REKLAMA

Słyszycie? To krzyk rozjeżdżanej walcem konkurencji. Sony A7R IV - pierwsze wrażenia

61 megapikseli. Super-szybki autofocus. Nowa, lepsza obudowa. Sony A7R IV to aparat do wszystkiego, choć... nie dla wszystkich. Spędziłem z nim już trochę czasu i oj, jest o czym opowiadać.

Do wszystkiego, ale nie dla wszystkich. Sony A7R IV - pierwsze wrażenia
REKLAMA

Nie ma co powtarzać – Sony A7R IV to prawdziwa bestia, a jeśli chcecie poznać pełnię jej majestatu, zachęcam do lektury premierowego tekstu Marcina Połowianiuka. Tutaj natomiast skupimy się na tym, czego w specyfikacji wyczytać się da: na wrażeniach z użytkowania i przełożeniu tych wszystkich cyferek na zdjęcia.

REKLAMA

Skoro o zdjęciach mowa, to jak mawiają amerykańscy youtuberzy po przydługich wstępach: bez dalszego przeciągania, zaczynajmy.

Sony A7R IV opinie

Sony A7R IV to monstrum. Kropka.

Nie mówię tego tylko w kontekście jakości wykonywanych fotografii, bo ta dosłownie wyrywa z kapci, ale także o rozmiarze plików wynikowych. Dla skali: RAW z Sony A7III, wyposażonego w matrycę 24 Mpix, waży średnio poniżej 50 MB. Nieskompresowany RAW z 61-megapikselowej matrycy Sony A7R III waży aż 120-140 MB, zaś JPEG w pełnej rozdzielczości zajmuje około 30-40 MB miejsca na karcie pamięci. Pliki wynikowe mają rozdzielczość 9504 x 6336 PX, przy których 6000 x 4000 z matrycy 24 Mpix nagle wydaje się maleńkim obrazkiem.

Jak te cyferki przekładają się na faktyczne rezultaty? Miałem okazję przetestować na przygotowanych przez Sony scenkach i rezultaty zapierają dech w piersiach. A pamiętajmy, że poniższe zdjęcia przykładowe to tylko z lekka obrobione JPEG-i, bowiem w chwili pisania tego artykułu Lightroom nie obsługiwał jeszcze plików .ARW z aparatu. Wszystkie zdjęcia zostały wyeksportowane do rozdzielczości 2000 x 1333 px.

Na jak wiele pozwala matryca o rozdzielczości 61 Mpix mogłem się przekonać wykonując testowo crop. Tutaj np. oko modelki jest tak ostre, że mogę bez trudu policzyć jej rzęsy.

To zdjęcie natomiast po wycięciu fragmentu nadal miało 2500 px na szerokość:

Ptak jest ostry, trudno poznać, że to crop. Tymczasem oryginalna fotografia wyglądała… tak:

Jak na aparat z tak ogromną matrycą, Sony A7R IV zaskakuje szybkostrzelnością. Dzięki prędkości migawki na poziomie 10 fps, możliwe jest łapanie ujęć takich jak to, gdy asystent wrzucał sztuczny lód do sztucznej whisky (podkreślam, że żaden trunek nie ucierpiał podczas wykonywania tych zdjęć):

To oczywiście tylko kilka pierwszych „strzałów” z nowego aparatu Sony, ale już po nich widać, że możliwości nowej „erki” są powalające. Co ciekawe, ponad dwukrotnie wyższa liczba pikseli względem A7III nie przełożyła się na znacząco wyższe szumy. Rzekłbym, że do ISO 12800 jakość jest w pełni akceptowalna. Przy maksymalnej natywnej czułości (ISO 32000) szum jest widoczny, ale detalu zostaje na tyle dużo, by można było od biedy wrzucić taki plik do Internetu.

Oczywiście inną kwestią jest to, jak tak zaszumione zdjęcie będzie wyglądało po dokonaniu kompresji i eksporcie pliku wynikowego, ale tak czy inaczej – jak na matrycę o takim zagęszczeniu pikseli, jest więcej niż dobrze.

Podczas prezentacji mogliśmy też zobaczyć wydruki zdjęć zrobionych na przygotowanych scenkach - jak łatwo się domyślić, wyglądały obłędnie.

Wiemy już, że Sony A7R IV robi fantastyczne zdjęcia. A co z resztą?

Pora na poważnie pomówić o tym, dlaczego A7R IV to – przynajmniej według mnie – zupełnie nowe rozdanie dla Sony.

Będę zupełnie szczery – przez długi czas nie byłem wielkim fanem tych aparatów. Do drugiej generacji uważałem je wręcz za nieużywalny badziew. Wszystko zmieniło się wraz z premierą A7R III, który był krokiem milowym względem poprzedników. Niwelował większość bolączek, uzupełniał większość braków. Widać było, że Sony słucha swoich użytkowników, słucha dziennikarzy i sumiennie nanosi poprawki.

To samo widać w Sony A7R IV, który w końcu – w końcu! – dorósł nie tylko do tego, by pod względem jakości wykonania i komfortu pracy stanąć w szranki z konkurencją, ale wręcz rozjechać ją walcem.

Największą bolączką dotychczasowych korpusów Sony była ich ergonomia (czy raczej mizerny jej poziom) i jakość wykonania nieprzystająca do reszty stawki. Nareszcie możemy powiedzieć, że te czarne dni Sony ma już za sobą.

Sony A7R IV wykonany jest tak dobrze, że gdy równolegle brałem do ręki Sony A7III, czułem jakbym trzymał w rękach jakąś chińską podróbę. Trochę przesadzam, oczywiście, ale chcę dobrze oddać fakt, że różnica w jakości wykonania jest kolosalna. Większa jest tylko różnica w komforcie pracy.

Od kilku dni testuję Sony A7III wespół z obiektywem 24-70 f/2.8 G-Master i nie będę udawał, wygodny zestaw to to nie jest. Grip dotychczasowych aparatów Sony był za płytki, przyciski za ciasno rozstawione, joystick do zmiany punktów ostrości za mało responsywny i nieco za mały.

Nowa „erka” zmienia wszystko. Grip jest szalenie wygodny; głębszy, szerszy. Sony jednym produktem przeskoczyło z samego dołu stawki na jej czoło, prezentując aparat, który doskonale leży w dłoni, nawet gdy sparujemy go z dużym obiektywem, jak 24-70 f/2.8 czy 135 mm f/1.8, którymi miałem przyjemność fotografować podczas prezentacji.

Przyciski w końcu nie sprawiają wrażenia tanich i plastikowych, lecz mają należyty skok i są odpowiednio rozmieszczone. Nowy joystick jest fantastyczny i naprawdę ułatwia szybki i precyzyjny wybór pola AF.

Bardzo przypadł mi też do gustu nowy spust migawki, który w A7R IV jest dodatkowo tłumiony, by zniwelować szansę na poruszenie zdjęcia. Wpływa to jednak nie tylko na jakość fotografii, ale też na przyjemność wciskania spustu – migawka jest cichsza, ma przyjemniejszy dźwięk i wyraźniejszy skok. Kolejna zmiana in plus.

Wielkim skokiem naprzód jest też nowy wizjer cyfrowy. Już poprzednik był niezły, z wizjerem o rozdzielczości 3,69M punktów. Nowy OLED ma rozdzielczość aż 5,76M punktów i to widać na pierwszy rzut oka. Obraz jest krystalicznie czysty, a fotografowanie cyfrowym wizjerem sprawiało mi o wiele więcej przyjemności niż w Sony A7III, gdzie wizjer jest co najwyżej OK. W A7R IV jest znakomity.

Sony A7R IV jest też niesłychanie responsywny. To poziom Sony A9, nie poprzedniego A7R III czy A7III. A7III postawiony obok nowej „erki” wydaje się wręcz ospały i letargiczny. W nowym aparacie Sony wszystko odbywa się natychmiast, nie słychać choćby odległego echa dawnych problemów z responsywnością.

I w końcu sloty na karty pamięci to dwa gniazda UHS-II, w dodatku umieszczone w logicznej kolejności. Trudno w to uwierzyć, ale aż do dziś w aparatach Sony z jakiegoś powodu to dolny slot był slotem nr 1, a górny nr 2. Teraz jest na odwrót, czyli tak, jak być powinno.

Jedynym minusem, jaki jestem w stanie tutaj podać, jest nieco zbyt płytki bolec blokujący pokrętło zmiany trybów pracy aparatu – nie było mi go łatwo wcisnąć, by zmienić tryb pracy, ale pewnie szybko bym do tego przywyknął. Subiektywnie nadal nie lubię też ogromnego i skomplikowanego systemu menu Sony, ale znowuż... do tego pewnie też można przywyknąć, tyle że nie tak szybko.

Reasumując: od strony jakości wykonania i usprawnień korpusu Sony A7R IV zasługuje na najwyższe możliwe noty. To równie wielki skok jakościowy, jak między drugą i trzecią generacją „erek”. Może nie rewolucja, ale gwałtowna ewolucja we właściwym kierunku.

Z bestiami tak bywa, że trudno je poskromić.

Powyższe pochwały nie oznaczają, że Sony A7R IV to aparat doskonały pod każdym względem. Po pierwsze, za wcześnie na tak radykalne oceny, a po drugie, już podczas krótkiego czasu z aparatem dostrzegłem kilka kwestii, przez które niektórzy mogą nie patrzeć na A7R IV przychylnym okiem.

Kwestia pierwsza to autofocus, czy może raczej łatwość, z jaką można mu przeszkodzić. Nowy system, mający 567 pól pokrywających 74 proc. kadru spisuje się fantastycznie. Pomijając delikatne problemy Eye AF podczas gdy modelce zawiewało włosy na twarz lub zakładała okulary do połowy, Sony A7R IV ustawia ostrość w zasadzie bezbłędnie.

Sęk w tym, że nawet najlepszy system AF przy tak ogromnej rozdzielczości wymaga niesłychanie pewnej ręki, zwłaszcza w połączeniu z obiektywami o długiej ogniskowej, jak 135 mm f/1.8.

Wystarczy lekkie poruszenie, nagły ruch w kadrze, podmuch wiatru kołyszący kwiatem na którym siedzi pszczoła i już zamiast ostrości żyletki dostajemy co najwyżej dobrze ociosane mydło. Nie zrozummy się źle, przy 61 Mpix nawet lekko spudłowane zdjęcie nadal wygląda na ostre, jeśli oglądamy je bez przybliżania. Kiedy jednak przyjrzeć się dokładniej, można zauważyć, że obrazek nie jest tak ostry, jakbyśmy chcieli.

Ośmielę się wobec tego powiedzieć, że Sony A7R IV wymaga bardzo pewnej ręki i – jak każda bestia – długotrwałej tresury celem okiełznania. Jestem pewien, że spędziwszy więcej czasu z nowym aparatem Japończyków i zagłębiając się w meandry ustawień systemu AF można zapanować nad tym brakiem stabilności. Tym samym A7R IV nie jest jednak tak samo „idiotoodpornym” aparatem jak A7III, którym idealnie ostre zdjęcia można robić w zasadzie na ślepo. Nie, A7R IV wymaga od fotografa dużej dozy umiejętności.

Niestety to też prowadzi do kwestii nr 2, czyli do pięcioosiowej stabilizacji matrycy, która w tym modelu spisuje się ewidentnie gorzej niż w modelach z mniejszymi matrycami. Widać to gołym okiem zarówno podczas wykonywania zdjęć, gdzie stabilizacja nie kompensuje drgań wystarczająco, jak i w wideo, którego próby nagrania „z ręki” kończyły się dość szarpiącym, nieprzyjemnym obrazkiem.

Nie miałem jednak szansy sprawdzić tego dokładnie, więc tymczasowo wstrzymam się z opinią. Kto wie, może stabilizacja w wideo spisze się lepiej w trybie Super 35 niż w trybie FF, który szybko przetestowałem, by sprawdzić jakość detekcji oka w wideo. Zgodnie z przewidywaniami – Eye AF w wideo spisuje się rewelacyjnie. Szkoda, że stabilizacja matrycy nie dotrzymuje mu kroku.

Kwestia nr 3 to moc, której potrzeba do okiełznania bestii. Moc obliczeniowa, konkretnie. Już testując Sony A7R III przekonałem się, że obróbka RAW-ów ważących 100 MB to nie bułka z masłem. Tu trzeba sporego zaprzęgu cyfrowych kuców, by mówić o jakkolwiek płynnej pracy. Niestety nawet edytując JPEG-i na potrzeby pierwszych wrażeń zobaczyłem, że ultrabook z niskonapięciowym procesorem i 8 GB RAM-u kompletnie się do tego nie nadaje, szczególnie w tandemie z Lightroomem.

Chcąc płynnie pracować z plikami potrzebujemy komputera o znacznej mocy obliczeniowej.

A przecież mówimy ledwie o plikach RAW! Ile mocy będzie potrzebował wygenerowany z takiego pliku i poddany obróbce TIFF? A plik wynikowy z nowego trybu Pixel Shift, którego wielkość wynosi aż 240 Mpix? Konkretne dane poznamy dopiero podczas testów, bliżej sklepowej premiery aparatu, ale obawiam się, że wielu fotografów, chcąc wymienić swój obecny aparat na A7R IV, będzie musiało przy okazji wymienić też komputery.

Sony A7R IV to aparat, który może wszystko, ale nie jest dla każdego.

W swoim przebogatym portfolio aparatów Sony nie ma drugiego tak uniwersalnego produktu. Nawet sławetny A9 ustępuje nowemu członkowi rodziny na wielu polach.

Dla kogo jest Sony A7R IV? Oczywiście w pierwszej kolejności dla fotografów studyjnych, modowych, portretowych, krajobrazowych. A7R IV na pewno znajdzie również swoje miejsce w fotografii reklamowej, skąd – tak podejrzewam – może wykosić wiele aparatów średnioformatowych (patrzę na Ciebie, Fujifilm!) Sony celuje też w fotografów parających się zdjęciami architektury, ale jednocześnie spogląda w stronę fotografów przyrody, których z pewnością ucieszy nie tylko szybki i celny AF, 10 FPS-ów i ogromna matryca, ale też wysoka rozdzielczość w trybie APS-C (26 Mpix), która pozwala jednym przyciskiem uzyskać dodatkowy zasięg podczas polowania na dziką zwierzynę.

No i bez dwóch zdań Sony A7R IV nie jest aparatem dla przeciętnego Kowalskiego. Nie tylko ze względu na umiejętności wymagane do jego okiełznania, ale też po prostu przez wzgląd na cenę – 17500 zł to kwota jak najbardziej do przełknięcia dla profesjonalisty, ale dla entuzjasty/hobbysty może być barierą nie do przeskoczenia.

A nawet wśród profesjonalistów znajdą się tacy, którzy po A7R IV sięgać nie powinni. Nie jest to idealny wybór dla fotografów sportu, nie tylko ze względu na gorszą szybkostrzelność od A9, ale też przez wzgląd na ogromny rozmiar plików i brak złącza sieciowego, z którego profesjonaliści korzystają na wydarzeniach najwyższego szczebla.

Nie jest to idealny wybór dla fotografów eventowych czy ślubnych, gdzie oprócz wykonania zdjęć liczy się też ich jak najszybsze przygotowanie. Niestety ogromny rozmiar plików i potrzebna do zapanowania nad nimi moc obliczeniowa nie sprzyjają szybkiej pracy w terenie.

Nie zmienia to jednak faktu, że Sony A7R IV to – jak do tej pory – najbardziej kompletny aparat, jaki wyszedł spod ręki japońskich inżynierów. Ten sprzęt może wszystko, nawet jeśli w niektórych aspektach spisuje się lepiej, a w innych gorzej. Nie ma chyba ani jednej dziedziny, w której A7R IV nie dałby sobie rady w jakimś stopniu.

Dodajmy do tego nowy, znakomity korpus, ten sam świetny akumulator co w innych pełnoklatkowych bezlusterkowcach firmy i w końcu kompletną ofertę szkieł, i mamy poważnego pretendenta do miana króla fotograficznej dżungli.

REKLAMA

Oczywiście tylko czas i opinie profesjonalistów pokażą, czy ten początkowy entuzjazm utrzymuje się na dłużej, czy może szybko ulatnia się wraz z oparami codziennej pracy.

Póki co jednak z pewnością trzeba powiedzieć jedną rzecz: Sony tak bardzo odskoczyło konkurencji, jeśli chodzi o jakość i możliwości swoich aparatów, że można wręcz posądzić firmę o znęcanie się nad słabszymi. Pozamiatane.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA