REKLAMA

Zrobił zbiórkę na terenówki dla Ukrainy. Polak opowiada, jak przerzuca je na front

Zasięgi w internecie pozwalają zrobić wiele dobrego. Mateusz Wodziński wykorzystał swoją rozpoznawalność i uruchomił zbiórkę, która pozwoliła kupić dla Ukrainy samochody terenowe. W rozmowie ze Spider’s Web opowiada o kulisach tej akcji.

Polski paszport działa w Ukrainie jak przepustka VIP. Polak opowiada, jak traktowana jest pomoc
REKLAMA

Mateusz najpierw oddał ukraińskim żołnierzom własny samochód. Zauważył jednak, że taka jednorazowa pomoc, to kropla w morzu potrzeb. Wykorzystał więc swoje zasięgi na Twitterze i uruchomił zbiórkę. Zebrał ponad 100 tys. zł. Kupił samochody terenowe i zaczął przerzucać je na front. Jeździ co chwilę do Ukrainy i przekazuje wsparcie, które ufundowali Polacy.

REKLAMA

Mateusz Wodziński, znany na Twitterze jako Exen, postanowił działać w sprawie Ukrainy. Zebrał sprzęt o wartości przekraczającej ćwierć miliona złotych, w tym osiem terenówek, które sam dostarcza żołnierzom na front. Nam opowiedział o tym, jak wyglądają takie dostawy, czy trasa jest bezpieczna i do czego służą auta.

Konto Exen obserwuję na Twitterze już od dłuższego czasu, a przed lutym 2022 r. kojarzyłem je głównie ze zdjęciami dzikiej przyrody. 24 lutego, po wybuchu nieludzkiej agresji Putina, profil Exen wyraźnie się zmienił, a ja obserwowałem go z jeszcze większym zainteresowaniem. To jedno z nielicznych miejsc, w których zamiast potoku słów widać realne działanie.

Za kontem Exen stoi Mateusz Wodziński, mieszkaniec niewielkiej podlaskiej wsi Łapicze obok Krynek, leżącej tuż przy granicy z Białorusią. Mateusz postanowił w sposób namacalny wesprzeć Ukraińców. Jego zbiórka w serwisie pomagam.pl szybko osiągnęła założony cel 100 tys. zł, ale łączna pomoc z jego inicjatywy przebiła już wartość ćwierć miliona złotych.

"Nie znam się na pomocy wojskowej ani humanitarnej, ale znam się na terenówkach. Okazało się, że żołnierze bardzo ich potrzebują."

Suzuki Grand Vitara dostarczona na front.

Mieszkam w lesie, miałem już sporo terenówek, znam się na nich - mówi o sobie Mateusz. Tę wiedzę postanowił wykorzystać w praktyce, przekazując na front prywatne auto, Suzuki Grand Vitarę. Okazało się, że był to kamyczek, który wywołał dalszą lawinę pomocy.

Później kupiłem cztery Vitary ze zbiórki, ktoś podarował swojego Nissana Patrola, a później pojawił się darczyńca, z którym kupiliśmy dwa pickupy Nissana - mówi Mateusz.

Ze zbiórki udało się kupić pięć aut. Łącznie Mateusz przekazał na front już sześć samochodów, a dwa kolejne są w drodze. To używane auta, które udało się kupić w dobrym stanie za kwoty rzędu 20-30 tys. zł. Część wspierających ufundowała też inny sprzęt potrzebny ukraińskim żołnierzom, w tym np. lunety, lornetki, a także drony DJI i Autela. I to nie byle jakie, bo jeden z dronów Autel wyposażonych w termowizję kosztował 36 tys. zł. To wszystko zostało przewiezione na front.

Pomoc obejmuje nie tylko auta, ale też m.in. drony, w tym topowe modele z termowizją.

"Najgorszy jest powrót z Ukrainy"

Mateusz dostarcza auta na dwa sposoby. Pierwszy jest trudniejszy, bo auto jest wiezione osobiście, a Mateusz wraca pociągami lub busami. W drugim scenariuszu wspiera go znajomy, którego autem wracają do Polski. Ten sposób jest szybszy.

