Wierzcie lub nie, ale ten tekst napisałem z kawiarenki internetowej. Jednej z ostatnich
Kawiarenki internetowe to ważne miejsce na mapie mojej przygody z komputerami. W dzieciństwie uciekało się do nich z trzech powodów. Po pierwsze - impulsy i ich cena. Po drugie - ścisła reglamentacja internetu ze strony rodziców, gdy w domu pojawiło się już stałe łącze. Po trzecie - Counter Strike smakował tam po prostu lepiej.
To były krótkie, ale intensywne trzy lata. I tak jak szybko kawiarenki internetowe się pojawiły, tak masowo zaczęły znikać, ustępując miejsca dzieciom Neostrady, które powoli zaczynały klikać ze swoich domów. Na skutek zbiegu okoliczności i niezabranego z domu laptopa, wylądowałem w jednej z ostatnich kawiarenek internetowych w Polsce.
Jeszcze dekadę temu w centrum Warszawy utrzymywało się kilka kawiarenek internetowych - ceniłem je sobie za możliwość drukowania dokumentów na studiach. Kogo jednak nie zarżnęły stałe łącza, tego dobiły smartfony i wszędobylskie LTE. Jedna z ostatnich kawiarenek tego typu (bardzo lubiliśmy wpaść tu z kolegą w okolicach 2007 r., by rozegrać na konsoli kilka meczów w Pro Evolution Soccer 6) dziś walczy o przeżycie dywersyfikując działalność jak tylko może: mamy też oprawianie prac dyplomowych czy punkt odbioru przesyłek DHL. To oczywiście bardzo dobry pomysł na łączenie kilku umiarkowanie rentownych biznesów w coś, co najwyraźniej pozwala się trzymać na powierzchni.
Jest godzina 10:36, a w kawiarence nie ma tłumów, zajętych jest kilka stanowisk.
Przy jednym koleś w płaszczu pisze sam do siebie e-maila. To tak poza konkursem, bo tym kolesiem jestem ja. Przy drugim jakiś w miarę normalny facet w koszuli też wysyła e-maile, choć raczej popełnia szkolny błąd, bo robi to ze swojego własnego konta. Podejrzałem też sąsiada w rogu, który gra w jakieś flashowe hazardowe gry. Z tyłu sali dobiega też język ukraiński lub rosyjski, ktoś dzwoni do rodziny przez Skajpaja. Właśnie jakiś pan robi lekką awanturkę, bo już w drugim komputerze nie działa mu napęd CD.
Niezapomnianych z punktu widzenia makowca wrażeń dostarcza klawiatura, monitor oraz jednostka stacjonarna marki Dell, która zaskakująco sprawnie obsługuje Windowsa 7 na swoim Core 2 Duo i zaledwie 4 gigabajtach RAM. Z drugiej strony, komputer nie jest zbyt zagracony. Próżno, jak jeszcze kilka lat temu, szukać na nim World of Warcraft, StarCrafta czy Counter-Strike'a. Jest Opera, Firefox, a z atrakcji - pakiet Open Office. Przyjemnie korzysta się z klawiatury, która ma tak wielki skok i klawisze nie psują się średnio raz w miesiącu (cc @programwymianyklawiaturapple), ale dawno już nie korzystałem z takiej klawiatury i zaczynają mnie powoli boleć dłonie.
W powietrzu przygrywa lekki jazzik, najprawdopodobniej na jednej z tych darmowych licencji.
Niewątpliwie kawiarenka tnie koszty, gdzie tylko może. Właśnie ktoś stanął mi za plecami i chyba gapi mi się w ekran. Spadaj gościu.
Przyznam szczerze, że w największym stopniu zmienił się sposób, w jaki korzystam z kawiarenki po kilkuletniej przerwie. Nazwałbym go paranoicznym, ale w tym dobrym sensie paranoicznym - tak jak wtedy, gdy za każdym razem rozglądam się w poszukiwaniu kamer i zakrywam smartfon ręką, gdy wpisuję jakieś hasło lub pin w smartfonie będąc na ulicy.
Pomimo wynajęcia komputera na półtorej godziny, świadomości istnienia trybów incognito, komputerów sprawiających wrażenie sterylnych itd., nie odważyłem się tym razem logować na swoje na przykład skrzynki e-mailowe czy panele redakcyjne Spider's Web i Bezprawnika. Mój format drukowankodrukowanko@gmail.com wdrożony w ostatnich latach studiów ewoluował w ten sposób, że tym razem tylko na potrzeby tego tekstu powstał dedykowany adres internetowakawiarenka@gmail.com, z którego zaraz wyślę sobie ten artykuł, a następnie opublikuję ze smartfona. Lub - kto wie - może nawet poczeka na publikację do jutra.
To jednak pokazuje, że przez ostatnią dekadę kawiarenki internetowe przebyły długą drogę w dół, ale nasza świadomość na temat cyberbezpieczeństwa odbyła solidną podróż do góry. Na plus też fakt, że mimo wszystko moi współtowarzysze podróży sprawiają wrażenie dość cywilizowanych w obejściu jegomości. Dobre i to, bo kiedy ostatnio zawędrowałem do takiego miejsca wydrukować jakiś formularz, to miałem wrażenie, że jestem jedyną osobą, która nikogo nie porwała dla okupu. Z miłym zaskoczeniem odkryłem też, że nikt z sąsiadów nie dotyka się pod stołem. Niestety nie miałem tego szczęścia korzystając chwilę wcześniej z toalety na Metrze Centrum, gdy jakiś pan dokonywał aktu autoekspresji przy ewidentnie celowo uchylonych drzwiach.
Ktoś właśnie targuje się, że koszulka do dwóch wydrukowanych stron powinna być gratis. Trochę się pospieszyłem.