Pożegnajmy świat corocznych premier. To tempo jest nie do utrzymania
W ostatnich latach producenci przyzwyczaili nas do ciągłej gonitwy za nowościami. Nowe modele wszystkiego ukazują się w cyklach dorocznych, a na sklepowych półkach jest tyle różnych wariantów absolutnie każdego produktu, że nawet ekspertom trudno jest to wszystko spamiętać. Wygląda jednak na to, że te czasy wkrótce odejdą w niepamięć, a wojna w Ukrainie spowolni rynek elektroniki.
Rynek elektroniki użytkowej przechodzi właśnie największy kryzys od dnia swoich narodzin, trudno na to spojrzeć inaczej. Już od dwóch lat wszystkie firmy ze wszelkich branż borykają się z problemami logistycznymi wynikającymi z pandemii, a na domiar złego wszystkich dotyka niedobór mikroczipów na rynku, co wpływa na każdą branżę – ze szczególnym uwzględnieniem elektroniki użytkowej i motoryzacji.
Te problemy nie dość, że nie ustępują, to jeszcze się pogłębiają za sprawą napaści Rosji na Ukrainę, która spowodowała wstrzymanie działania dwóch kluczowych dostawców neonu. Ów pierwiastek jest kluczowy w procesie wytwarzania półprzewodników. Ponad połowa światowych zapasów neonu pochodzi z dwóch fabryk – Ingas i Cryoin. Ingas mieści się w Mariupolu, który został zdewastowany przez Rosjan; nie wiadomo, czy i kiedy w ogóle będzie mógł wznowić działalność. Cryoin działa w Odessie, lecz w trosce o bezpieczeństwo personelu firma wstrzymała pracę na czas nieokreślony.
Według ustaleń Reutersa najwięksi producenci elektroniki – Intel, Samsung i TSMC – mają dość zapasów i alternatywnych dostawców, by działać w niezakłóconym trybie przynajmniej przez jakiś czas, ale zbudowanie nowych, równie wydolnych łańcuchów dostaw neonu może potrwać nawet dwa lata. Problemy z dostępnością kluczowego pierwiastka oznaczają też jedno: wzrost cen produkcji, które będą musiały znaleźć odzwierciedlenie w cenie końcowej.
Potwierdził to właśnie członek zarządu TSMC, Mark Liu, który zwraca uwagę na dwa czynniki – po pierwsze ceny elektroniki użytkowej rosną, a to z kolei sprawia, że światowe zapotrzebowanie na elektronikę maleje, zwłaszcza w Chinach. Oczywiście istnieją branże, które mają dokładnie odwrotny problem – zapotrzebowanie na komponenty o wysokiej wydajności (np. karty graficzne), internet rzeczy i akcesoria motoryzacyjne jest tak duże, że fabryki nie są w stanie mu sprostać. A to… również prowadzi do niechybnych podwyżek i ogólnego spowolnienia na rynku.
Na przecięciu tych informacji rodzi się jeden prosty wniosek:
Coroczne premiery sprzętów elektronicznych muszą odejść.
Podsumujmy: coraz trudniej jest wyprodukować nowe sprzęty, coraz mniej ludzi chce kupować nowe sprzęty i nowe sprzęty są coraz droższe. Dodajmy do tego fakt, że bardzo często nowy wariant produktu X wcale nie różni się zanadto od starego i wyraźnie widać, że w obecnym krajobrazie coroczne premiery czegokolwiek są po prostu irracjonalne. Osobiście jestem zdania, że rynek elektroniki użytkowej powinien podążyć drogą rynku motoryzacji, a nowe premiery w danych segmentach odbywać się nie częściej niż co 4 lata:
Rynek elektroniki zwalnia. My też powinniśmy.
Narzucone w myśl maksymalizacji zysków tempo wydawnicze okazało się nie do utrzymania, ale jego zmiana wyszłaby nam wszystkim na dobre. Bo w tym momencie na rynku elektroniki użytkowej powstaje tak wiele produktów i większość z nich jest tak wysokiej jakości, że nie tylko nie ma powodu, by wymieniać je częściej niż raz na kilka lat, a też rynek przestał być przez to ekscytujący. Doszliśmy do momentu, w którym zamiast cieszyć się nadchodzącymi premierami, jesteśmy przesyceni ich liczbą. A utrata zainteresowania i hype’u również oznacza mniejszy zysk dla producentów, bo co z tego, że firma wyda nowy model urządzenia co kilka miesięcy, jeśli nie potrafi zainteresować nim ludzi na tyle, by ktokolwiek chciał go kupić?
Obawiam się jednak, że na tym etapie machina sprzedażowo-marketingowa jest tak rozpędzona, a potrzeba ciągłej maksymalizacji zysków tak wielka, że to koło nie jest możliwe do zatrzymania. A jeśli już cokolwiek je zatrzyma, to potężne uderzenie w mur, na którym koło się roztrzaska. Widać już, że ten mur zaczyna się wznosić coraz wyżej; majaczy na horyzoncie i rośnie wraz z każdą informacją o paraliżu łańcucha dostaw, wzroście cen komponentów i problemach z produkcją. Być może teraz jest ostatni moment, by producenci zdążyli jeszcze wyhamować i ograniczyć liczbę wydawanych produktów, nim zderzą się z rzeczywistością, w której nie dość, że nie będą w stanie produkować na czas produktów, które zaprojektują, to jeszcze nikt nie będzie chciał ich kupić.