Auta jadą o własnych siłach. To bardzo istotne, bo żołnierze zaznaczają, że przekazywany sprzęt musi być sprawny. To priorytet, a przejechanie ok. 900 km jest dobrym testem niezawodności. Gdyby auto sobie z nim nie poradziło, nie nadawałoby się na front.

Zniszczenia na Ukrainie.

Powroty są najgorsze. Mateusz mówi, że widział na własne oczy, co stało się z miejscowościami wokół Kijowa. Rosja była tam w marcu, kiedy sześćdziesięciokilometrowy konwój rosyjskich czołgów chciał wedrzeć się do miasta, ale finalnie się to nie udało. Wszędzie gdzie dotarli Rosjanie - do Buczy, Irpienia, Hostomela, Borodzianki - zostawili po sobie zgliszcza. Tam wszystko jest zrujnowane.

Takie zniszczenia wywierają mocne wrażenie, kiedy przejeżdża się przez te miejscowości, ale teraz jest tam bezpiecznie. Rosjan nie ma tam od marca - relacjonuje Mateusz.

"Był jeden wyjazd, kiedy czułem, że jestem zbyt blisko wojny".

Trasa na ogół jest bezpieczna, ale zdarzają się sytuacje, kiedy poczucie bezpieczeństwa mocno spada. Jak wspomina Mateusz:

Podczas jednego wyjazdu wspólnie z dwoma znajomymi z Kijowa, którzy też pomagają wojsku, pojechaliśmy na front, kilkanaście kilometrów od pozycji rosyjskich. Tam non stop było słychać artylerię. Siedzieliśmy tam z żołnierzami ukraińskimi, co nie było zbyt bezpieczne, bo jeśli gdzieś miałaby spaść bomba, to właśnie w takich miejscach, w skupiskach ludzi.

"Podczas ostrzału - a często się to zdarza - nie ma czasu, by rannego wsadzać na siedzenie i zapinać mu pasy. Wrzuca się go na pakę i wiezie w bezpieczne miejsce. Tak to działa."

Polskie auto na ukraińskim froncie.

Do czego służą terenówki na froncie? Standardowe auta, które Mateusz dostarczył żołnierzom, służą do transportu, czyli np. przemieszczania się z kryjówek do pozycji na froncie. Takie auta są żołnierzom bardzo przydatne, ale w pewnym momencie Mateusz postanowił zainwestować w pickupy, które mają więcej zastosowań.

Na pace można zainstalować działko lub karabin, a poza tym auta przydają się przy ewakuacji rannych. Postrzelonego żołnierza wrzuca się na pakę i jak najszybciej rusza się do bezpiecznego miejsca, gdzie można udzielić mu pomocy. Pickupy są droższe, ale na froncie są nie do przecenienia.

Auta dostarczone na Ukrainę przez Mateusza cały czas są na służbie. Jedna z terenówek uległa uszkodzeniu już podczas pierwszej misji, ale udało się ją naprawić. Nie ma jednak żadnych gwarancji na to, ile takie auta posłużą. Mogą to być dni, tygodnie lub długie miesiące.

"Na drogach jest bardzo dużo punktów kontrolnych, ale gdy tylko pokazuję polski paszport, od razu słyszę: można jechać. Dziękujemy za pomoc."

Mateusz nie ma złudzeń. Tych kilka terenówek dostarczonych na front to tylko mała kropla w morzu potrzeb wojska, ale jednocześnie auta są bardzo ważne dla żołnierzy. Wdzięczność, jaką wyrażają po otrzymaniu sprzętu, jest nie do opisania. Jak mówi Mateusz:

Nie jeżdżę tam dla poklasku, ale na każdym kroku spotykam się z wdzięcznością. Ukraińcy dziękują polskiemu rządowi za broń, ale dziękują też ludziom za pomoc humanitarną i materialną.

Na punktach kontrolnych rozlokowanych na drogach zatrzymywani są wszyscy. Nawet Ukraińcy wracający na wschód są przeszukiwani i przepytywani, ale polski paszport działa tam niczym przepustka. Kiedy powie się strażnikom, że wiezie się maszynę dla wojska, służby nie robią żadnych problemów.

