W Australii sąd zakazał budowy kopalni ze względu na zmiany klimatyczne. W Polsce widocznie mamy inny klimat
W Australii płacz i zgrzytanie zębami. Jak podaje Financial Times sąd zakazał budowy nowej kopalni powołując się na zmiany klimatyczne. W Polsce takie orzeczenie wydaje się dzisiaj niemożliwe. Sami otwieramy nowy blok węglowy i importujemy czarne złoto na potęgę. Widocznie Polakom to, co się dzieje z klimatem, aż takie straszne nie jest.
Do tej pory Australia była niewzruszona na światowe nawoływanie do stopniowej rezygnacji z węgla. W tym miejscu trzeba powtarzać jak mantrę, że nie chodzi o smog. Efektem spalania węgla jest CO2, który absolutnie smogu nie tworzy. Ale ten sam dwutlenek węgla skutecznie od lat rozbija ochronę naszej atmosfery, czego efektem są odczuwalne już coraz bardziej zmiany klimatyczne.
Stanowisko rządu Australii było nieprzejednane. Nawet po publikacji raportu Międzyrządowego Panelu do Spraw Zmiany Klimatu działającego przy ONZ. Tam stoi czarno na białym, że jeżeli do 2050 r. świat nie zrezygnuje z węgla widmo podwyższenia temperatury na całym globie o 1,5 °C będzie jak najbardziej realne.
Węgiel jest ważny dla Australii i to się nie zmieni.
Jest faktem, że górnictwo węgla i produkcja energii z węgla odgrywają ważną rolę w miksie energetycznym Australii i będzie tak także w przyszłości - nie pozostawił złudzeń w odpowiedzi na raport ONZ Michael McCormack, wicepremier Australii.
Tym samym eksploatacja posiadanych złóż ma być jak najbardziej kontynuowana. Zwłaszcza, że - jak uważa australijski rząd - odnawialne źródła nie będą w stanie go w pełni zastąpić. Jednocześnie zapowiada, że nie zamierza zrywać Porozumień Paryskich. Zgodnie z tam podjętymi zobowiązaniami Australia do 2030 r. ma ograniczyć emisję gazów cieplarnianych o 26 proc.
Zwrot akcji: sąd zakazał budowy kopalni.
W tej australijskiej strategii na próżno było szukać wyrwy. Mają węgiel i będą go dalej wydobywać. Koniec kropka. Widocznie nie ma co kruszyć kopi nawet o Wielką Rafę Koralową - jeden z przyrodniczych skarbów Australii, którego zmiany klimatu mocno obijają. Ale i na tym monolicie właśnie powstała rysa.
Rzecz w wyroku wydanym przez sąd w Nowej Południowej Walii. W pierwszej instancji zakazano budowy kopalni Rocky Hill ze względu na wpływ na pobliskie miasto. Od tej decyzji odwołała się spółka Gloucester Resources należąca do GRL Holdings Pty Ltd - australijskiego potentata wydobywczego. Owo odwołanie sąd oddalił. Kluczowym argumentem dla sędziego Briana Prestona był wkład węglowej kopalni w zmiany klimatyczne.
Lobby węglowe straszy całą gospodarkę.
W Australii i taki wyrok i jego argumentacja to szok. Środowiska związane z walką o zaprzestanie zmian klimatycznych zgodnie uważają, że to może stanowić kluczowy precedens. Nic dziwnego z kolei, że przedstawiciele przemysłu wydobywczego są zgoła innego zdania. Ostrzegają, że taki wyrok może mieć konsekwencje dla całej gospodarki Australii.
Wyrok ten budzi poważne obawy, ponieważ wykracza poza oczekiwania związane z regulacją. Dokonuje się w nim oceny uwzględniającej inne czynniki, które naszym zdaniem mogą mieć konsekwencje wykraczające daleko poza przemysł wydobywczy - nie ukrywa Tania Constable, dyrektor naczelny australijskiej grupy przemysłowej Minerals Council of Australia.
Australijski strach o klimat raczej do Polski nie dotrze.
Faktycznie, ten wyrok może mieć swoje konsekwencje w Australii. Ale czy u innych, podobnie mocno związanych z wydobyciem węgla też? Na przykład u nas? Wyobrażacie sobie, że w Polsce sąd zakazał budowy nowej kopalni? Osobiście mocno w to wątpię. I nie chodzi mi o wypowiedzi polskich polityków, które zwłaszcza podczas Szczytu Klimatycznego ONZ, organizowanego ostatnio w Katowicach, wprawiały w osłupienie. Patrzę bardziej na konkretne działania w ostatnim czasie polskiego rządu w tym względzie.
Przecież nie tak dawno, kosztem 6 mld zł, rozpoczęła się budowa bloku 1000 MW w Elektrowni Ostrołęka. A już teraz polska gospodarka jest zależna od czarnego złota w ok. 77 proc. I za bardzo nic nie wskazuje, żeby to się w najbliższym czasie zmieniło. Zresztą nie ukrywa tego minister energii Krzysztof Tchórzewski, który stwierdził, że nasz kraj musi „utrzymywać energetykę opartą na węglu”.
A jak nam zabraknie węgla, zawsze zostanie import.
Polska węglem stała, stoi i będzie stać o czym świadczą też najświeższe dane dotyczące chociażby importu tego surowca do Polski w 2018 r. Z szacunkowych danych wynika jasno, że mamy do czynienia z rekordem. Do naszego kraju z zagranicy w sumie miało trafić aż 19,7 mln ton węgla. To o 52 proc. więcej niż rok wcześniej. Poprzedni rekord pochodził zaś z 2011 r., kiedy sprowadziliśmy do kraju ok. 11 mln ton węgla.
W minionych 12 miesiącach najchętniej kupowaliśmy węgiel z Rosji - 13,4 mln ton. Czyli o 56 proc. więcej niż w 2017 r. Na importowym podium znalazły się jeszcze Stany Zjednoczone (1,53 mln ton) i Australia (1,48 mln ton). Eksperci tłumaczą to na dwa sposoby. Po pierwsze spadek wydobycia węgla w polskich kopalniach. Tutaj szorujemy po dnie i statystycznie przynajmniej równamy do lat 50. ubiegłego stulecia. Po drugie zaś wprowadzane normy dotyczące jakości węgla w naszym kraju miały wystraszyć producentów, którzy tym samym założyli większy import.
Polska w jedną stronę, Komisja Europejska w drugą.
Dzisiaj nie ma realnego pomysłu, jak przezwyciężyć spadek wydobycia węgla w Polsce. Co gorsza: na horyzoncie zero nadziei. Owszem, sama Polska Grupa Górnicza zakłada wydobycie w 2030 r. na poziomie 24 mln ton węgla. Czyli ok. 6-7 mln ton rocznie mniej niż teraz. Ale jednocześnie nie mamy w planach wyraźnej, strategicznej zmiany miksu energetycznego.
Komisje Europejska stawia sprawę jasno. Chce przyspieszyć realizację Porozumień Paryskich. Do 2050 r. ponad 80 proc. energii elektrycznej ma już pochodzić tylko i wyłącznie ze źródeł odnawialnych. Tymczasem Polska uparcie idzie własnym szlakiem. Z jednej strony nie ukrywamy spadku rodzimego wydobycia, a z drugiej zastrzegamy, że my akurat tak szybko i na taką skalę z węglem nie zamierzamy się pożegnać.
A może całkowicie przerzucimy się na import?
Powoli zaczynamy odczuwać to, że poruszamy się innym torem od reszty UE. Unijni politycy naprawdę chcą odejścia od węgla. Stąd podwyżka w minionym roku cen uprawnień emisji CO2 - efektu spalania węgla. Przez to cennik usług energetycznych w Polsce mocno urósł. Władza nie chciała tak przykrej niespodzianki sprawić Polakom w roku wyborczym i zaczęło się kombinowanie z regulacjami. Tak, żeby Kowalski jednak do kieszeni nie musiał głębiej sięgnąć. Przynajmniej do końca roku, jak już będzie po wiosennych wyborach do europarlamentu i jesiennych do polskiego Sejmu i Senatu.
Ale co dalej? Wsłuchując się w zapowiedzi szefa resortu energetyki trudno o optymizm.
Nasze badania wskazują, że jeśli będziemy przyrost zużycia energii elektrycznej w Polsce odnosili tylko do innych źródeł energetycznych, wtedy możemy uzyskać sytuację, iż w roku 2050 udział energetyki węglowej w miksie energetycznym będzie wynosił 50 proc., natomiast drugie 50 proc. będą stanowić inne źródła energii - twierdzi Krzysztof Tchórzewski.
Być może więc będziemy stopniowo zmniejszać rodzimą produkcję węgla i coraz bardziej koncentrować się na imporcie. Tyle, że taka strategia do wspierania klimatu pasuje jak pięść do nosa. I też nie uratuje przed bolesnymi zmianami całej górniczej branży.
Może w Polsce też doczekamy się podobnego wyroku.
Minister Tchórzewski zastrzegał jeszcze podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy w 2017 r., że budowa bloku węglowego w Ostrołęce będzie ostatnią tego typu inwestycją. Ale dzisiaj nie ma pewności co do tych założeń. Zwłaszcza, jak z tych samych ust słyszymy, że nawet za 30 lat nasza energetyka będzie w połowie ciągle zależna od węgla.
Czy dojdzie u nas do takiej sytuacji jak w Australii, gdzie sąd zakazał budowy nowej kopalni powołując się na zmiany klimatyczne? Niczego nie można wykluczyć. Nasz wymiar sprawiedliwości już miał okazję wypowiedzieć się na temat smogu. Być może niedługo zabierze też głos w sprawie zmian klimatycznych.