REKLAMA

Prawo do bycia zapomnianym miało sprostać wyzwaniom nowoczesności. Niestety Google nadal z nim walczy

Prawo do bycia zapomnianym miało gwarantować obywatelom Unii Europejskiej możliwość kontroli nad personalnymi informacjami. Niestety, wygląda na to, że nikt nie przewidział, że jurysdykcja w wirtualnym świecie to pojęcie abstrakcyjne.

11.09.2018 19.02
Google AdWords - poradnik i kurs Udemy
REKLAMA
REKLAMA

Prawo do bycia zapomnianym to koncepcja, której istnienie w 2014 roku potwierdził wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Zapewnia nam ona możliwość usunięcia nieprawdziwych, nieistotnych lub nieaktualnych informacji na nasz temat. Przy czym o ich usunięcie musimy zatroszczyć się sami, zgłaszając się do właściciela witryny internetowej, a ów właściciel ma obowiązek zając się naszą sprawą.

Google od samego początku sprzeciwiał się temu prawu. Zdobył nawet poparcie Jimmy’ego Walesa z Wikipedii. Firma argumentuje, że prawo to przeczy idei wolności słowa i nadal aktywnie lobbuje jego zniesienie. Póki co, prawo jednak obowiązuje. Na terenie Unii Europejskiej, co rodzi kolejny problem.

Google kontra ty. Firma uszanuje prawo do bycia zapomnianym. Ale tylko na terenie Unii Europejskiej.

Sama idea prawa do bycia zapomnianym wydaje się słuszna. Historia zna już przypadki prowadzenia dezinformacyjnych kampanii w Internecie, szkalujących jakąś ideę lub postać. Dużo łatwiej przybrudzić się oszczerstwami niż potem oczyścić swoje imię. Problem w tym, że prawo to jest wielce niedoskonałe.

Najwięksi komercyjni dysponenci osobistych informacji w Europie na rynku usług cyfrowych – Google i Facebook – operują na całym świecie. Zarówno jeśli chodzi o prowadzenie działalności, jak i fizyczną lokalizację ich centr danych. Skoro prawo Unii Europejskiej obowiązuje na terenie Unii Europejskiej, to – według interpretacji Google’a – nie należy go stosować w innych regionach świata.

Google cię zapomni. Ale tylko w Europie.

Władze Unii Europejskiej, jak nietrudno się domyślić, nie są zachwycone google’ową interpretacją prawa. Google faktycznie bowiem usuwa wszelkie ślady po danej osobie z usług operujących na terenie Unii Europejskiej. Dane te nadal są jednak dostępne dla internautów spoza jej granic. Francuski urząd zdecydował się działać na własną rękę, żądając usunięcia wspomnianych danych ze wszystkich jego serwerów i nakładając na firmę grzywnę w wysokości 100 tys. euro. Google apelował, a sprawa trafiła na wokandę unijnego trybunału sprawiedliwości.

Rzecznik prasowy trybunału zdradził TechCrunchowi, że biorąc pod uwagę charakter sprawy i jej złożoność raczej nie powinniśmy liczyć na werdykt trybunału w bieżącym roku. Będzie on jednak bardzo istotny i wart pilnowania. Trudno bowiem wyobrazić sobie jego formę, która satysfakcjonowałaby wszystkie zainteresowane strony.

Wybór między dżumą a cholerą. Wydaje się, że tu potrzeba głębszej międzynarodowej współpracy.

REKLAMA

Trudno się dziwić skargom na bezczelność Google’a i jego skrajne nadużywanie prawa do zwiększania swojej strefy wpływów. Wszak ten trik służy na rzecz internetowego giganta, zapewniając mu dalszą możliwość legalnego gromadzenia i przetwarzania danych. Z drugiej jednak strony trudno oczekiwać, by dane państwo lub federacja państw miała prawo do egzekwowania wewnętrznego prawa poza swoimi granicami – niezależnie od intencji.

Obawiam się, że europejski trybunał sprawiedliwości nie ma szans na skuteczne rozwiązanie tego problemu. Tym wydaje się nawiązanie globalnej międzynarodowej współpracy pomiędzy takimi podmiotami, jak Unia Europejska, Stany Zjednoczone, Rosja czy Chiny. Obawiam się jednak, że jest ono wielce odległe, jeżeli w ogóle możliwe.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA