Manipulacji w mediach społeczniościowych będzie coraz więcej. Również w Polsce
Kłamstwa, manipulacja, dezinformacja, fake-newsy - płatne, pisane na zlecenie opinie publikowane w sieci stają się coraz bardziej powszechnym zjawiskiem. Również w Polsce.
Manipulowanie opinią publiczną za pośrednictwem platform mediów społecznościowych staje się coraz większym zagrożeniem życia publicznego. Agencje rządowe i partie polityczne na całym świecie wykorzystują platformy społecznościowe do manipulacji opinią publiczną i rozpowszechniania nieprawdziwych informacji. Cierpi na tym zaufanie do instytucji publicznych, nauki i mediów.
Tak zaczyna się wstęp do raportu przygotowanego przez Oxford Internet Institute (OII), w którym z nazwy wymieniany jest również nasz kraj. Spojler: nie jest to dobra wiadomość. Zacznijmy jednak od tego, czego ten raport konkretnie dotyczy.
Manipulacja w mediach społecznościowych stała się już powszechnym zjawiskiem.
Samantha Bradshaw i Philip N. Howard przeanalizowali treści publikowane na platformach społecznościowych na całym świecie, w poszukiwaniu dowodów na manipulowanie opinią publiczną. Takie dowody udało się znaleźć w 48 krajach. W tym w Polsce. Nasz kraj pojawia się zresztą w kontekście manipulacji w mediach społecznościowych już od 2015 r. Nasze płatne trolle zdążyły nabrać już trochę doświadczenia.
Najczęściej wykorzystywane sposoby manipulacji według Bradshaw i Howarda to:
- prowokowanie dyskusji na platformach o jak największym zasięgu (blogi, Facebook, duże portale newsowe, etc).
- trollowanie, mowa nienawiści, czy po prostu prowokacje wymierzone w kierunku wybranych grup społecznych lub pojedynczych osób publicznych
- zautomatyzowany spam prowadzony przez konta-boty.
Najwięcej manipulacji w SM występuje zazwyczaj przed wyborami
Tym sposobem przechodzimy do tego, kto takie manipulacje najczęściej zleca. I tak, zgadliście, partie i politycy nie widzą niczego złego w takich praktykach. Nie jest to też kwestia kulturowa, czy przypadłość jakiegoś określonego rodzaju krajów. Opinią publiczną manipulują politycy z całego świata. Niemcy, Pakistan, Polska, Stany Zjednoczone, Rosja, Wielka Brytania, Kambodża, itd.
Dlatego też najwięcej zleconych kampanii pojawia się w okresach przedwyborczych. Stają się one zresztą coraz bardziej wysublimowane. Oprócz ordynarnego spamu "X najlepszym kandydatem na Y", polskie sztaby wyborcze zaczynają wykorzystywać coraz bardziej wyrafinowane sztuczki. Na przykład agitowanie na rzecz konkretnego kandydata pod przykrywką telefonicznych badań opinii publicznej, czyli tzw. push-polling mogliśmy zaobserwować podczas ostatnich wyborów samorządowych.
Polscy spin-doktorzy zaczęli również bardziej delikatne formy nacisku. Publikacja 50 identycznie brzmiących komentarzy pod postem jakiegoś polityka może wzbudzić w prawdziwych odbiorcach uzasadnione podejrzenia. Ale już wykupienie kilku tys. polubień pod takim postem na pierwszy rzut oka może wydać się wiarygodnym obrazkiem.
Społeczny dowód słuszności
Trudno zresztą dziwić się, że internet staje się główną platformą do manipulacji opinią publiczną. Raz, że jest to najpopularniejsze obecnie medium w krajach rozwiniętych i rozwijających się, dwa: w internecie nadal dość łatwo jest zachować anonimowość, a trzy: takie zabiegi przynoszą skutek.
Szczególnie jeśli chodzi o media społecznościowe, w których z definicji mamy styczność ze.… społecznościami. Jeśli jakaś agencja reklamowa, czy sztab polityczny jest w stanie wykreować dla nas obrazek, na którym większość tej naszej społeczności (np. reszta komentujących dany wpis na Facebooku) popiera dany pogląd, to bardzo możliwe, że również zaczniemy się z nim zgadzać.
Robert Beno Cialdini, profesor Uniwersytetu w Arizonie i autor książki Wywieranie wpływu na ludzi, nazywa to zjawisko społecznym dowodem słuszności. 100 osób napisało w miarę rozsądnym językiem, że ktoś ma rację? Kurde, może rzeczywiście ma? Kilkanaście anonimowych komentujących zachwala produkt, którego zakup rozważaliśmy? Przecież to pewnie zwykli internauci i na pewno nie mają w tym żadnego interesu.
Nic z tym nie zrobimy
Trudno się bronić przed takimi zagrywkami. Szczególnie że publikowane są one w coraz bardziej wyrafinowany sposób. Za chwilę zresztą anglojęzyczny internet zaatakuje nowa fala botów opartych o algorytmy SI. Można oczywiście zacząć stosować się do zasady nie ufaj nikomu, ale wtedy wchodzenie w większość interakcji z innymi internautami zaczyna tracić sens.
No ale chyba nikt nie spodziewał się innego scenariusza, w którym biznes i polityka postanowią kompletnie zignorować najpopularniejsze medium na świecie i nie spróbują wykorzystać go do swoich celów. Równie dobrze można wierzyć w jednorożce.