Randki bez napiwków dla Google’a. Tinder ucieka od płatności Google Pay
Tinder to kolejna istotna usługa, która decyduje się obejść płacenie prowizji opiekunowi Sklepu Play. Tyle że w przeciwieństwie do większości pozostałych buntowników, trudno znaleźć ku temu uzasadnienie. Poza chciwością właściciela tej usługi.
Trwa swego rodzaju przepychanka pomiędzy wybranymi operatorami popularnych usług cyfrowych a opiekunami sklepów App Store i Play. Ci pierwsi nie chcą dzielić się przychodami z tytułu opłat abonamentowych z tymi drugimi. Jak argumentują – tu na przykładzie Spotify – konieczność odprowadzania kilkudziesięcioprocentowej prowizji to przejaw nieuczciwej konkurencji, bowiem usługi należące do operatora tych sklepów z oczywistych względów takiej opłaty nie uiszczają. W przypadku Spotify takimi nieuczciwymi konkurentami są YouTube Music i Apple Music.
Dlatego też Spotify, Netflix i inni zbuntowani implementują w swoich aplikacjach własne systemy płatności za subskrypcje lub – jeśli regulamin sklepu na to nie pozwala –przekierowują użytkowników na swoje witryny internetowe celem uregulowania wspomnianej płatności. W ten sposób zachowują całość wpływów abonamentowych dla siebie, mogąc dalej oferować swoje aplikacje poprzez App Store czy Sklep Play.
Randki na cwaniaka. Czyli Tinder również rezygnuje z płatności Google Pay.
Plany na temat zmian w przyjmowaniu opłat abonamentowych przez Tindera jako pierwszy opisał Bloomberg. Użytkownicy aplikacji, choć nadal będą mogli korzystać z Google Pay, zyskają opcję bezpośredniej płatności przez podanie Tinderowi danych karty płatniczej. To właśnie ta płatność będzie domyślnie proponowana przez aplikację. Po wykupieniu abonamentu na Tindera płacąc kartą, informacja o aktywnej subskrypcji nie pojawi się w Sklepie Play, a tylko w samej aplikacji.
Google pobiera od usługodawcy 30 proc. kwoty abonamentu przez pierwszy rok świadczenia usług użytkownikowi, 15 proc. w kolejnych latach. Podobny system obowiązuje na App Store, ale właścicielowi Tindera póki co brakuje odwagi, by wywinąć podobny numer w sklepie Apple’a. Prawdopodobnie wie, że wyleciałby z hukiem ze sklepu z aplikacjami dla iPhone’a. Google bywa mniej stanowczy, a pozbycie się Tindera ze Sklepu Play – biorąc pod uwagę absurdalnie dużą popularność tej usługi do randek – mogłoby zaszkodzić nie tylko Tinderowi, ale również i Androidowi.
Ja zapraszam, ty stawiasz.
Argumenty podnoszone przez Spotify czy Netfliksa zasługują na rozważenie i dyskusję. Faktycznie trudno konkurować z usługami natywnymi, które zarówno mają większą ekspozycję na urządzeniach z Androidem i iOS-em, jak i też nie tracą przychodów na rzecz zewnętrznego podmiotu. Przepraszam bardzo, z jaką usługą Google’a konkuruje Tinder? Z Allo? Duo? Hangouts?
Tinder nie próbuje tu walczyć z nieuczciwą konkurencją, bo taka ze strony Google’a nie istnieje. Zamiast tego próbuje wykorzystać fale niepokoju ze strony dostawców usług multimedialnych by ugrać dla siebie większe przychody. Znamienne jest to, że w przeciwieństwie do Netfliksa czy Spotify, usługodawca nie zdecydował się na podobną rebelię w ramach App Store. Prawdopodobnie wie, że Apple nie ma do takich cwaniaków cierpliwości.
Tinder nie inwestował w rozwój Androida, ekosystemu urządzeń o niego się opierających czy w towarzyszącą mu infrastrukturę usług sieciowych. Nie ma konfliktu interesów z Google’em. Jego uniki to zwykłe cwaniactwo – chciałbym rzec nieudolne, ale trudno nieudolną określać największą usługę randkową na świecie, zarabiającą ogromne pieniądze. Panowie i panie z Tindera wyraźnie wiedzą jak robić interesy. Ciekaw jestem tylko czy i jak Google zareaguje, jak zda sobie sprawę, że w tym romansie jedna ze stron to pasożyt.