Przełomowy moment. W ofercie Apple jest 7 iPhone’ów i ani jednego ze złączem słuchawkowym jack
Świat poszedł naprzód. A przynajmniej świat iPhone’ów. Z oferty Apple’a ostatecznie zniknęły telefony ze złączem słuchawkowym.
To nie żart. Wraz z premierą nowych iPhone’ów Xs, Xs Max i iPhone'a XR z oferty wyleciał iPhone 6s oraz iPhone SE – ostatnie smartfony Apple’a wyposażone w wejście na jacka 3,5 mm.
Oznacza to, że niezależnie od tego, jakiego nowego iPhone’a dziś wybierzemy, podłączyły do niego słuchawki wyłącznie przez złącze Lightning lub bezprzewodowo.
Apple jest tak pewny tej zmiany, że w pudełku z nowym iPhone’em nie znajdziemy już nawet przejściówki.
Dotychczas w pudełku z iPhone’ami pozbawionymi gniazda jack dołączany był adapter, pozwalający podłączyć starsze słuchawki czy mikrofony do telefonu. Na to też przyszedł kres.
W pudełku z iPhone’em Xs, podobnie jak w pudełku z iPhone’em XR, nie znajdziemy adaptera. Do zestawu dołączone są słuchawki Apple EarPods ze złączem Lightning, ale jeśli chcielibyśmy podłączyć do nowego iPhone’a stare słuchawki, z tradycyjnym jackiem, musimy sami zaopatrzyć się w stosowny adapter. Koszt? Ot, 39 zł. W świecie Apple’a to nieprzyzwoicie wręcz tanio.
Oczywiście Apple po cichutku liczy na to, że zamiast decydować się na jakąśtam archaiczną przejściówkę za 40 zł, użytkownicy postawią na prawdziwą nowoczesność i wyłożą na stół 799 zł na bezprzewodowe słuchawki Apple AirPods.
W języku angielskim takie zagranie opisuje się zręcznym frazeologizmem: dick move.
Wyszukajcie sobie sami w Urban Dictionary, co ów frazeologizm oznacza. Wszak trudno opisać to posunięcie Apple’a innymi słowami.
Dla pełnego zrozumienia – jestem jak najbardziej za pozbywaniem się złącz słuchawkowych w telefonach. Nie są one nam do niczego potrzebne. Jednak dopóki rynek audio nie odpowie podażą nowych akcesoriów na popyt wywoływany przez coraz to większą liczbę telefonów bez gniazda słuchawkowego, dopóty w pudełkach z telefonami powinny pozostać przejściówki.
Wcale się nie dziwię, że zmiany tej nie witają z entuzjazmem posiadacze drogich słuchawek przewodowych z najwyższej półki. Jeszcze mniej dziwię się tym, którzy przeklinają decyzję Apple’a, bo swego czasu zainwestowali w mikrofony wtykane z gniazdo 3,5 mm, które teraz muszą zastąpić bardzo drogimi odpowiednikami ze złączem Lightning.
Wyjątkowo w przypadku iPhone’ów rozumiem też tych, którzy płaczą, że chcą mieć możliwość jednoczesnego słuchania muzyki i ładowania telefonu. W pudełku z iPhone’em dostarczana jest ładowarka o mocy zaledwie 5W, więc użytkownicy mają mnóstwo czasu na słuchanie muzyki, nim iPhone naładuje się do pełna…
Apple powie, że to odwaga. Ja powiem, że to chłodna kalkulacja.
Tim Cook, prezentując na scenie iPhone’a 7, przechwalał się, że Apple „ma odwagę” pozbyć się archaicznego złącza minijack z telefonu. Wtedy przyklasnąłem tej decyzji, bo istotnie – gdy iPhone pozbył się złącza słuchawkowego, coś na rynku drgnęło.
Wyrzucenie z pudełka adaptera to jednak coś skrajnie różnego. To nie „odwaga”, tylko cyniczna kalkulacja zysków i strat. Służąca wyłącznie temu, żeby zarobić więcej na akcesoriach (które mają zazwyczaj najwyższe marże), a jeszcze lepiej – nakłonić użytkowników do kupowania słuchawek bezprzewodowych, najlepiej tych od Apple’a lub jednego ze ścisłych partnerów.
Ale Apple jak to Apple – zawsze wie lepiej od swoich użytkowników, czego ci tak naprawdę chcą. I – co smutne – zazwyczaj ma rację. Albo przynajmniej wymusza zmianę na tyle zręcznie, że klienci nie tylko nie czują się pokrzywdzeni, co wręcz całują posągi Steve’a Jobsa po stopach dziękując za niesiony przez jego firmę kaganek oświecenia.
Nikt więc pewnie nie będzie płakał po tym „zbędnym kawałku plastiku”, który tylko zajmował miejsce w pudełku od telefonu. Mam tylko nadzieję, że inni producenci sprzętu nie są na tyle bezczelni i pozostawią konsumentom chociaż namiastkę wyboru, zamiast iść w ślady Apple’a.