MacBook Pro 16 przypomniał mi, że sprzęt idealny nie istnieje
Tu mógłby być artykuł o tym, z iloma problemami zmierzyłem się próbując uczynić z mojego MacBooka Pro 16 komputer stacjonarny. Ale nie ma go, bo te problemy po raz kolejny uświadomiły mi jedno - sprzęt idealny nie istnieje.
Ileż nakląłem się przez ostatnią dobę! Zainwestowałem fortunę w najnowszy laptop Apple’a i akcesoria, dzięki którym mógłbym używać go nie tylko poza domem, ale także w domu, jako komputer stacjonarny podłączony do monitora i zewnętrznego osprzętu.
MacBook jednak nie chciał poddać się bez walki. Zewnętrzny monitor podłączony przez stację dokującą za nic nie chciał działać. Zacząłem od szukania najsłabszego ogniwa w łańcuchu, lecz zarówno stacja dokująca, jak i biegnący od niej do monitora kabel były w porządku. Problemem był MacBook.
Mało tego, po podłączeniu zewnętrznej klawiatury Magic Keyboard od razu zauważyłem problemy z łącznością - klawiatura zrywała połączenie, a literki pojawiały się na ekranie z zauważalnym opóźnieniem.
Od strony technologicznej zacząłem więc 2020 r. z potężnym bólem głowy i narastającym poczuciem, że wywaliłem grube pieniądze w błoto, i przyjdzie mi z podkulonym ogonem wrócić do stacjonarnej pracy przy PC z Windowsem 10, a Maca trzymać tylko na wyjazdy.
Na szczęście tuż przed kompletnym poddaniem się sprawdziłem ostatnią opcję - reset PRAM (parametrycznej pamięci RAM). Pomogło.
Wystarczyła 30-sekundowa procedura, by wszystkie problemy zniknęły jak ręką odjął.
Zadowolony podłączyłem więc MacBooka do wszystkich peryferiów i… nadal nie mogę się przyzwyczaić.
Lata spędzone z Windowsem 10 zrobiły swoje. W krew weszły rozliczne nawyki, przywykłem też do znakomitego systemu zarządzania plikami.
MacOS na tle Windowsa 10 wydaje się krokiem wstecz; brzydkim kaczątkiem obok pięknego ptaka. No i ten nieszczęsny Finder! Na tle Eksploratora Windows zarządzanie plikami na Macu jest pokraczne i niewygodne.
Do Maca podłączyłem też zewnętrzną klawiaturę i myszkę, i… no cóż, przesadnie zadowolony nie jestem.
Magic Keyboard 2 naprawdę dużo brakuje do miana najlepszej klawiatury na rynku. Co gorsza, wypada ona mizernie na tle klawiatury wbudowanej w MacBooka Pro 16. Do tego nie ma Touchbara, który na początku irytował, a z czasem zaczął mi się strasznie podobać.
Jakby tego było mało, pomimo posiadania najlepszej myszki na rynku (Logitech MX Master 3) odkryłem, że macOS o niebo lepiej obsługuje mi się przy użyciu gładzika.
Czym prędzej zamówiłem więc Magic Trackpad 2, dorzucając kolejne złotówki do i tak pokaźnego już stosu monet wydanych na przywilej korzystania z MacBooka. (Zaczynam rozumieć te porównania Apple’a do Scjentologii - tutaj za wstąpienie do kościoła też trzeba sporo zapłacić).
Kilka godzin później zaczęło być nawet znośnie. I pomału rozumiem, że wcześniejsza frustracja wynika nie tyle z wad czy cech MacBooka Pro 16, lecz z nadmiernych oczekiwań.
MacBook Pro 16 miał mi zastąpić dwa komputery. Trudno oczekiwać, że będzie lepszy od obydwu w każdym zadaniu.
Z jakiegoś powodu założyłem, że skoro wydaję spore pieniądze na komputer, to będzie on idealny i zastąpi dwa komputery, z których korzystałem dotychczas: laptopa z Windowsem 10 i stacjonarnego peceta.
