Klonów Netfliksa jest tyle, że ludzie wybierają piractwo. Ja wybieram trzecią drogę: pełne półki
Na pytanie, co zrobić z rosnącą ofertą serwisów VOD, odpowiadam: piractwo nie jest rozwiązaniem. Zamiast topić się w nadmiarze, lepiej postawić na wyselekcjonowane przez siebie tytuły, które można postawić na półce. Tak, namawiam do powrotu do tradycyjnej płytowej dystrybucji.
Dawid Kosiński rozbił twitterowy bank podsumowaniem, ile wydaje na abonamenty VOD. Suma okazała się całkiem spora, więc konstatacja była słuszna: śmialiśmy się z ludzi wydających kupę forsy na kablówkę, a sami przewalamy jeszcze większe pieniądze na – bądźmy szczerzy – wcale nie lepszą rozrywkę. Coś w tym musi być, skoro serduszko dało ponad 14 tys. użytkowników Twittera:
Niekoniecznie chodzi o to, że serwisy VOD oferują dziś gorszą jakość niż dawne kanały premium z filmami czy dokumentami. Raczej większym problemem jest to, że w tej mnogości abonamentów trudno wycisnąć każdy z nich jak cytrynę. Płacimy, ale korzystamy z niewielkiej części całości: właśnie jak boomerzy, którzy mają 199 kanałów, ale jak odpalą regularnie średnio pięć na miesiąc, to będzie dobrze. I kto wyrzuca złotówki w błoto?
Docieramy do granicy w tolerowaniu takiego stanu rzeczy. Przynajmniej takie można odnieść wrażenie, jeśli obserwuje się reakcje w mediach społecznościowych. Nawet Elon Musk – rzecz jasna w swoim dość głupim stylu – odniósł się do zbyt dużej liczby serwisów, przez co zwykły Kowalski zamiast siedzieć wieczorem i się relaksować, musi skakać po usługach. Netfliksowi chyba odbija się to czkawką, patrząc na globalne wyniki.
Są we mnie dwa wilki: jeden chce bronić serwisów VOD, drugi wolałby je gryźć
Zgadzam się z Łukaszem, że od dobrobytu nam się w głowach pomieszało. Płacenie 160 zł za to, żeby raz obejrzeć serial tu, a raz film tam, to naprawdę niewielka cena. Gdyby ktoś 15 lat temu powiedział nam, jakimi będziemy szczęściarzami, raczej byśmy w to nie uwierzyli. Tyle abonamentów? Za stosunkowo niewielką cenę? Wszystko na żądanie? Nie kituj. A mimo to ludzie wybierają piractwo? Skandal i niedowierzanie.
Drugi wilk jednak warczy: i co nam z tego dobrobytu przyszło? Doszło do mnie, że jestem idealnym z punktu widzenia twórców usług klientem: klientem-frajerem. Płacę, ale nie oglądam. Robię to niejako z przyzwyczajenia – a bo może coś dodadzą, bo czasami faktycznie wrócę do jakiegoś serialu, bo rodzice korzystają w domu rodzinnym i może też im się zachce coś obejrzeć. Ale gdybym powiedział, że wykorzystuje 10 proc. dobrodziejstw usług, za które płacę, skłamałbym. Rozczarowanych jest więcej.
Zacząłem denerwować się na to, że serwisy VOD oznaczają tymczasowość. Ostatnio pomyślałem, że wróciłbym do Twin Peaks. Pamiętam, że serial przez dłuższy czas był dostępny na HBO Go. No właśnie, był, bo kiedy kilka miesięcy temu naszło mnie na ponowne odtworzenie, kultowe dzieło Lyncha z serwisów VOD wyparowało. Teraz dostępny jest tylko pierwszy sezon na Prime Video. Pomieszanie z poplątaniem.
Zapewne każdy z nas się z tym spotkał. I to nie jeden raz. Serwisy VOD – ale też te streamingowe czy nawet oferujące książki w abonamencie – przygniatają rozmiarem, a potem okazuje się, że wybór jest tak trudny, że odechciewa się go podejmować i szukać perełek. Zawierzenie algorytmom kończy się rozczarowaniem. A gdy na coś się zdecydujemy, okazuje się, że za późno – licencja wygasła, tytuł ma ktoś inny albo nie ma go w ogóle, przykro mi, cześć.
Doszło do tego, że planuję zakup odtwarzacza DVD
Od dawna moja kolekcja kaset, płyt CD, winyli czy książek się rozrasta. Z prostego powodu: chcę doświadczać kultury inaczej. Na spokojnie, ale i na własnych zasadach, bez tego, co narzucają mi algorytmy.
Doszło nawet do tego, że stałem się posiadaczem magnetowidu. Nie, nie, nie chodzi tutaj o głupie retro czy vintage. To był praktyczny zakup, bowiem chciałem oglądać audiowizualne cuda, które wypuszcza jedna z moich ulubionych wytwórni: Pointless Geometry. Oprócz muzyki na kasetach magnetofonowych wydają też projekty na taśmach VHS. Niestety rzadziej, ale są to naprawdę wyjątkowe rzeczy, które "doświadcza" się inaczej niż kolejne filmy na YouTube. Choćby ta cała celebracja polegająca na wyciągnięciu kasety z wielkiego pudełka.
