Pierwsza pluskwa na świecie, jak koń trojański. Czyli jak Sowieci przez siedem lat podsłuchiwali Amerykanów
Pierwsza "pluskwa" została założona oczywiście w Moskwie. Rosjanom udało się na siedem lat zamontować skuteczny podsłuch w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych w czasie Zimnej Wojny. Jak im się to udało? Użyli fortelu w stylu konia trojańskiego.
Termin "zimna wojna" nie dotyczy żadnej konkretnej wypowiedzianej oficjalnie wojny. Nazywano tak ogół działań ukazujących rzeczywistą wrogość i antagonizm mocarstw po Drugiej Wojnie Światowej. Pojęcia tego użył pierwszy George Orwell, w swoim eseju z 1946 roku, gdzie przewidywał, że w cieniu zagrożenia wojną nuklearną posiadacze broni jądrowej trzymają innych w szachu, w stanie ciągłej "zimnej wojny".
Terminu Zimna Wojna nie używano jednak w tym znaczeniu jeszcze przez kilka lat. Jednak mocarstwa, walczące po wojnie o strefy wpływów, dobrze pojmowały, na czym mają polegać działania, które mimo panującego pokoju, pozwolą zdobyć przewagę. Jednym z tych działań było szpiegowanie przedstawicieli innych krajów, w szczególności pracowników ambasad.
Podsłuch w ambasadzie USA w Moskwie
W 1946 roku Rosjanom udało się umieścić urządzenie podsłuchujące w gabinecie Williama A. Harrimana, ambasadora Stanów Zjednoczonych na terenie Związku Radzieckiego. Nie dość że udało się je umieścić niezauważenie, to przy jego pomocy radzieckie służby z sukcesem mogły podsłuchiwać dwóch kolejnych ambasadorów, przez siedem lat. Dopiero wtedy urządzenie zostało zlokalizowane.
Jak tego dokonano? W 1946 roku grupa pionierów sprezentowała ambasadorowi drewnianą replikę tzw. wielkiej pieczęci, czyli płaskorzeźby przedstawiającej bielika amerykańskiego, trzymającego trzynaście strzał, gałązkę oliwną o 13 liściach oraz z piersią zasłoniętą tarczą w kolorach amerykańskiej flagi. Wizerunek ten używany jest na oficjalnych dokumentach, a ambasadorowi drewniana rzeźba tak się spodobała, że powiesił ją w swoim gabinecie w rezydencji, którą zajmował (tzw. Spaso).
W rzeźbie ukryte było innowacyjne urządzenie podsłuchowe, nie potrzebujące baterii, prowadzących nigdzie kabli i nie emitujące fal radiowych. Było tak skonstruowane, że nadawało jedynie, gdy zostało "naświetlone" wiązką fal radiowych, najczęściej z samochodu tajniaków zaparkowanego naprzeciwko budynku.
Konstruktorem urządzenia, nazwanego później przez amerykański wywiad "The Thing" czyli "Ta rzecz", był nikt inny a Lew Siergiejewicz Termen, znany bardziej jako Leon Theremin. Ten przebywający przed wojną w Ameryce inżynier to twórca m.in. elektronicznego instrumentu o nazwie theremin, o charakterystycznym brzmieniu i sposobie gry - bez dotykania go rękami. Miłośnicy serialu Teoria wielkiego podrywu mieli okazję widzieć, jak grał na nim Sheldon Cooper.
Termen postanowił wrócić do Związku Radzieckiego, a ojczyzna przywitała go z otwartymi ramionami i zaprosiła do tajnego więzienia typu "szaraszka", czyli takiego rodzaju "ośrodek", w którym więźniowie pracowali nad tajnymi projektami.
Koniec afery podsłuchowej, czyli jak odnaleziono pierwszą pluskwę
Jednym z tych projektów było urządzenie podsłuchowe. Do zdemaskowania doszło w latach 50. kiedy to operatorzy radiowi armii amerykańskiej, nasłuchując rosyjską aktywność radiową, natrafili na głos własnego ambasadora. Wiadomo było że gdzieś jest podsłuch.
Okazją do odnalezienia go był remont rezydencji, który odbył się w 1952 roku, przed przybyciem nowego ambasadora George'a Kennana. Niestety, nie odnaleziono niczego ani w meblach ani z ścianach budynku. Jako tymczasowe rozwiązanie, rozdawano wszystkim gościom karteczki, aby uważali co mówią, gdyż budynek jest na podsłuchu i nie ustawano w poszukiwaniach.
Jako ekspert od podsłuchów, do Moskwy przyleciał przedstawiciel amerykańskiego wywiadu, Joseph Bezjian. Aby uniknąć zaalarmowania radzieckich służb, przyjechał jako prywatny gość ambasadora, a jego sprzęt przybył w wielu pakunkach z różnych stron świata przed nim. Towarzyszył mu drugi agent, John Ford. Za dnia udawali znudzonych gości, a nocami próbowali znaleźć podsłuch za pomocą złożonych na miejscu urządzeń.
W końcu postanowiono zmienić sposób działania. Pewnego dnia Kennan zaczął dyktować niby-tajny dokument (w rzeczywistości była to stara, odtajniona już depesza), a Bezjian zaczął krążyć ze swoimi instrumentami wokół domu. Działając jak w zabawie w ciepło-zimno, w końcu namierzył źródło sygnału. Niestety, po zdjęciu zawadzającej mu rzeźby, nie odnalazł nic w ścianie, mimo zastosowania wielkiego murarskiego młota.
Wtedy postanowił rozbić pionierski podarunek i bingo: oczom zdumionych pracowników ambasady ukazało się ukryte w środku urządzenie, nie większe od ołówka. Tej nocy Bezjian spał z urządzeniem ukrytym pod poduszką - bał się, że Rosjanie spróbują je wykraść, a następnego dnia zawiózł je do Waszyngtonu w celu analizy.
Tak skończyła się pierwsza po wojnie "afera podsłuchowa", z nieświadomym zapewne udziałem twórcy muzyki elektronicznej, Lwa Termena.
Tekst był pierwotnie opublikowany 27 czerwca 2015 roku.