Uległem typowemu błędowi kognitywnemu: efektowi wspierania decyzji. Tyle że zamiast mówić całemu światu, że ich wybory zakupowe są do bani, a mój jest najlepszy (jak to zwykle bywa u nabywców sprzętu Apple’a), założyłem błędnie, że istnieje korelacja między ceną a perfekcją. Im droższy sprzęt, tym bliżej mu do ideału.
O ile do pewnego stopnia faktycznie tak jest, tak w istocie cena nie ma tu większego znaczenia. Z prostego powodu:
Sprzęt idealny nie istnieje
Głupotą jest oczekiwać, że jedna maszyna może być równie dobra w zadaniach, które do tej pory wykonywały dwa dedykowane komputery.
Trzymając się przykładu MacBooka Pro 16 i moich komputerów z Windowsem:
- Jako sprzęt mobilny MacBook Pro jest może wydajniejszy od mojego dotychczasowego komputera, ale też o wiele od niego cięższy i mniej mobilny. Do tego dużo większy, więc musiałem zainwestować w nowy plecak, który by go pomieścił.
- Jako sprzęt stacjonarny MacBook Pro wymagał sporych nakładów finansowych, by podpiąć wszystkie niezbędne peryferia, a i tak nie oferuje takiego komfortu (i kultury) pracy, jak dedykowany pecet.
Decydując się na zakup miałem świadomość, że będę musiał pójść na pewne kompromisy. Nie spodziewałem się jednak, że będą one aż tak dotkliwe. Wszystko to z powodu wygórowanych oczekiwań. Oczekiwania perfekcji.
A przecież nie ma sprzętów idealnych. Każde urządzenie elektroniczne w ten czy inny sposób potrafi zagrać użytkownikowi na nerwach.
Najlepiej widać to w świecie smartfonów, gdzie wciąż nie istnieje jeden sprzęt, który jednocześnie:
- miałby najlepszy aparat
- miałby świetne podzespoły
- miałby najlepszy akumulator
- nie kosztowałby fortuny
A nawet te smartfony, które fortunę kosztują, wcale nie są idealne, a na pewno nie są idealne dla wszystkich.
Najlepszy przykład trzymam w kieszeni: iPhone 11 zasłużył jak najbardziej na miano najlepszego telefonu AD 2019. Tyle że przy całym uwielbieniu dla jego wydajności, zdjęć i czasu pracy, nie mogę przemilczeć faktu, że jego ekran wydaje się być zrobiony z masła. Po kilku miesiącach mam na nim więcej rys niż miałem przez lata na jakimkolwiek innym telefonie!
Zresztą, dla kogoś innego wadą takiego urządzenia może być choćby brak złącza słuchawkowego - i już okazuje się, że sprzęt wcale nie jest idealny dla wszystkich.
Nie istnieje urządzenie idealne - i to jest OK.
Nie ma jednego sprzętu w danej kategorii, który spełniałby wszystkie oczekiwania każdego konsumenta - bo każdy z nas ma inne potrzeby.
Nawet najdroższe urządzenie może się popsuć - w końcu to tylko elektronika.
Nawet najbardziej niezawodny produkt może mieć wadę fabryczną - nie da się tego uniknąć w procesie produkcyjnym, zawsze jakiś procent produktów wyjedzie z fabryki z uszkodzeniem.
I w końcu - nie ma jednego produktu w danej kategorii, który w jednoznaczny i obiektywny sposób robiłby wszystko lepiej.
W świecie motoryzacyjnym moglibyśmy zapytać - co jest lepsze: Lamborghini czy minivan? Każdy bez wahania odpowiedziałby, że Lamborghini. Każdy, prócz rodzica, który musi co rano zawieść dzieci do szkoły.
I tak samo jest z elektroniką. Nawet najlepiej wyglądający na papierze sprzęt będzie miał jakąś wadę. Jeśli nie obiektywną, to subiektywną, która sprawi, że dla danej osoby nie będzie to najlepszy wybór.
Im bardziej weźmiemy sobie tę prawdę do serca i po prostu się z nią pogodzimy, tym większa szansa, że w 2020 r. unikniemy rozczarowania podczas zakupów.