Jak na fana przystało, zamówiłem kasetę z teledyskami Morrisseya. Dobrze znane wideoklipy odebrałem zupełnie inaczej. Przyszło mi na myśl, żeby pójść za ciosem i dla tzw. śmiechu kupić stare bajki albo jakieś klasyki i oglądać je tak jak kiedyś.
Potem zacząłem myśleć o kroku dalej: to może żeby odnowić nawyk oglądania filmów, powinienem zainwestować w odtwarzacz DVD? Skoro słucham muzyki na kasetach i płytach, przez co sprawia mi to większą przyjemność, to może tak samo będzie z filmami?
Ta moja nostalgia za dawną formą odbierania kultury trochę mnie przeraża
Być może żyję już w baumanowskiej retropii, bezpiecznym miejscu, w którym układam przeszłość tak, jak mi się to podoba, wybierając to, co najlepsze dla mnie. W końcu przyszłość jest niepewna i raczej ponura. Lepiej ponownie odkrywać to, co było, dając się zaskoczyć tym, że teraz patrzy się na dawne dzieła przez pryzmat dorosłości.
Serwisy VOD jednak nie dadzą tego, co tradycyjne nośniki: możliwości zbieractwa. Czytałem ostatnio książkę "Pożegnanie z biblioteką. Elegia z dziesięciorgiem napomknień". W swoim eseju Alberto Manguel opisuje emocje towarzyszące rozstanie z liczącym 35 tys. księgozbiorem. Strata związana była z opuszczeniem Francji, gdzie pisarz miał wielką odrestaurowaną stodołę, w której trzymał papierowe bogactwa, do Stanów Zjednoczonych – gdzie miał mieszkać w dużo mniejszym mieszkaniu, bez możliwości przechowywania aż tak wielu dóbr.
Sięgając po esej, liczyłem na to, że Manguel trochę mnie rozgrzeszy i wytłumaczy, skąd ta potrzeba zbieractwa. Czy to coś więcej niż tylko głupia chciwość, chęć posiadania – często ładnych – rzeczy na własność?
Odpowiedzi wprost nie dostałem – może dlatego, że właśnie tego kolekcjonerstwa nie da się logicznie wytłumaczyć, jest to coś, co się czuje, czego ma się potrzebę, albo nie. Z drugiej strony Alberto Manguel ma to samo, co ja:
Zebrane książki (u mnie także płyty i kasety) kojarzą się z jakimś momentem w życiu
Czasami odtwarzam sobie losową kasetę. Biorę ją z półki, oglądam i przypominam. Moja pierwsza kupiona: mieszkałem wtedy w Lublinie i pomyślałem, że fajnie będzie mieć ten retro gadżet. Inna: kupiona na targach w nieistniejącej już Eufemii, gdzie zjeżdżali się wydawcy z całej Polski. Dziś już takich targów nie ma. Kolejna: kupiona na koncercie amerykańskiej kapeli, która grała znowu w świętej pamięci Eufemii, a występowi towarzyszyło pizza party z pysznym "plackiem" z wegańskim serem, którego smak pamiętam do dzisiaj.
Mam też kupkę wstydu – płyty, których słuchałem kiedyś. Leżą na samym dole, żebym ich nie widział, ale czasami przelecę wzrokiem. Chciałem je wywieźć, żeby zrobić miejsce nowym, ale stwierdziłem: niech leżą. To też byłem "ja". Te płyty, te piosenki, te teksty pomagały stworzyć mnie takiego, jakim jestem teraz. Śmiesznie banalne, ale coś w tym jest, tak sądzę.
Żaden serwis VOD tego nie da. Żaden portal streamingowy. Jasne, można tworzyć playlisty, dopasowywać je do momentów w życiu: kiedy nam jest smutno, gdy pada deszcz, gdy się cieszymy albo biegamy, co sprawia nam przyjemność. Ale to nie to samo.
Chciałbym znaleźć swój stary odtwarzacz MP3, zobaczyć, jakie piosenki na nim były. Czego słuchałem, idąc i wracając ze szkoły. Do takich wspomnień, jeśli chce się je mieć, niezbędny jest trwały nośnik. Streaming to chmura, ulotność – dziś piosenka jest na playliście, jutro nie, bo jej twórca stwierdził, że właściciele serwisu to barany wspierające nie tych ludzi, których powinno się promować.
Właśnie dlatego smuci mnie, że w dyskusji o grzechach VOD alternatywą znowu jest piractwo
Tymczasem to taka sama forma przeżywania i doświadczania – byleby mieć, niekoniecznie, żeby skupić się na tym, co odbieramy.
Być może brzmię jak boomer, ale trochę żałuję, że nie skręciliśmy w inną stronę. Że nadmiar usług i bogactwo ofert nie doprowadziło do tego, że chcemy oglądać, czytać i słuchać inaczej.
Mam jednak wrażenie, że stworzyły się idealne warunki do tego, co jeszcze kilkanaście lat temu było niemożliwe. Wtedy wydanie 150 zł na filmy czy płyty było nieosiągalne. Teraz okazuje się, że tyle wydajemy na abonamenty VOD. Można rozdzielić tę kwotę na film DVD czy Blu-Ray, płytę winylową (choć z tym może być nieco większy problem) czy papierową książkę. Właśnie po to, żeby uciec od tej pogoni za nowościami, które trzeba zobaczyć – a przynajmniej trzeba mieć do nich dostęp.
zdjęcie główne: junpinzon/shutterstock.com