Xbox Series X okiem pececiarza. Czy warto kupić tę konsolę w 2022 r.?
Dwa lata po premierze w końcu trafiła do mnie topowa konsola Microsoftu. Spędziłem z nią prawie dwa miesiące i jako pececiarz postaram się odpowiedzieć na pytanie, czy nadal warto kupić Xbox Series X w 2022 r.
Powiedzieć, że spóźniłem się na tę imprezę, to nic nie powiedzieć. W końcu XSX i XSS są na rynku od dwóch lat, więc wszystko zostało już o nich powiedziane, napisane, nie ma co gadać więcej.
A jednak podchodzę do tego tematu z dość unikalnej perspektywy, bo nie z perspektywy, kto zmienia jedną konsolę na drugą, lecz z perspektywy pececiarza, który po latach próbuje przesiąść się na konsolę, ale za nic nie może się zdecydować, na jaką.
Xbox Series X trafił do mnie dzięki uprzejmości polskiego oddziału Microsoftu, bo potrzebowałem go do realizacji innego materiału, który opublikujemy niebawem. Przedłużałem jednak czas spędzany z konsolą jak tylko się dało, by odpowiedzieć na to jedno pytanie – czy warto kupić tę konsolę w 2022 r?
Xbox Series X okiem pececiarza. Co na plus?
Do pececiarzy przylgnęła łatka łasych na FPS-y i grafikę – i trudno z tym polemizować. Przez lata pecet był po wielokroć potężniejszym sprzętem od konsoli, więc to pececiarze mogli podziwiać fajerwerki graficzne, do jakich konsolowcy dostępu nie mieli. Nie mówiąc już o płynności gry; przypominam, że jeszcze na początku poprzedniej generacji konsol niejeden gracz gotów był iść na noże, byle wybronić tezy, że ludzie oko nie widzi większej liczby klatek na sekundę niż 30 FPS. Tymczasem pecetowcy od lat grali w 60 FPS-ach i więcej, więc gdy nagle konsole „dogoniły” pecety, oferując taką płynność, pecetowa rasa panów mogła tylko spoglądać na nich z wyższością.
Xbox Series X (i PS5, gwoli uczciwości) kompletnie zmienia zasady gry. Minęły dwa lata od premiery konsoli, a nadal fizycznie niemożliwym jest zbudować komputer, który zaoferuje choćby zbliżoną wydajność do nowej konsoli Microsoftu w zbliżonej do niej cenie. W końcu XSX kosztuje raptem 2500 zł, a za tyle to dziś nie kupimy nawet porządnej karty graficznej!
I choć się tego spodziewałem, to mimo wszystko piękno grafiki i płynność działania gier na konsolach nowej generacji absolutnie mnie zachwyciła. Piszę to jako człowiek, który na co dzień gra na laptopie wyposażonym w RTX-a 3080 Ti.
Na Xboksie zachwyca nie tylko grafika w nowych, ale też w starych grach. Dzięki zastosowaniu szeregu usprawnień, filtrowaniu tekstur, Auto HDR i trickom takim jak FPS Boost, starsze gry – z którymi Xbox jest w pełni kompatybilny, ale o tym za chwilę – wyglądają i działają o niebo lepiej niż na oryginalnych systemach, na które powstały, nawet jeśli gramy w nie na wielkim telewizorze w rozdzielczości 4K. I wyglądają i działają też lepiej niż na PC. A może inaczej: aby uzyskać na PC podobną grafikę i płynność w starych grach, jak np. Morrowind czy Fallout 4, konieczna byłaby ręczna instalacja modów. Na Xboksie nie trzeba tego robić, bo Microsoft zadbał o to, by wstecznie kompatybilne tytuły korzystały z dodatkowej mocy Series X.
Ach, byłbym zapomniał – Xbox Series X, nawet gdy cioramy w Forzę Horizon 5 przy 4K i 120 FPS, nie wydaje z siebie choćby szmeru. Wentylator pracuje i słychać go, gdy przytkniemy ucho do otworów u szczytu obudowy, ale już siedząc na kanapie przed telewizorem konsola jest kompletnie bezgłośna. Dla jasności, pecet, który potrafiłby zachować równą kulturę pracy przy takim obciążeniu, kosztowałby 5-6x tyle, co konsola Microsoftu.
Bodajże największym plusem Xboxa Series X dla pececiarza takiego jak ja okazała się jednak przebogata biblioteka gier w GamePassie. Owszem, na PC też mamy ten abonament, ale liczba dostępnych w nim gier jest wielokrotnie mniejsza. Na Xboksie za śmieszną miesięczną opłatą mamy do wyboru takie bogactwo, że aż nie wiadomo, od czego zacząć. Przeogromną zaletą GamePassa na Xboksie jest też obecność setek gier retro, które działają na konsoli dzięki wspomnianej już wstecznej kompatybilności. Korzystając z XSX mogłem zagrać w gry, do których jako pececiarz przez lata nie miałem dostępu, bo były wydawane wyłącznie na konsolach poprzednich generacji. Nie musiałem się też martwić o to, czy starsza gra zadziała, co niestety jest notorycznym problemem na PC. Niejednokrotnie w celu odpalenia naprawdę starej gry konieczne jest grzebanie w plikach źródłowych, a tymczasem na Xboksie odpalamy grę sprzed 20 lat jakby została wydana wczoraj.
Jako pececiarz niesamowicie doceniłem też synchronizację gier w GamePassie między konsolą i PC. Gdy zaczynałem grać na komputerze i w pewnym momencie uznawałem, że mam dość siedzenia przy biurku, mogłem po prostu pójść do salonu, włączyć telewizor i zacząć tam, gdzie skończyłem na pececie.
Na tle pozostałych konsol tej generacji Xbox Series X jest też… nienachalnie elegancki. Nieważne, czy postawiłem go na szafce RTV, czy wstawiłem go na półkę, wyglądał dobrze i na miejscu. Dla kontrastu, PS5 postawione gdziekolwiek wyglądałoby nie na miejscu, jak przybysz z kosmosu w stodole.
Xbox Series X – co na minus?
Tak naprawdę mam bardzo niewiele niedobrego do powiedzenia na temat tej konsoli. Czysto subiektywnie: odepchnęło mnie menu. Nieczytelne, przeładowane reklamami (!), w niczym nie zachęcało, więc korzystanie z niego ograniczałem do szybkiego przejścia w zakładkę GamePassa. Ten argument można jednak uznać za niebyły, bo tuż po tym, jak zwróciłem konsolę, Microsoft zaktualizował menu Xboxa, które prezentuje się teraz o niebo lepiej (choć problem reklam pozostał, co jest mimo wszystko mocno na minus).
Drobiazgiem, który nieco mnie irytował, był też… dźwięk włączanej konsoli, zarówno ten wydawany przez urządzenie, jak i ten, który wydaje po przejściu do menu. Nie zliczę, ile razy zbeształa mnie żona, gdy chciałem pograć sobie rano, a głośny dźwięk konsoli budził ją ze snu w sąsiedniej sypialni. Jak się jednak okazuje – i tę uwagę można uznać za niebyłą, bo najwyraźniej Microsoft szykuje aktualizację, która pozwoli dźwięki uruchamiania wyłączyć.
Z perspektywy pececiarza miałem z Xboksem tylko jeden istotny problem. Gdy już przedarłem się przez gry z poprzednich generacji konsol, okazało się, że… wszystko, w co mogłem chcieć zagrać, już ograłem na pececie. Nie zrozummy się źle; polityka Microsoftu, by nowe tytuły wydawać jednocześnie na PC i konsolach zasługuje na owację na stojąco. Kibicuję im gorąco i po stokroć wolę takie podejście od wojny na ekskluziwy uprawianą przez Nintendo czy Sony.
Tym niemniej jako pececiarz złapałem się na tym, że przez większość czasu po prostu nie chciało mi się na Xboksie grać. Bo i w co, skoro interesujące mnie tytuły już przeszedłem na pececie, który i tak pozostaje moją preferowaną platformą do grania? Sądzę jednak, że gdyby Xbox Series X na stałe zagościł w moim salonie, z biegiem czasu problem przestałby istnieć, w miarę jak grałbym coraz więcej na konsoli, a coraz mniej na pececie (bo taki jest zamysł w kupnie konsoli, w końcu ileż można siedzieć przed ekranem komputera…).
Czy warto kupić Xboksa Series X w 2022 r.?
Odpowiedź może być tylko jedna: po stokroć warto. Tym bardziej, że Xboxa relatywnie łatwo jest dorwać w sklepie w oryginalnej cenie zakupu i nie trzeba w tym celu przepłacać. Dodajmy do tego niedrogi abonament GamePass i dostajemy więcej rozrywki, niż będziemy w stanie przetrawić do końca życia. I nawet dla kogoś, kto na co dzień gra na pececie, Xbox Series X to po prostu no brainer.