Chcą je zalać asfaltem. Takich miejsc w Polsce już prawie nie ma
Mieszkańcy Beskidu Niskiego boją się, że wyjątkowe drogi w ich okolicy stracą swój historyczny charakter. M.in. Lasy Państwowe chcą przerobić je na zwykłe asfaltowe trasy, co ma przyciągnąć turystów. Obrońcy przyrody boją się, że to zaburzy krajobraz.
"Zwracamy się do włodarzy gminy Sękowa o zachowanie unikatowego charakteru doliny Czarnego, Długiego i Radocyny i nieasfaltowanie gminnej drogi Jasionka - Czarne - Długie - Radocyna - Radocyna Górna na żadnym odcinku" - czytamy w petycji, którą już podpisało prawie 5 tys. osób.
Jak wyjaśniają jej autorzy, na części trasy taki plan ma zostać zrealizowany we współpracy z Lasami Państwowym.
Mieszkańcy podkreślają, że jest tu cicho, spokojnie, dziko - jak do niedawna było w Bieszczadach. A skoro i te straciły ten swój unikalny charakter, to już prosta droga do tego, co dzieje się obecnie w Karkonoszach w drodze na Śnieżkę czy Tatrach. Szczególnie trasa na Morskie Oko jest dowodem na to, co może się stać, gdy za bardzo chce się ułatwić życie turystom.
Problem uzmysłowić mógłby bóbr, który w majowy weekend wspiął się na Szpiglasową Przełęcz znajdującą się 2110 m n.p.m. Niestety, spadł i nie przeżył. Przyrodnicy nie wykluczali, że jego obecność tak wysoko spowodowana była ucieczką przed tłumem wycieczkowiczów.
To oczywiście skrajny przypadek, ale tłumy na popularnych szlakach to fakt. Konsekwencje dla przyrody są różne: ludzie śmiecą, hałasują, czasami szkodzą nie zdając sobie z tego nawet sprawy. Nie chodzi o to, żeby zabronić turystyki, ale musimy chronić cenne miejsca.
Władze gminy: to tylko kawałek
Urząd Gminy Sękowa faktycznie informuje, że planowany jest remont przedmiotowych dróg o łącznej długości ok.11,5 km. Asfaltem wyłożone mają być tylko początek i koniec, łącznie 1,5 km powierzchni. "Odcinki te są najbardziej eksploatowane i najczęściej ulegają zniszczeniu".
To jednak okoliczną ludność nie uspokaja.
- Boimy się, że to będzie początek asfaltowania całej drogi. W tym roku kawałek, w kolejnym następny. I nagle się okaże, że mamy setki przejeżdżających samochodów - mówił "Wyborczej" mieszkaniec jednej z pobliskich miejscowości.