Dlaczego uniwersum Fallouta jest takie unikalne wśród innych post-apokaliptycznych światów?
Fallout zdecydowanie nie jest pierwszym popkulturowym dziełem o świecie zniszczonym przez wojnę jądrową. W niczym jednak nie przypomina Mad Maksa i reszty kultowych postapokaliptycznych produkcji. Co wyszło mu bardzo na dobre.
Uwielbiam Fallouta i nie jestem w tym przesadnie osamotniony. Ta seria gier od dekad już wciąga w swój niezwykły świat miliony graczy z całego globu. Powodów, by ją kochać, jest wiele. Każda z odsłon oferuje ogromny świat i bardzo długi czas rozgrywki – mało która gra zapewnia kilkadziesiąt godzin różnorodnej zabawy w trybie single player. Każda jest świetnie skonstruowana pod względem mechaniki. Ja jednak pokochałem tę serię za coś innego. Za sam klimat.
W teorii uniwersum Fallouta jest bardzo sztampowe. Wybucha wojna jądrowa, w wyniku której ginie większa część ludzkości, a także fauny i flory. Nieliczni, którzy przetrwali, walczą o byt w nowym, wypełnionym zmutowanymi pod wpływem promieniowania istotami. Brakuje tylko Szalonego Maksa i jego odlotowej gabloty. Problem w tym, że to nieprawda.
Fallout stworzył swój własny, unikalny styl. I nie mamy tu na myśli tylko warstwy audiowizualnej.
Wizja przedstawiana przez twórców gry znacząco się różni od wyobrażeń innych twórców. Nie jest jednak aż tak bardzo oryginalna, jak niektórzy fani serii przypuszczają. Fallout czerpie bowiem mnóstwo inspiracji z wyobrażeń o wojnie jądrowej z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. A więc z czasów, gdy świat ogarnęła prawdziwa paranoja związana z potencjalną wojną jądrową. I bawi się tą formą w sposób wyjątkowo umiejętny.
Według fabuły gry, wojna jądrowa wybuchła w dość odległej przyszłości, przeczy temu jednak sama estetyka uniwersum. Wszystko wygląda i zachowuje się tak, jakby świat się skończył w 1950 r. Samochody, architektura, stroje, przedmioty, gadżety, grana w radiu muzyka – każdy z elementów wyraźnie pochodzi z połowy ubiegłego wieku. I jest mocno przerysowany, na wzór ilustracji ze starych powieści czy zinów z opowiadaniami science-fiction.
W uniwersum Fallouta nigdy nie powstał układ scalony. Przemysł nigdy nie opanował tak zwanej miniaturyzacji. A zimna wojna nigdy tak na dobrą sprawę się nie skończyła, co doprowadziło do całkiem otwartej wojny konwencjonalnej. Z początku bez użycia broni jądrowej i tak na dobrą sprawę nigdy się nie dowiadujemy, kto wystrzelił pierwszą rakietę balistyczną. Nie ma to zresztą większego znaczenia.
Fallout nie tylko wprowadza oryginalną konwencję. Umie też doskonale się nią bawić.
Sam pomysł na uniwersum to nie wszystko. Liczy się też jego realizacja, a ta nie była skazana na sukces. Tworząc tak unikatową alternatywną rzeczywistość łatwo wpaść w pułapkę brania jej zbyt na serio. Z drugiej strony przesada w zabawie formą mogła doprowadzić do stworzenia gry absolutnie niepoważnej, w fabułę której ciężko się wciągnąć. A to ostatnie jest przecież kluczowe dla gatunku, jakim jest RPG.
Gry z serii Fallout na szczęście bez wyjątku potrafiły zachować doskonały kompromis. Scenariusz każdej z nich jest poważny, mroczny i dojrzały. Będziemy mierzyć się w nich z tragediami, rozpaczą, smutkiem i beznadzieją. Będziemy nawiązywać nowe, wspaniałe przyjaźnie. Nieraz przeżyjemy chwile grozy. Jeżeli szukacie gier gwarantujących pełną immersję w wykreowany świat, Fallout będzie doskonałym wyborem.
To jednak nie oznacza, że Falloutowi brakuje luzu. Świat gry wypełniony jest barwnymi postaciami, które często stanowią parodię sztampowych bohaterów innych dzieł popkultury. Poboczne questy miewają wręcz absurdalny charakter – jako przykład niech posłuży grasujący w grze gang The Kings, którego bóstwem jest Elvis Presley i którego członkowie starają się upodobnić do króla rock&rolla. Albo zmutowany ghul, który poszukuje sensu życia w zbieraniu kapsli. Czy społeczność robotów zamkniętych w jednej z krypt, która uparcie odmawia przyjęcia do wiadomości, że wojna już dawno się skończyła – w efekcie ewoluując i zyskując cechy ludzkie, w tym charakterystyczne dla naszego gatunku przywary.
Nieprawdopodobny, absurdalny wręcz świat, w który tak łatwo uwierzyć.
Z pozoru to kolejna opowieść o świecie po wojnie jądrowej. W rzeczywistości dość oryginalna forma, którą bardziej można określić jako alternatywną rzeczywistość niż mroczną wizję przyszłości. Rozbudowany świat, wypełniony niedającymi się zapomnieć postaciami i frakcjami. I który jest dopracowany do najmniejszego szczegółu, mimo jego ogromnego rozmiaru. To trafny, ale niepełny opis Fallouta i jego uniwersum.
To doskonałe wyważenie powagi i niepowagi stanowi właściwą siłę tej serii gier. Za każdym razem, gdy robi się zbyt poważnie, gra puszcza do gracza oko przypominając, że to przede wszystkim forma rozrywki, a nie smutna rozprawka o mrocznej przyszłości. Co nie przeszkadza jej w opowiadaniu bardzo dojrzałych, skomplikowanych i niebanalnych historii. To absolutny ewenement, nie tylko wśród postapokaliptycznych gier wideo.
W jaki sposób Fallout 76 wzbogaci to uniwersum?
Tego jeszcze dokładnie nie wiemy. Na razie trwają ograniczone beta-testy gry, która po raz pierwszy wkracza w świat multiplayer. Znamy póki co tylko bardzo ogólne założenia fabularne Fallouta 76, który ma stanowić prequel wszystkich dotychczas wydanych gier. Po raz pierwszy to inni gracze będą wpływali na nasze poczynania, zatem również po raz pierwszy pojawi się w Falloucie element, na który jego twórcy mają ograniczony wpływ.
Czytając pierwsze wrażenia z beta-testów Fallouta 76 jestem jednak pełen optymizmu. Gra jest tak skonstruowana, by graczom faktycznie chciało się wciągnąć w ten świat i współpracować w poszukiwaniu nowych przygód. Estetyka i atmosfera gry w ogóle nie ucierpiały z powodu przejścia do świata multiplayer. Przyznam, że nie mogę się już doczekać premiery. Jestem przekonany, że po raz kolejny świat Fallouta wciągnie mnie na dziesiątki, a może nawet i setki godzin. I że po raz wtóry będzie to doświadczenie niepodobne do żadnego innego popkulturowego dzieła.
* Materiał powstał przy współpracy z firmą Cenega, polskim dystrybutorem gry Fallout 76.