REKLAMA

Google zapłaci 13 mln dol. zadośćuczynienia za masowe podsłuchy. Gigant ma ogromne szczęście

W 2010 r. wybuchła afera, która na zawsze zmieniła moją opinię o Google’u. Okazało się, że firma wykorzystuje samochody Street View do podsłuchiwania transmisji internetowych. Teraz sprawa ma swój ostateczny finał.

google podsłuchy street view
REKLAMA
REKLAMA

Rozumiem, że nie ma darmowego obiadu. Pojmuję istotę modelu biznesowego, w którym jestem śledzony i analizowany w zamian za dostęp do cyfrowych usług. Zresztą sam przecież się w ten sposób rozliczam z wieloma, podobnie jak większość z was. Są jednak pewne granice. Niejawne okradanie mnie z prywatności wbrew ustalonym przez obie strony zasadom to ten moment, w którym zaufanie zostaje naruszone.

A Google’owi udało się to zaufanie naruszyć z nie lada rozmachem. Nie poszło bowiem o jakieś wyjątkowo zmyślne przetwarzanie zbieranych danych, a o sam fakt ich zbierania. Poza usługami Google’a. I tak na dobrą sprawę, to również poza światem Internetu.

Niemal dekadę temu po ulicach jeździły wozy podsłuchowe. Mam na myśli te od Street View.

Wyszło bowiem wtedy na jaw, że samochody wykonujące zdjęcia do usługi Google Street View podsłuchiwały też sieci bezprzewodowe. A więc nie tylko wykonywały zdjęcia, ale i rejestrowały transmisje z otwartych sieci bezprzewodowych. W tym dane kart kredytowych, adresy mailowe, hasła czy prywatne rozmowy. Faktem jest, że posługiwanie się otwartymi sieciami naraża nas na podsłuchiwanie przez dowolną nieco bardziej rozgarniętą technicznie osobę. Google jednak powinien mieć wyższe standardy etyczne od domorosłego hakera.

Po wyjściu sprawy na jaw Google zrobił to, co musiał. Publicznie przeprosił, komisyjnie zniszczył dane i oddał się całkowicie do dyspozycji władz, w pełni z nimi współpracując. Jako wytłumaczenie czemu właściwie samochody mające fotografować okolice zapisywały dane z transmisji sieciowych podano pracę inżyniera, pracującego nad eksperymentalnym projektem dotyczącym sieci Wi-Fi, której kod źródłowy ponoć omyłkowo trafił do aparatury wspomnianych samochodów.

Dochodzenie Federalnej Komisji Łączności wykazało jednak co innego. Praca anonimowego inżyniera nie trafiła do samochodów Street View przez przypadek. Jego miejscem zatrudnienia był dział Street View, a jego praca została udokumentowana i zatwierdzona przez jego przełożonych.

Po dziewięciu latach zapadł wyrok. Nie będzie wielomiliardowej kary, a kilkumilionowa ugoda.

Opisuję ją bliżej Bloomberg. „Największa afera podsłuchowa w historii Stanów Zjednoczonych” zakończy się wpłatą ze strony Google’a w wysokości 13 mln dol. Pieniądze te, co prześledził redaktor Bloomberga, nie trafią do większości poszkodowanych. Większość z nich trafi do organizacji działających na rzecz ochrony prywatności. Dodatkowo, Google ma zniszczyć wszystkie pozyskane tą drogą dane i zaangażować się w edukację internautów na temat prywatności w Internecie.

REKLAMA

Jak zauważa Bloomberg, kwota odszkodowania jest niższa od jednej szóstej dziennych wpływów netto Alphabetu, właściciela Google’a. Innymi słowy, firma szybko odrobi poniesioną stratę. Prawdopodobnie szybciej to zrobiła niż ja pisałem niniejszy tekst.

Prawdę powiedziawszy, nie jestem zbulwersowany relatywnie niską kwotą. Nie jestem prawnikiem, być może ci reprezentujący poszkodowanych nie mieli podstaw w przepisach, by wynegocjować więcej. Niezmiennie jednak interesuje mnie mój prywatny, nomen omen, interes. Ja już podjąłem decyzję o tym jak dużym zaufaniem chcę obdarzyć firmę, która kombinuje jak tylko może, by zwinąć mi więcej danych kiedy nie patrzę.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA