wrażenie. Jest jak dobry nauczyciel, który faktycznie uczy, zamiast karmić uczuciem fikcyjnego sukcesu.
Dlatego będę kontynuował swoją przygodę z Rocksmithem+ i gitarą, jestem tego pewniejszy niż na początku mojej przygody. Liczę też, że gdy zdam raport z postępów w następnym miesiącu, będę potrafił już zagrać coś więcej niż połowę Where is My Mind i pochwalę się własnym nagraniem. Tymczasem wracam do brzękania, bo h-moll sam się nie nauczy.