Po wejściu RODO polskiego Internetu nie da się przeglądać. To wina wydawców, a nie UE
O tym, że końca świata, w związku z wdrożeniem RODO, nie było, pisaliśmy kilka dni temu. Niestety wraz z wejściem regulacji, polskie serwisy internetowe stały się w zasadzie nieużywalne.
Unijne Rozporządzenie o Ochronie Danych Osobowych uważam za - być może - desperacką, ale też konieczną próbę dostosowania przepisów do tempa, w jakim rozwijają się technologie. Afera Cambridge Analytica z Facebookiem w roli głównej pokazała, jak łakomym kąskiem są dane użytkowników. Jeden z europosłów, podczas niedawnego przesłuchania Marka Zuckerberga przed Parlamentem Europejskim, postawił diagnozę, że dziś dane osobowe stały się aktywami, które można sprzedać i kupić.
Widoczną dla internautów konsekwencją wdrożenia RODO są wyskakujące okna, informujące m.in. o tym, kto jest administratorem jego danych. Z obszernych oświadczeń dowiemy się, jakie typy danych są zbierane, poznamy nasze prawa i najczęściej znajdziemy też link do polityki prywatności. Po kliknięciu, teoretycznie banner czy pop-up, nie powinny się już pojawiać. To jednak tylko teoria.
Podajmy kilka przykładów. Pierwszy to Wirtualna Polska. Po otwarciu strony portalu zobaczymy pop-up z wyżej wymienionymi informacjami. Gdy klikniemy Przejdź dalej, na dole zobaczymy mały bannerek na temat plików cookies. To nie koniec. W lewym rogu zobaczymy kolejne okienko na temat polityki prywatności.
Podobnie rzecz wygląda w innych portalach. Na gazeta.pl po pierwszym wejściu również wita nas analogiczny twór. Gdy otworzymy pierwszego z brzegu newsa na stronie głównej, zobaczymy kolejne okno z informacją o plikach cookies z jednej strony, a po powrocie do strony głównej ponownie, tym razem mniejsze, okienko nt. polityki prywatności.
Dodajmy do tego niezliczone kreacje reklamowe, w tym te bardzo inwazyjne, zasłaniające całą stronę i szybko okaże się, że z wielu polskich serwisów internetowych nie da się dziś korzystać.
Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, gdy przeglądamy sieć przez urządzenia mobilne.
Gdy wejdziemy bezpośrednio do materiałów na przykład z aktualności na Facebooku, a treści otwierają się nam nie w przeglądarce, ale wewnątrz aplikacji serwisu społecznościowego, praktycznie każdorazowo musimy zamknąć kilka okien, by móc przeczytać tekst.
Podobnie kończy się otwarcie linku wewnątrz mobilnej aplikacji Pocket.
To nie RODO jest problemem, ale wydawcy serwisów i portali.
Na Spider's Web staramy się stosować przyjazne kreacje reklamowe, które nie powodują panicznej reakcji naszych czytelników i kompulsywnego pragnienia naciśnięcia przycisku wstecz lub zamknij. W tym duchu przygotowane zostały również nasze okienka związane z dostosowaniem się do wymogów RODO.
Jestem ostatnią osobą, która miałaby zachęcać do instalowania adblocków. Sam ich nie używam, ale potrafię postawić się w sytuacji czytelnika, który niczym górnik w kopalni, po wejściu do serwisu X czy Y musi przekopywać się do treści. Celowo wspominam o formach reklamowych, bo odkąd pojawiły się okienka związane z RODO, często dochodzi do kolizji i sytuacji takich, jak poniższa.Dlaczego uważam, że to nie RODO jest tutaj problemem? Bo informacje same w sobie nie są szkodliwe, wręcz przeciwnie. I nawet jeżeli większość tych wyskakujących okienek zignorujemy, klikając czym prędzej Przejdź dalej, to gdzieś w naszej świadomości utrwala się informacja o tym, jakie dane przekazujemy podczas przeglądania Internetu. Wbrew pozorom to przydatna wiedza i dobrze, byśmy chociaż zdawali sobie sprawę z fizjologii Internetu.
Tymczasem wydawcy literalnie dostosowali się do nowych regulacji, ale w tym szaleństwie zupełnie zapomnieli o czytelnikach. Wdrożenie kreacji związanych z RODO potraktowali jako dołożenie kolejnego pop-upu, często ignorując to, że gryzie się on z formami reklamowymi na stronie.