Rosyjska inwazja to pierwsza "wojna TikTokowa". Ukraina pokazuje, jak wygrać bitwę w sieci
CNN komentuje agresję Rosji na wiele sposobów, ale jeden komentarz szczególnie przykuł naszą uwagę. Dziennikarze CNN określają inwazję mianem "wojny TikTokowej". Skąd ta nazwa?
W materiale CNN dziennikarze zwracają uwagę na to, jak zachowują się rosyjscy i ukraińscy influencerzy w obliczu wojny. Na szczęście zdecydowana większość z nich przynajmniej częściowo wykorzystuje swoje zasięgi do informowania o obliczu wojny i o jej skutkach.
W Polsce też znajdziemy takie przykłady, co widać np. na kanale Lekko Stronniczy. Włodek Markowicz, jeden z dwóch prowadzących kanał, pochodzi z Lwowa, a w dniu inwazji na kanale pojawiła się jego wypowiedź o wojnie, zamiast standardowego satyrycznego odcinka. Następnego dnia pojawił się klasyczny odcinek, nagrany jeszcze przed inwazją.
"Wojna TikTokowa", czyli jaka?
To określenie bynajmniej nie ma na celu zdyskredytownia realnych działań wojennych. Jest to jedynie określenie sposobu ich relacjonowania.
Skrawki informacji o wojnie pojawiają się we wszystkich mediach społecznościowych: na Instagramie, Twitterze, czy Facebooku. Po raz pierwszy w historii na tak dużą skalę wojnę można też zobaczyć na TikToku, kojarzącym się dotychczas z całkowicie rozrywkowymi treściami. Stąd określenie "wojna TikTokowa".
Wiele nagrań z frontu, ale niewiele dokumentuje przebieg starć. Dlaczego?
Obecne sytuacja pokazuje nam dwa zjawiska, o których wcześniej mało kto zdawał sobie sprawę. Po pierwsze, media społecznościowe pokazują nam skutki wojny, ale nie jej bezpośredni przebieg. Widzimy zbombardowane budynki, zniszczone czołgi i niewybuchy wbite w ziemię. Pojawiają się pojedyncze nagrania cywili z dokładnego momentu ataku, ale jest ich niewiele. Z kolei nie ma żadnych nagrań pokazujących atak i obronę sił Ukrainy.
Ciekawy komentarz do tej sprawy opublikował Marcin Ogdowski, pisarz, publicysta i autor bloga bezkamuflazu.pl. Jak czytamy w jego komentarzu:
Propaganda nie musi być tylko zła.
Drugą stroną mediów społecznościowych jest propaganda. Choć to słowo kojarzy się jednoznacznie negatywnie, to trzeba pamiętać, że propaganda jest też wykorzystywana przez broniącą się Ukrainę w celu podniesienia morale żołnierzy.
Atakowany naród bezsprzecznie wygrywa w internecie. Twitter jest pełen nagrań pokazujących nieporadność rosyjskiej armii. Rosyjskie działania coraz częściej są prezentowane w formie mema, a na przeciwnym biegunie obserwujemy działania Ukrainy, z których bije heroizm. Prezydent Zełenski jest portretowany niczym superbohater Marvela.
Zagraniczni komentatorzy dokładają cegiełkę do twardego wizerunku Ukraińców, udostępniając nagrania, w którym ludność cywilna gołymi rękami usuwa miny, trzymając do tego palący się papieros w ustach.
Dochodzi też sama armia, która udostępnia bardzo mocne materiały na temat skuteczności działań obronnych Ukrainy. Jednym z przykładów jest wczorajszy film, na którym ukraiński żołnierz kieruje słowa do rosyjskich najeźdźców. Mówi, że "jeszcze nie zaczęliście na dobre umierać", bowiem po wejściu do Kijowa na żołnierzy ma czekać ostrzał z każdego okna, przez każdego obywatela. Wszyscy mieszkańcy stolicy mają koktajle Mołotowa, wiedzą jak się nimi posługiwać i są niezwykle zdeterminowani. Ostrzegam, że film zawiera wulgarny język i sceny przemocy.
Materiał podały dalej tysiące osób, a w komentarzach dominuje pełne wsparcie i podziw dla żołnierzy. Obserwowanie wojny na żywo w mediach społecznościowych, w tak gigantycznej skali, to nowość zarówno dla nas - odbiorców - jak i dla moderacji serwisów. Dopiero w obliczu tak poważnego kryzysu widać, jak wielką rolę w dzisiejszym świecie odgrywają media tworzone oddolnie.