Leica M Monochrom w edycji Stealth to cudeńko, nie tylko do czarnej roboty
Wydawało mi się, że Leica M Monochrom to już szczyt fotograficznego minimalizmu, ale nowa Leica M Stealth Edition jest jeszcze bardziej „niewidzialna”.
Leica bez charakterystycznej czerwonej kropki? Takich aparatów było już kilka, jak na przykład Leica M-P z 2014 roku. Ba, serwis tego producenta oferował usługę usunięcia kropki, aby aparaty Leica rzucały się w oczy jeszcze mniej. Kosztowało to, bagatela, 2 tys. dol.
Nie pamiętam jednak Leiki, która po opuszczeniu fabryki była minimalistyczna do takiego stopnia, jak nowa Leica M Monochrom Stealth Edition.
Czarna na zewnątrz, czarno-biała w środku.
Nowy aparat jest specjalną wersją dobrze znanej Leiki M Monochrom (Typ 246). To edycja kolekcjonerska, ponieważ powstanie tylko 125 sztuk Stealth Edition. Aparat w tym wydaniu ma czarne, matowe wykończenie, a z jego powierzchni usunięto praktycznie wszystkie oznaczenia marki. Nie znajdziemy czerwonej kropki, a nazwa producenta pojawia się tylko jako wyczerniony grawer na tylnej ściance.
Część oznaczeń na pokrętłach aparatu świeci w ciemności, co pozwala fotografować nawet w absolutnej ciemności. Do każdego zestawu jest dołączona specjalna wersja obiektywu Summicron-M 35 mm F2 ASPH, która ma matowe wykończenie, wyczernione oznaczenia i podświetlane wartości na pierścieniach przysłony i ostrości.
Zestaw wyceniono na 15,7 tys. dol., lecz jestem pewien, że cała partia sprzeda się natychmiast. Przy 125 sztukach, taki zakup to prawdziwa inwestycja, bo ceny edycji specjalnych Leiki raczej nie spadają na rynku wtórnym. Nie sądzę jednak, by klienci chcieli odsprzedać takie cudo.
Poza nowym wyglądem, wnętrze nie zmieniło się względem M Monochrom, co powinno ucieszyć potencjalnych nabywców.
Leica M Monochrom to bardzo wyjątkowy aparat, ponieważ jego pełnoklatkowa matryca jest pozbawiona filtra kolorów, a więc rejestruje czarno-biały obraz. Brak filtra jest podyktowany nie tylko względami stylistycznymi, ale i jakościowymi. Takie rozwiązanie przekłada się bezpośrednio na lepszą dynamikę tonalną, ładniejsze przejścia tonalne jak i lepsze efekty na wyższych czułościach ISO. To wszystko brzmi jak prawdziwy ideał fotografii ulicznej.
Takie aparaty może robić tylko Leica. To sprzęt absolutnie niszowy, na który może sobie pozwolić niewielu fotografów. Jedni zupełnie go nie rozumieją, inni o nim marzą, a mnie się wydaje, że w całym kulcie marki nie chodzi tylko o sprzęt. Bo przecież nie wystarczy kupić Leiki, by zacząć robić magiczne zdjęcia.
Mnie w tej marce najbardziej pociąga dążenie do pewnego fotograficznego absolutu. Bo który fotograf nie chciałby osiągnąć poziomu, w którym pełnię jego potrzeb zaspokaja ta mała, minimalistyczna konstrukcja?