Mateusz Wodziński odbierający podziękowania od Legionu Gruzińskiego.

Ukraińcy wiedzą, że bez otrzymanej broni i bez przyjmowania uchodźców ta wojna już byłaby przegrana. Są za tą całą pomoc bardzo wdzięczni. Mateusz to zauważa, ale jednocześnie szybko sprowadza górnolotne nastroje na ziemię:

To nie do końca tak, że Polacy nagle stali się dobrymi samarytanami. Ta pomoc leży też w naszym własnym interesie. Wiemy, że musimy zapobiec Rosji i zależy nam, by ta Rosja była jak najdalej od nas. Im dłużej Ukraińcy walczą na Donbasie i całym wschodzie, im bardziej wykrwawia się ruska armia, tym lepiej dla nas. To jest naturalne i oczywiste, ze trzeba pomóc Ukraińcom.

"Po co Ukraińcom polskie terenówki, czy nie mają własnych? - to najczęstszy zarzut"

Odbiór zbiórki Mateusza jest w ogromnej większości pozytywny, ale nie brakuje słów krytyki. Niektórzy pytają o to, dlaczego Polacy mają skupować auta, skoro na Ukrainie nie brakuje terenówek. Pojawiają się pytania o to, dlaczego ukraińskie wojsko nie rekwiruje prywatnych terenówek na czas wojny. Armia ma prawo to zrobić (podobnie zresztą w Polsce), ale Ukraińcy nie chcą wykorzystać tej możliwości. Jak mówi Mateusz:

Wiem od Ukraińców, że wojsku zależy na utrzymaniu poparcia ludności. Ci ludzie tracą domy, są bombardowani, muszą uciekać, tracą dobytek. Gdyby jeszcze wojsko miało im zabierać auta, byłoby tego za dużo.

Mateusz dodaje, że nie rozumie zarzutów dotyczących prowadzenia zbiórki, bo przecież nie ma obowiązku przekazywania pieniędzy. Skoro są chętni na pomoc, to jest to ich prywatna decyzja.

"Jedno auto trafiło do białoruskich bojówek. Przekonało mnie to, że po wojnie na Ukrainie chcą zrobić porządek z Łukaszenką"

Terenówki od Mateusza trafiły m.in. do ukraińskich snajperów, ale też do Legionu Gruzińskiego i do białoruskich ochotników. Ci ostatni to ciekawy przykład dezerterów, którzy stanęli po stronie Ukrainy, a teraz mają zakaz powrotu na Białoruś. Przed wojną mieszkali albo w Polsce, albo na Ukrainie. Najpierw był to batalion, który teraz rozrósł się do pułku. Jest tam ok. 800 osób, które stacjonują w bazie w Kijowie, ale działają na samym froncie. "To są dobrzy ludzie" - mówi Mateusz, a po chwili dodaje:

Oni twierdzą, że kiedy skończy się wojna na Ukrainie, to jadą po niej zrobić porządek z Łukaszenką. Kiedy to usłyszałem, dostarczyłem im auto.

Nie mogłem też nie zapytać o sytuację na granicy polsko-białoruskiej, skoro mój rozmówca mieszka rzut beretem od niej. Dowiedziałem się, że zdarzają się jeszcze nielegalne przejścia, ale to już margines. Jest ich dziesięcio-, czy wręcz dwudziestokrotnie mniej niż rok temu.

REKLAMA

To dziwna sytuacja, bo rząd i aktywiści w dalszym ciągu prowadzą narrację, że jest kryzys. Rząd wybudował mur, przeznacza na to środki, więc musi wykazać, że faktycznie ten system działa i zatrzymuje nielegalne przejścia. A prawda jest taka, że jest bardzo spokojnie.

Mateusz dodaje, że migranci nie przylatują już do Mińska z Syrii czy Iraku, tylko wybierają okrężne drogi. Dla nich po tych wszystkich wydarzeniach z ubiegłego roku szlak przez Polskę przestał być atrakcyjny, a sam mur niewiele tu zmienia.

Zbiórkę Mateusza można wesprzeć na pomagam.pl.

Tekst opublikowany pierwotnie 12.08.2022 r.
Zdjęcie główne: Divin Serhiy, Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA