REKLAMA

Mój przyjaciel jest bananem i szepcze, abym kogoś zabił. My Friend Pedro kandydatem na indyka roku - recenzja

Jest żółty. Jest zakrzywiony. Jest moim najlepszym przyjacielem. Pedro to nie tylko banan. To także mentor, który pomaga mi rozprawić się z niebezpiecznymi gangami. Mafijny świat eliminuję wykonując efektowne akrobacje i spowalniając czas niczym Neo z Matriksa. Jatka jest tak krwawa, że aż piękna.

Recenzja My Friend Pedro - świetny kandydat na indyka roku
REKLAMA
REKLAMA

Wpadam do pomieszczenia przez okno, z deskorolką pod stopami. Jeszcze w locie eliminuję gangstera serią z karabinu. Ląduję na desce, zmieniam broń na strzelbę i pociągam za spust prosto w twarz drugiego zakapiora. Następnie robię 360-stopniowy obrót, oczywiście na deskorolce, omijając pociski trzeciego draba. Wyskakuję w powietrze, zaraz nad serią czwartego przeciwnika. Przystawiam mu lufę do czoła, wyciągnięty w powietrzu jak szczupak. Bang. W tym samym czasie deskorolka uderza w szyję pozostałego bandziora.

To nie scenariusz nowego Matriksa. To typowa scena z efektownej gry My Friend Pedro.

My Friend Pedro to niezależna produkcja, która powstała w oparciu o popularną grę w przeglądarce. Gdybym musiał ją do czegoś porównać, byłaby to mieszanka Matriksa, Johna Wicka oraz Hotline Miami. Taki wybuchowy drink został doprawiony odrobiną szaleństwa, wyrażonego za sprawą tytułowego Pedro. Pedro jest mentorem głównego bohatera oraz narratorem naszej wendetty. To on uczy nas nowych sztuczek. No i… jakby to powiedzieć… jest bananem. Takim zwyczajnym, żółtym bananem.

Wachlarz ruchów gracza jest wypadkową czterech elementów: skocznych akrobacji wraz z odbijaniem się od powierzchni, piruetów pozwalających unikać wrogich kul, wykorzystania elementów otoczenia oraz spowolnienia czasu. Gdy wszystko to zmieszamy i wykorzystamy jednocześnie - DOBRY BOŻE - na ekranie zaczyna dziać się groteskowa magia. Chociaż mamy do czynienia z dwuwymiarową, prostą wizualnie produkcją, My Friend Pedro to jedna z najbardziej efektownych gier wideo.

 class="wp-image-961211"

Pierwsze kilka misji to regularne zbieranie szczęki z podłogi. Bullet time połączony z akrobacjami daje kapitalne rezultaty. Jesteśmy jak Neo z Matriksa. Jak Baba Yaga. Zamieniamy przeciwników w ochłapy mięsa (dosłownie), tańcząc między ich kulami. Moment, w którym rozwaliłem całe pomieszczenie drabów rykoszetami odbijanymi od patelni rozłożył mnie na łopatki. Geniusze. Po prostu geniusze. My Friend Pedro wyciska 120 proc. satysfakcji ze 100 proc. kodu.

Dziką akcję podkręca elektroniczna muzyka w stylu Hotline Miami.

Puśćcie sobie ten kawałek. Dajcie mu chwilę na rozkręcenie. Teraz wyobraźcie sobie, że mkniecie przed siebie z dwoma uzi w dłoniach, robiąc w powietrzu 180-tkę omijając kule wroga. Następnie posyłacie serię, która odbija się od znaku drogowego i trafia rykoszetem w plecy przeciwnika. Bas. Bas. Bas. Muzyka sprawia, że chce się tej akcji więcej i więcej. Klimatyczne elektro trzyma gracza przed ekranem niczym łańcuchy, wprowadzając w specyficzny trans.

My Friend Pedro jest intensywne. Jest świetne muzycznie. Jest dynamiczne. Jest satysfakcjonujące. Najgorzej w tego wszystkiego wypada sama grafika. Modele postaci, modele otoczenia, poziom szczegółowości - wszystko to leży i kwiczy, nawet jak na standardy gier niezależnych. Rozgrywka jest jednak zbyt szybka i zbyt miodna, aby przejmować się takimi rzeczami.

Niestety, wszystko co dobre, szybko się kończy. Na szczęście jest na to patent.

My Friend Pedro składa się z kilkudziesięciu misji. Biorąc jednak pod uwagę, że każdą z nich można przejść w kilka minut, ogólna długość gry nie jest przesadnie imponująca. Tutaj z pomocą pojawiają się dwa dodatkowe poziomy trudności. Na najtrudniejszym z nich musimy uważać na każdą wystrzeloną kulę. Wtedy rozgrywka wchodzi na kompletnie inny poziom. Walki stają się niesamowicie emocjonujące, a my czujemy, jak uczmy się i rozwijamy na własnych błędach.

Ponowne rozgrywanie tych samych misji o dziwo nie męczy. Wręcz przeciwnie - dopiero na wyższym poziomie trudności naprawdę analizujemy położenie przeciwników, rozmieszczenie osłon i tak dalej. Z tej perspektywy pierwsze przejście wątku fabularnego jest jak niewinna rozgrzewka. Jak pogłębiony samouczek zapoznający ze wszystkimi mechanizmami rozgrywki.

 class="wp-image-961220"

My Friend Pedro to solidny kandydat na najlepszą grę niezależną 2019 r.

Nie dajcie się zwieść skromnej oprawie graficznej tego tytułu. Rozgrywka w MFP jest niezwykle satysfakcjonująca, a podczas gry ma się uśmiech od ucha do ucha. Gra idealnie pasuje do Nintendo Switcha, za sprawą krótkich misji oraz świetnie rozłożonych punktów kontrolnych. Drugą platformą na jakiej można zaprzyjaźnić się z Pedro jest PC. Posiadacze konsol PS4 oraz XONE póki co muszą obejść się smakiem. Wiem - napiszecie teraz - że wcale wiele nie tracicie. Oj tracicie.

Największe zalety:

  • Kapitalne połączenie Matriksa, Johna Wicka oraz Hotline Miami
  • Świetna muzyka
  • Czarny, abstrakcyjny humor
  • Zabawa formą - lokacje zręcznościowe i zagadki
  • Gra, którą trzeba przejść (przynajmniej) dwa razy
  • Dzika, prymitywna, czysta frajda z rozgrywki

Największe wady:

REKLAMA
  • Marzy mi się moduł PvP albo co-op
  • Warstwa wizualna trąci myszką

My Friend Pedro to bomba. To petarda. To zastrzyk adrenaliny. Gra może nie zachwyca oprawą, ale wskaźnik grywalności wyskoczył tutaj kompletnie poza skalę. Bardzo, bardzo, bardzo pozytywne zaskoczenie. No i kandydat na niezależną grę roku.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA