Manowce nauki: niemiecki sąd udowodnił, że wirus odry nie istnieje
Istnieją bzdury tak nośne, że szybko odnajdujesz je prawie wszędzie, gdzie toczy się dyskusja w danym temacie. Rzadko która jednak jest tak nośna i ma tak ciekawe wyjaśnienie, jak powtarzana od mniej więcej roku bzdura pt. „niemiecki sąd orzekł, że wirus odry nie istnieje!”.
„Uwaga! Uwaga! Przekazujcie dalej” - pisze internetowy naciągacz Jerzy Zięba na stronie „Tajne Archiwum Watykańskie”.
Już jest dobrze, prawda? A to dopiero początek:
Pomińmy już, że nieznający się na medycynie szarlatan Zięba myli wirusa z chorobą wywoływaną przez tego wirusa. Przeszukanie Google pod kątem słów kluczowych związanych z niemieckim sądem i wirusem pokazuje, że informacja została podchwycona przez wszystkie antyszczepionkowe i mniej lub bardziej oszołomskie media. Wypowiedź o „niemieckim sądzie orzekającym, że wirus odry to oszustwo” pojawia się nie tylko w artykułach, ale i w niezliczonej liczbie komentarzy, najczęściej w formie zbliżonej do klasycznej:
Jak było naprawdę? Jak zwykle, zupełnie inaczej.
Pamiętacie ludzi, który nie wierzą w istnienie wirusa HIV? Jednym z nich jest niemiecki „denialista AIDS” i antyszczepionkowiec, Stefan Lanka, z wykształcenia zresztą biolog. Ogłosił on w 2011 r., że wypłaci 100 tys. euro nagrody temu, kto przyśle mu artykuł dowodzący istnienia wirusa odry, wraz z podaniem jego średnicy. Zakład wynikał z przekonania Lanki, że odra to tak naprawdę podrażnienie skóry spowodowane zatruciem organizmu. Wiecie, typowe „jedzenie nas leczy” i „trucizna w wodzie”.
Lekarz David Bardens (również Niemiec) zgłosił się na początku 2012 r., podając sześć publikacji dowodzących istnienia i opisujących właściwości fizyczne wirusa. Liczba przesłanych przez Bardensa publikacji jest tutaj istotna, bo posłużyła Lance to wymigania się od wypłacenia oferowanej kwoty.
W 2014 r. Bardens wygrał w lokalnym sądzie (niem. Landgericht) w Ravensburgu. Oczywiście Lanka odwołał się do sądu wyższej instancji. Tymczasem mili ludzie chroniący maluszki przed autyzmem tak nękali Bardensa, że - jak doniosła lokalna gazeta - musiał on wynająć ochronę.
Lanka, przestraszony, że przegrał, a czas nakazany mu przez sąd na wypłacenie mija, de facto wypłacił pieniądze, ale równocześnie kontynuował sądową batalię. W regionalnym sądzie w Stuttgarcie (a więc nie w najwyższym, jak pisze Zięba), w końcu wygrał - za pomocą prawniczej sztuczki. Dzięki dwuznaczności słówka eine w języku niemieckim dowiódł, że zasady konkursu wymagały podania dokładnie jednej publikacji, a nie sześciu. Eine może bowiem oznaczać zarówno liczebnik zbiorowy, jak i rodzajnik nieokreślony, który można zinterpretować mniej więcej jako znaczący jakikolwiek lub jakiś. Sąd przyznał tym razem rację Lance.
Co to oznacza dla wirusa odry?
Istnienie wirusa odry jest tym wyrokiem sądu niezagrożone. Wręcz przeciwnie - biegli powołani przed sąd w niższej instancji stwierdzili, że istnienie i rozmiary wirusa są potwierdzone podanymi badaniami. Sąd sam w sobie oczywiście nie będzie zajmował się dowodzeniem lub wątpieniem w istnienie wirusa, rozpatrywał jedynie sprawę zakładu. I zawyrokował, że Bardens warunków zakładu nie wypełnił.
Pisma i artykuły naukowe w ogromnej większości zajmują się odpowiedzią na jedno konkretne pytanie. Jeśli zajmujemy się badaniem rozmiaru wirusa, nie zajmujemy się innymi sprawami (choć badanie rozmiaru wirusa w oczywisty sposób zakłada świadomość jego istnienia).
Ciekawe, na co liczył Stefan Lanka? Prawdopodobnie na to, że czytają jego stronę jedynie jego zwolennicy o podobnych poglądach. Co chciał w ten sposób osiągnąć? Być może jedynie zasianie zwątpienia w naukę i zamętu - jeśli tak właśnie było, to mu się udało. Powstał łatwo powtarzalny zbitek słowny, który jest teraz wykorzystywany na każdym kroku i stracił już jakiekolwiek połączenie z faktami: