Facebook oddał się Huaweiowi. Ta historia mrozi krew w żyłach za oceanem
Zaledwie kilka dni temu wyszło na jaw, że Facebook przekazywał dane użytkowników kilkudziesięciu firmom, takim jak Samsung, HTC, Apple czy Microsoft. Dziś afera osiągnęła nowy poziom, gdy okazało się, że są wśród nich chińscy producenci, przede wszystkim Huawei.
Huawei tak wygodnie rozsiadł się nad Wisłą, że na nikim w naszym kraju nie zrobi chyba wrażenia fakt, że oprócz Apple'a czy Samsunga, Facebook miał przekazywać dane również Huaweiowi. Zupełnie inne emocje taki news rodzi w Stanach Zjednoczonych, gdzie - można powiedzieć - trwa otwarta wojna z producentami z Państwa Środka.
W tle słyszymy ulubione słowa smutnych panów w garniturach i ciemnych okularach - bezpieczeństwo narodowe. A cóż bardziej, niż ten związek frazeologiczny może wywoływać dyskusję za oceanem? Może tylko medialne zniknięcie Melanii Trump czy wizyta Kim Kardashian w Białym Domu i jej rozmowy z prezydentem na temat wymiaru sprawiedliwości.
To, że Huawei i jego współzawodnicy są w Stanach Zjednoczonych na cenzurowanym, wiadomo zatem od dawna. Dość powiedzieć, że burza nie kończy się tylko dyskusją, ale też projektami ustaw, które mają w konsekwencji utorować drogę do całkowitego zakazu sprzedaży produktów chińskich firm za oceanem. Poza tym Pentagon zabronił używania urządzeń Huaweia na terenie baz wojskowych Armii Stanów Zjednoczonych.
Wróćmy jednak do Facebooka. Kilka dni temu dziennikarze The New York Times ujawnili, że serwis dawał dostęp do swojego API kilkudziesięciu producentom telefonów. Ten z kolei zapewniał tym ostatnim wgląd do danych użytkowników i ich znajomych. Co ciekawe, gdy w 2014 r. Facebook ograniczył nieco swobodę firm trzecich, miał wyłączyć z tych obostrzeń właśnie producentów sprzętu.
Na swoją obronę serwis podpiera się umowami partnerskimi, które miały ograniczać możliwości producentów w kwestii korzystania z danych do zapewnienia użytkownikom odpowiednich mechanizmów mających ułatwić korzystanie z Facebooka. Taki jest kontekst.
Facebook i Huawei porozumieli się w sprawie wykorzystania danych użytkowników.
W Stanach Zjednoczonych istnieje wyraźny podział na to, kto inwigiluje użytkowników. Gdy robią to nasi, jest ok. Gdy próbują oni, jest znacznie gorzej. Wybaczcie ironię, a może nawet szyderstwo, ale swego czasu afera PRISM doskonale pokazała, jaka jest skala inwigilacji obywateli przez amerykańskie instytucje wywiadowcze. Skończmy jednak z żartami. W 2010 r. Facebook miał dogadać się z Huaweiem i trzema innymi producentami: Lenovo, Oppo i TCL. Dzięki umowom, użytkownicy mogli m.in. synchronizować listę kontaktów - twierdzi Facebook - i wysyłać zdjęcia do serwisu bez pośrednictwa aplikacji.
Gigant społecznościowy ustami swego wiceprezesa Francisco Varela twierdzi, że producenci byli kontrolowani, a ich mechanizmy synchronizacji miały być zatwierdzone przez inżynierów z Palo Alto. Same dane miały być za to przechowywane w urządzeniach, a nie na serwerach Huaweia czy pozostałych firm.
Wybaczcie, ale nie wierzę w tłumaczenia Facebooka.
Koń jaki jest, każdy widzi - tłumaczyła XVIII-wieczna encyklopedia Benedykta Chmielowskiego. Afera Cambridge Analytica obnażyła z kolei politykę Facebooka w sprawie prywatności. Nie wierzę w zapewnienia serwisu, zwłaszcza dotyczące przechowywania danych na urządzeniach, zamiast chmur producentów. Dlaczego? Bo wspomniany skandal, który doprowadził do przesłuchania Marka Zuckerberga przed Kongresem i Parlamentem Europejskim wykazał, że decydenci firmy nie mieli żadnej kontroli nad tym, w jaki sposób wykorzystywane są dane użytkowników. Wybacz Facebooku, ale w świetle powyższego trudno mieć do ciebie zaufanie.