Apple kończy z żałosnym limitem 150 MB dla aplikacji pobieranych bez Wi-Fi. Zastępuje go żałosne 200 MB
Jak głosi życiowe motto obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych – ignorancja jest błogosławieństwem. A błogosławiony znaczy szczęśliwy. Przyznaję, byłem bardzo szczęśliwy jeszcze 15 minut temu, gdy nie wiedziałem o największym absurdzie autorstwa Apple’a.
Podczas porannego omawiania planu dnia na redakcyjnym Slacku wydawca podesłał mi nagłówek: Apple zwiększa limit pobierania aplikacji przez łączność komórkową ze 150 do 200 MB.
Nawet nie kliknąłem w nagłówek, przeglądając pozostałe tematy i informacje. Dopiero po chwili dotarło do mnie, co przeczytałem. Przewinąłem wątek na Slacku i wpatrywałem się w rzeczony nagłówek przez dobre 10 sekund, zanim wybuchnąłem szczerym, donośnym śmiechem.
Jeszcze chwilę temu myślałem, że największym absurdem w iPhone’ach i iPadach jest niemożność przejścia do ustawień łączności przytrzymując ikonę w Centrum Akcji. Albo to, jak drogie są aplikacje dostępne w App Storze. Tymczasem okazuje się, że Apple – ten innowator nad innowatorami – przespał ostatnie pół dekady i przegapił moment, w którym ludzkość zeszła z drzewa i włożyła do smartfonów karty dużymi pakietami danych.
Ba, mało tego – chwila researchu i okazało się, że do września 2017 r. limit na pobieranie aplikacji w App Store przy użyciu danych komórkowych był jeszcze mniejszy i wynosił 100 MB. Wtedy urósł do 150 MB, a po dwóch latach – do 200 MB. Ostatnia aktualizacja Microsoft Word ważyła więcej. Gdybym miał iPhone’a i nie był w zasięgu Wi-Fi, nie mógłbym zainstalować najnowszej wersji.
Apple, pobudka! Ograniczanie pobierania przy użyciu danych komórkowych dawno straciło sens
Ledwie kilka tygodni temu pisał o tym felieton Mateusz Nowak, ale powtórzę – Apple, pora wyjść z przeszklonych jam w Cupertino i zobaczyć, jak zmienił się świat poza Stanami Zjednoczonymi. To, że w ojczyźnie Apple’a wciąż dominują żenujące oferty abonamentowe nie oznacza, że sytuacja wygląda tak samo na całym świecie.
W Polsce ze świecą szukać oferty, która dałaby mniej niż 5 GB pakietu danych. Standardem większości ofert – zarówno na kartę, jak i na abonament – jest dziś 10 GB, a niektórzy operatorzy oferują znacznie większe pakiety. Nie mówiąc już o sytuacji, w której mamy włożoną do iPada kartę dedykowaną stricte do internetu mobilnego, na której jest kilkaset gigabajtów pakietu danych do wykorzystania. Apple’a to nie obchodzi – nie pobierzesz PUBG leżąc w szpitalu, jeśli nie jesteś podłączony do Wi-Fi.
Drogi Apple’u – tak to powinno wyglądać
Tim Cook pewnie powiedziałby, że ten limit to troska o użytkowników. A to po prostu absurd, niemający żadnego uzasadnienia. Oczywiście, są sytuacje, w których chcemy oszczędzać pakiet danych i nie jest wskazane, żeby zajmująca mnóstwo miejsca aplikacja w całości go pożarła. Można to jednak rozwiązać inaczej, niż twardym limitem. Na przykład tak, jak ma to miejsce na Androidzie.
Jeśli aplikacja zużyje mnóstwo MB transferu danych, Sklep Play wyświetli ostrzeżenie:
Co zrobić, żeby mimo wszystko pobrać aplikację? Wystarczy kliknąć „dalej”. Względnie odznaczyć opcję pobierania tylko przez Wi-Fi, by podobny komunikat nie pojawił się w przyszłości.
I już. Ważący 1,86 GB PUBG trafia na telefon.
W świecie, gdzie komórkowa transmisja danych nierzadko oferuje lepszą prędkość niż przygodne Wi-Fi w kawiarni czy wspomnianym szpitalu, a pakiety danych urosły z 1 GB do co najmniej 10 GB miesięcznie, ograniczenie Apple’a jest irracjonalne i absurdalne.
Dla lepszego zobrazowania absurdu, podpowiem: jeśli Apple dalej utrzyma swoje tempo podnoszenia limitu o 50 MB co dwa lata, a PUBG nie zwiększy swojej objętości, to na iPhonie bez dostępu do Wi-Fi będzie można pobrać grę w... 2087 r.