Polsat może robić notatki. YouTube wprowadza jeszcze więcej reklam
Myśleliście, że nie da się już upchnąć więcej reklam na YouTubie? YouTube na to: potrzymajcie mi piwo.
Zwykliśmy śmiać się z Polsatu, że bloki reklamowe trwają dłużej niż oglądane tam filmy. Tymczasem włodarze Polsatu powinni zajrzeć na blog YouTube’a i robić notatki, bo takiego nagromadzenia reklam, jakie znajdziemy obecnie w największym serwisie wideo na świecie, polska telewizja jeszcze nie osiągnęła.
Dziś na YouTubie funkcjonuje kilka typów reklam:
- display, czyli banery na prawo od filmu i nad listą proponowanych pozycji
- nakładki reklamowe, czyli banery wyświetlane u dołu odtwarzanego filmu
- karty sponsorowane, np. produkty powiązane z treścią wideo
- masthead, czyli interaktywne banery u szczytu strony głównej kanałów
- reklamy in-stream, czyli te, które oglądamy przed, w trakcie i czasem pod koniec filmu, możliwe do pominięcia
- reklamy in-stream niemożliwe do pominięcia
- reklamy out-stream, czyli reklamy z autoplayem bez dźwięku odtwarzane na urządzeniach mobilnych
- reklamy discovery, czyli te, które oglądamy w wynikach wyszukiwania czy na stronie głównej
Dziś do całej powyższej listy dołączają nowe reklamy w formacie audio. Będą one serwowane tym użytkownikom, którzy słuchają YouTube’a w tle, np. słuchając podcastu, muzyki czy wywiadu. We wpisie na blogu YouTube’a czytamy, iż ponad połowa zalogowanych użytkowników spędza minimum 10 minut dziennie, słuchając muzyki. YouTube wyrasta też na jedną z czołowych platform do odsłuchiwania podcastów, niekoniecznie w formie wideo, ale właśnie w formie audio.
Ktoś w YouTubie zauważył, że użytkownicy korzystają z serwisu wcale na niego nie patrząc i uznał, że trzeba zagospodarować uszy odbiorców komunikatami reklamowymi. Reklama dźwiękowa może mieć maksymalnie 30 sekund długości i od strony produkcyjnej może być albo statycznym obrazem z komunikatem dźwiękowym, albo prostą animacją.
Dla reklamodawców nowe reklamy na YouTube to same korzyści.
Reklamy audio są przede wszystkim tańsze w produkcji. Do ich emisji można wykorzystać albo posiadany już materiał w formie dźwiękowej, albo nagrać prosty komunikat i podłożyć go pod statyczny obraz - to znacznie tańsze niż produkcja animacji czy nagrania wideo.
Reklama audio ma też być tańsza do umieszczenia w serwisie, a ponadto nie można jej będzie pominąć (przynajmniej na razie).
Nowy typ reklam to również korzyść dla samego YouTube’a.
YouTube jest największym serwisem wideo na świecie, a samo utrzymanie gazyliona terabajtów danych siłą rzeczy kosztuje. Nic dziwnego, że YouTube wpycha reklamy, gdzie może i szuka kolejnych sposobów na pozyskanie pieniędzy od reklamodawców. Z tej perspektywy reklamy audio są oczywistym posunięciem. W sytuacji, w której reklamy displayowe i wideo są blokowane przez różnorakie wtyczki, YouTube musi znajdować inne sposoby na to, by docierać z komunikatami reklamowymi do użytkowników.
Audio jest najszybciej rosnącym typem treści na świecie, więc spodziewam się, iż będące w fazie beta reklamy dźwiękowe to dopiero początek - w przyszłości z pewnością pojawi się ich więcej, tak jak dziś mamy co najmniej trzy rodzaje reklam in-stream.
Tym niemniej nie kupuję narracji YouTube’a, jakoby „reklamy audio podnosiły świadomość marki w 75 proc. przypadków podczas testów alfa”. Chyba że przez „świadomość marki” YouTube rozumie „irytację marką”.
Dla użytkownika YouTube staje się nieużywalnym koszmarem.
Największy serwis wideo na świecie jest dziś jedną wielką reklamą.
Nie mam zazwyczaj problemu z reklamami; sami z nich żyjemy na Spider’s Web i rozumiemy konieczność ich zamieszczania. Jest jednak moment, w którym trzeba powiedzieć „wystarczy” i dla YouTube’a ten moment nadszedł lata temu. Mimo to serwis wciąż wprowadza nowe formaty reklamowe. Widać to zwłaszcza odkąd pojawił się abonament YouTube Premium i nie sposób nie odnieść wrażenia, że ten natłok reklam nadal służy tylko temu, by pchnąć jak najwięcej osób w objęcia subskrypcji.
Sam nie wytrzymałem i kilka miesięcy temu zacząłem płacić za YouTube Premium. Za 24 zł miesięcznie mam spokój od reklam, a twórcy otrzymują za moje wyświetlenia więcej pieniędzy, niż otrzymaliby za reklamy z niskim współczynnikiem CPM. Nie będę jednak udawał, że czuję się z tym dobrze. Wprost przeciwnie, czuję się jakbym uległ terrorystom podczas negocjacji, godząc się na ich warunki bez możliwości obrania innej drogi.
Bo jaki tak naprawdę mamy wybór? Możemy albo godzić się na natłok reklam, albo płacić za abonament. Możemy też używać adblocka i z dumą okradać twórców z jakiegokolwiek zarobku, bo pragnę przypomnieć, że twórcy filmów na YouTube nie są kompensowani za reklamy, których nie obejrzymy.
Tym niemniej nie dziwię się trochę osobom, które z adblocka korzystają. W tej chwili reklamy audio nie figurują zamiast reklam wideo, lecz obok nich. To znaczy, że podczas oglądania jednego filmu możemy zobaczyć nawet trzy niemożliwe do pominięcia reklamy wideo + 30 sekund reklamy audio, a wszystko to na filmiku trwającym od 8 minut wzwyż.
Alternatywy nie ma.
Pomimo wielu prób nie powstał żaden serwis wideo, który mógłby rzucić rękawicę YouTube’owi i nie zanosi się, by ta sytuacja miała się zmienić. YouTube jest absolutnym i totalnym hegemonem. Obawiam się, że nawet ambitne plany Marcina Roli i telewizji wrealu24, by stworzyć nacjonalistycznego „YouTube’a dla Polaków”, tego nie zmienią.
Tak naprawdę jeśli nie chcemy płacić za abonament, a jednocześnie mamy dość rozumu i godności człowieka, by nie korzystać z adblocka, zostaje nam tylko… przywyknąć. Tak jak przywykliśmy, że w czasie przerwy w filmie na Polsacie idziemy do toalety, zaparzyć herbatę i zrobić kanapkę, a kiedy wracamy przed telewizor, reklamy wciąż grają.