REKLAMA

Istnieją tylko trzy powody, by nie kupić MacBooka

Na naszych oczach odbył się przewrót. Coup d’etat tak subtelny, że jego prawdziwe skutki zaczniemy odczuwać dopiero za kilka miesięcy. Apple właśnie wywrócił rynek laptopów do góry nogami, prezentując nowe MacBooki Pro z czipami M1 Pro i M1 Max.

MacBook Pro z czipem M1 Pro to rewolucja. Apple rozgromił konkurencję
REKLAMA

Ok, pośmialiśmy się już z bezsensownego notcha i kosztującej 99 zł ścierki do ekranów, która prawdopodobnie wykonana jest z sierści jednorożca, bo nic innego nie usprawiedliwia jej ceny. Ha, Ha, fanboje Apple’a i tak to kupią, co za głupi ludzie. Tak, Apple nie byłby Apple’em, gdyby premiera nowego sprzętu nie była owiana aurą kontrowersji, nawet dotyczącej kompletnych błahostek (kółka do Maca Pro, podstawka do Apple Pro Display XDR… zawsze coś się znajdzie).

REKLAMA

Może i droga ścierka oraz notch w ekranie MacBooka Pro to absurdy, ale w żadnym wypadku nie powinny nam one przyćmić powagi sytuacji i tego, co się właśnie wydarzyło. Otóż Apple, tak po prostu, zaorał obecny porządek rzeczy na rynku laptopów.

Czytaj również:

Rynek laptopów teraz.

Krajobraz sprzętowy na rynku laptopów od dłuższego czasu pozostaje niezmienny. No, może MacBooki z czipem M1 nieco namieszały, ale nie na tyle, by rynek to odczuł – komputery przenośne Apple’a wciąż odpowiadają za śmieszne kilka procent sprzedaży globalnie.

Mamy więc krajobraz, który wygląda mniej więcej tak:

  • Są laptopy tanie i marne, zwykle w cenie do 2000 zł, przeznaczone dla „zwykłego kowalskiego”, którego wymagania kończą się na odpisaniu na maila raz w miesiącu.
  • Są laptopy niedrogie i całkiem niezłe, zwykle w cenie do 3500 zł, które stanowią znakomitą większość rynku i oferują dostateczną jakość i wydajność dla większości użytkowników.
  • Są laptopy premium z kategorii „lekkie i mobilne”, w cenach od 5 do ok. 10 tys. zł, o relatywnie niewielkiej wydajności, ale za to w obudowach najwyższej klasy, z bardzo dobrymi ekranami, klawiaturami i głośnikami, oraz ponadprzeciętnym czasem pracy na jednym ładowaniu. To ulubione sprzęty ludzi biznesu i osób pracujących w środowisku poważnym, acz nie wymagającym wielkiej mocy obliczeniowej.
  • Są laptopy premium z kategorii „ładne i wydajne”, w cenach od 8 tys. zł wzwyż, które oferują wyższą wydajność od ultrabooków w nieco większych, wciąż eleganckich obudowach, mają świetne ekrany i resztę osprzętu, ale ustępują wydajnością stacjom roboczym i laptopom dla graczy.
  • Są stacje robocze, kosztujące krocie, które ani nie wyglądają elegancko, ani nie pracują długo na jednym ładowaniu, ale za to oferują potężną wydajność.
  • Są laptopy dla graczy, w szerokim spektrum cenowym, które są zazwyczaj grubsze od reszty laptopów, większe, gorzej wykonane (oczywiście nie wszystkie), pracują na jednym ładowaniu przez chwilę, mają w zestawie ogromny zasilacz, ale za to oferują bezkompromisową wydajność, która nierzadko nie kosztuje fortuny.

Przez wiele lat było dość logicznym, że chcąc mieć komputer o najwyższej możliwej wydajności, nie patrzyło się na komputery tanie, ultralekkie czy przeciętne. Nie, osoby poszukujące wydajnych maszyn do pracy mogły wybrać jedną z dwóch dróg: sięgnąć po laptop premium i zyskać styl i smukłość kosztem odrobiny wydajności, albo wybrać stację roboczą lub laptop gamingowy, godząc się na kompromis gabarytów i jakości wykonania, w zamian za największą możliwą wydajność.

 class="wp-image-1074483"
MacBook Pro 16

Apple w ogóle do tego krajobrazu nie pasował, bo zwyczajowo ich laptopy może i były ładne, ale - zwłaszcza w segmencie profesjonalnym - nie miały podejścia do maszyn z Windowsem pod kątem wydajności.

Ten krajobraz za tydzień przestanie być aktualny.

Rynek laptopów po premierze MacBooka Pro 14 i MacBooka Pro 16 z Apple M1 Pro i M1 Max.

Wczorajsza premiera nie zmieni nic na dwóch najniższych półkach. Na to komputery Apple’a są za drogie. Nie zmieni też nic w kategorii ultrabooków, bo tam Apple zdążył zamieszać już rok temu, prezentując komputery z czipami M1, które są bardziej opłacalne niż jakikolwiek konkurencyjny laptop z Windowsem. Jeśli jednak chodzi o trzy najmocniejsze kategorie, nowe produkty Apple’a wywróciły dotychczasowe paradygmaty do góry nogami.

 class="wp-image-1900403"

Apple po raz pierwszy zaczął traktować swoich pro-konsumentów poważnie i miast używać języka emejzingu, po raz pierwszy pokazał tabelki mówiące o wydajności, z których coś wynika. Widać na nich nie tylko odniesienie mocy nowych układów M1 Pro i M1 Max do bliżej nieokreślonego „komputera konkurencji”, albo „najlepiej sprzedającego się komputera w swojej klasie”, ale do konkretnie określonych produktów.

Z przypisów na stronie Apple’a wynika, że nowe układy Apple Silicon były przyrównywane do dwóch kategorii urządzeń – smukłych i wydajnych laptopów z Windowsem, oraz najbardziej wydajnych laptopów z Windowsem. Te kategorie były reprezentowane przez dwie konkretne maszyny:

  • Razer Blade 15 Advanced (2021), wyposażony w procesor Intel Core i7, 32 GB RAM-u i grafikę RTX 3080 z 8 GB vRAM i 105W TDP.
  • MSI GE76 Raider, wyposażony w procesor Intel Core i9-11980HK, czyli najmocniejszy układ Intela, 32 GB RAM-u i grafikę RTX 3080 z 16 GB vRAM ze 165W TDP, czyli najmocniejszy układ Nvidii.

Ten pierwszy to prawdopodobnie najlepszy laptop z Windowsem, jaki testowałem w tym roku, zaś ten drugi to po prostu najpotężniejszy laptop z Windowsem, jaki można obecnie kupić. Co je łączy? Obydwa przegrywają z Apple M1 Max.

 class="wp-image-1791394"
Razer Blade 15 Advanced 2021

Jeśli Apple nie przekłamuje swoich porównań – a sądząc po podobnych tabelkach po premierze M1, raczej tego nie robi – najmocniejszy czip Apple’a kręci kółka nie tylko dookoła najpotężniejszych procesorów Intela (i AMD, Ryzeny również są słabsze), ale także… dookoła najpotężniejszych układów Nvidii.

Apple M1 Max class="wp-image-1902335"
Wydajność Apple M1 Max. Źródło: Dave2D

Z grafiki Apple’a wynika, że MSI GE76 Raider był nieznacznie szybszy, ale… jest to bez większego znaczenia, bo Apple M1 Max, i do pewnego momentu Apple M1 Pro, osiąga taką samą wydajność, zużywając 40-70 proc. mniej energii. Z grafik dostarczonych przez producenta wynika, że M1 Max przy maksymalnym obciążeniu nie zużyje więcej niż 90W energii, czyli mniej niż większość topowych układów graficznych w laptopach do gier, osiągając jednocześnie wydajność równą najpotężniejszej mobilnej karcie graficznej.

Ba, jakby tego było mało, M1 Max możemy skonfigurować z 64 GB zunifikowanej pamięci operacyjnej, przydzielanej dynamicznie między RAM i GPU. Przedstawicielka Apple’a podczas prezentacji wyraźnie podkreśliła, że daje to układowi Apple’a większe możliwości niż jakiemukolwiek układowi na rynku. Można się więc spodziewać, że w wybranych zadaniach GPU na M1 Max będzie korzystać nie z kilku czy kilkunastu, ale kilkudziesięciu GB pamięci operacyjnej, co powinno mieć przełożenie na niesamowite przyspieszenie sprzętowe podczas pracy z grafiką czy wideo. Dla przypomnienia – najpotężniejsze układy graficzne dostępne w mobilnych stacjach roboczych mają 24 GB vRAM-u.

No i przypomnijmy, że z racji niższego zapotrzebowania energetycznego, wydajność nowych MacBooków będzie taka sama, niezależnie od tego, czy pracujemy na zasilaniu akumulatorowym, czy podłączając maszynę do prądu. Tego nie potrafi żaden komputer z Windowsem.

Co to wszystko oznacza?

W telegraficznym skrócie oznacza to tyle – najpotężniejsze laptopy na rynku nie są już wielkimi, 17-calowymi bestiami, z zasilaczami ważącymi więcej od dorodnego arbuza, ani nawet stacjami roboczymi średniej urody. Od przyszłego tygodnia tytuł najpotężniejszych maszyn na rynku najprawdopodobniej dzierżyć będą dwa smukłe, znakomicie zaprojektowane i wykonane laptopy, które z jednej strony wyprzedzą najmocniejsze laptopy wydajnością, a pozostałe laptopy premium wyprzedzą możliwościami.

MacBook Pro 14 i MacBook Pro 16 class="wp-image-1900667"
MacBook Pro 14 i MacBook Pro 16

Bo Apple, jakby mało było zaorania konkurencji wydajnością, postanowił tym razem posłuchać swoich klientów i naprawić niemal wszystkie bolączki trapiące MacBooki Pro od 2016 r. Wróciły porty: HDMI, SD i MagSafe. Wróciła porządna klawiatura bez TouchBara. Nowe laptopy są marginalnie grubsze i cięższe od poprzednich, ale za to mają większe akumulatory, które mają pracować ponad 20 godzin na jednym ładowaniu – a tego, dodajmy, nie potrafi absolutnie żaden wydajny laptop z Windowsem. Nowe MacBooki mają też lepsze głośniki, a nawet wzmacniacz słuchawkowy o wysokiej impedacji. No i nie zapominajmy o ekranach miniLED, które według wszelkiego prawdopodobieństwa będą dzierżyć tytuł najlepszych paneli na rynku, wyprzedzając nawet laptopy z ekranami OLED.

Apple tak bardzo odskoczył wszelkim rywalom tą premierą, że nie jest to nawet śmieszne. A to wszystko w cenach, które… wcale nie są paraliżująco wysokie. Ok, jest drogo – ale tak samo drogie są najlepsze maszyny z Windowsem. MacBooki Pro wcale się przesadnie na ich tle nie wyróżniają, jeśli chodzi o koszt zakupu, a przecież oferują od nich bez porównania więcej. To już nie jest „delikatna przewaga”. To absolutna dominacja nad rywalem.

Istnieją dziś tylko trzy powody, by nie kupić Maca.

Na przecięciu coraz niższych cen MacBooków z czipami M1, które przecież nadal są fenomenalne i premiery nowych laptopów z M1 Pro/M1 Max, istnieją tylko trzy powody, dla których można dziś nie kupić Maca:

  • szukasz laptopa za mniej niż 4000 zł,
  • grasz w gry,
  • potrzebujesz oprogramowania, które działa tylko na Windowsie.

Na tym koniec. Apple w każdym innym scenariuszu wygrywa o kilka długości. Jeśli możesz wydać na komputer 4000 zł, nie kupisz nic lepszego niż MacBook Air z M1. Jeśli nie grasz w gry, dowolny nowy MacBook z oferty zaspokoi twoje potrzeby wydajnościowe (choć tu sporo może się zmienić, bo skoro jest wydajność GPU, to może i biblioteka gier na Maca w końcu urośnie). Jeśli nie jesteś w pracy uwiązany do oprogramowania na wyłączność, nie ma obiektywnie lepiej wyposażonych laptopów niż nowe MacBooki Pro 14 i 16, które zaoferowałyby wyższą wydajność i lepszy osprzęt. No nie ma.

 class="wp-image-1893983"

Naturalnie mam świadomość, że powyższe fakty nie sprawią nagle, że Apple zostanie hegemonem na rynku komputerów osobistych. To się prawdopodobnie nigdy nie stanie, choćby z tego powodu, że większość ludzi kupuje komputery z najniższych półek cenowych, a w tym segmencie Apple wciąż nie ma nic do zaoferowania. Apple jednak ma wszystko, by zagarnąć dla siebie wszystkie inne segmenty i zbudować silną pozycję w tych niszach, gdzie wolumen sprzedaży może jest niższy, ale za to ceny (i marża) dużo wyższe. I prędzej czy później dojdziemy do momentu, w którym MacBooki, podobnie jak dziś iPhone’y, może nie będą najlepiej sprzedającymi się urządzeniami w swojej kategorii, ale za to Apple będzie na nich najwięcej zarabiał.

REKLAMA

A konsumenci, zwłaszcza w segmencie profesjonalnym, nie będą mieli żadnego powodu, by przyglądać się poczynaniom konkurencji. Bo nowe MacBooki Pro – przynajmniej teoretycznie – powinny spełnić ich wszelkie wymogi.

Na miejscu Microsoftu, Intela, AMD i Nvidii zwoływałbym sztaby kryzysowe i opracowywał długofalowe strategie marketingowe. Bo teraz nie wystarczą średnio-poważne kampanie reklamowe wykpiewające konkurenta, by ukryć obiektywną prawdę: MacBooki Pro stały się lepsze pod każdym względem od czegokolwiek, co może zaproponować konkurencja.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA