Rosalind Franklin nie poleciała w tym roku na Marsa. Właśnie przetestowano jej spadochrony
Inżynierowie z Europejskiej Agencji Kosmicznej przeprowadzili właśnie kolejne testy gigantycznego spadochronu, który za dwa lata ma bezpiecznie dostarczyć rosyjsko-europejski łazik na powierzchnię Czerwonej Planety.
Rosalind Franklin to jedyny łazik z tegorocznej tury, który nie załapał się na wycieczkę na Marsa. Choć sam łazik był już gotowy do podróży, to obostrzenia związane z pierwszą falą pandemii zakażeń koronawirusem uniemożliwiły inżynierom przetestowanie na czas zestawu spadochronów hamujących, kluczowych podczas wejścia w atmosferę.
W związku z powyższym, na wszelki wypadek, postanowiono przełożyć misję o dwa lata i wystartować w trakcie najbliższego okna startowego dla misji marsjańskich. Europejska Agencja Kosmiczna doskonale wie, że w eksploracji Czerwonej Planety lepiej nie robić niczego zbyt pochopnie.
ESA wie, że lepiej nie ryzykować
W 2016 r. ESA wysłała na Marsa lądownik Schiaparelli, którego głównym zadaniem miało być zademonstrowanie technologii wejścia, lotu przez atmosferę i lądowania na powierzchni Marsa. Był to bardzo rozsądny krok, wszak lepiej przetestować nową technologię, zanim powierzy jej się zadanie dostarczenia ładunku o wysokiej wartości.
Schiaparelli dotarł do Marsa 19 października 2016 r. po 7 miesiącach lotu. Po wejściu w atmosferę lądownik otworzył spadochron, aby po wstępnym wyhamowaniu włączyć silniki hamujące, które miały za zadanie zmniejszyć prędkość lądownika do zera na wysokości 2 metrów nad powierzchnią Marsa.
Coś jednak poszło nie tak. Najpierw na wysokości 12 km i przy prędkości 1730 km/h otworzył się spadochron. Osłona termiczna lądownika została odrzucona na wysokości 7,8 km. Błędne odczyty jednego z instrumentów sprawiły, że lądownik uznał, iż znajduje się nie tylko na powierzchni, ale nawet pod powierzchnią Marsa. W związku z powyższym odrzucił spadochron (pod powierzchnią wszak jest niepotrzebny), włączył silnik hamujący na zaledwie 3 sekundy (zamiast 30) i rozpoczął proces uruchamiania instrumentów, które miały się włączyć po wylądowaniu na powierzchni Marsa. Problem jednak w tym, że w tym momencie Schiaparelli wciąż znajdował się ponad 3,5 km nad powierzchnią Marsa i wciąż spadał. Chwilę później „wylądował” na Marsie… z prędkością 540 km/h.
Rosalind Franklin chce wylądować nieco wolniej
Kilka dni temu, na pustyni w stanie Oregon przeprowadzono test dwóch spadochronów o średnicy 15 i 35 m, które będą miały za zadanie wyhamować łazik podczas wlotu w atmosferę Marsa na początku 2023 r.
Cały lot przez atmosferę potrwa zaledwie 6 minut, ale będzie to kluczowe 6 minut dla powodzenia całej misji (co doskonale widać po przypadku lądownika Schiaparelli). W momencie wejścia w atmosferę łazik będzie miał prędkość ponad 20 000 km/h. Opór bardzo rzadkiej atmosfery Marsa wyhamuje go do 2000 km/h, po czym otworzy się pierwszy spadochron. Dokładnie 20 sekund później przy prędkości 400 km/h otworzy się główny spadochron z czaszą o średnicy 35 metrów. Kilometr nad Ziemią włączą się silniki hamujące, które bezpiecznie dostarczą łazik na powierzchnię. Oczywiście, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Pamiętajmy, że będzie to pierwszy europejski łazik na Marsie. Jak dotąd jedynie Amerykanom udało się (i to kilkukrotnie!) dostarczyć taki sprzęt na powierzchnię Czerwonej Planety.
Testowanie całej procedury na Ziemi jest dość utrudnione ze względu na zupełnie inne warunki atmosferyczne. Ciśnienie atmosferyczne na Ziemi wynosi ok. 1000 hPa, na Marsie jedyne 7 hPa. Zatem, aby odtworzyć warunki marsjańskie, trzeba przetestować łazik w wyższych, a tym samym rzadszych warstwach ziemskiej atmosfery. W tym celu badacze wysłali zestaw ze spadochronami za pomocą balona stratosferycznego na wysokość 30 km nad Ziemią, a następnie zrzucili go na Ziemię.
Cały test przebiegł pomyślnie, wszystkie spadochrony otworzyły się prawidłowo i w odpowiednim momencie, a lądownik testowy bezpiecznie opadł na powierzchnię Ziemi. Nie zmienia to faktu, że inżynierowie dostrzegli jeszcze kilka elementów, które można udoskonalić przed prawdziwym lotem na Marsa. Można się zatem spodziewać kolejnych testów. Jak widać: Space is hard.