Gdzie się podziała czerwona kropka? Oto nowa Leica M-P
„Intrygujące niedopowiedzenie”, czy z angielska „noticeably unnoticeable” – tak Leica promuje swój najnowszy aparat dalmierzowy M-P. Jest piękny, jest drogi, jest obiektem westchnień i jest... bez czerwonej kropki.
Leica M-P to najnowszy dalmierz niemieckiego producenta, który wczoraj miał swoją premierę. Należy on do sławnego systemu M, który może poszczycić się długoletnią tradycją sięgającą kilkudziesięciu lat wstecz. Nowy aparat wyposażony jest w pełnoklatkową matrycę CMOS o rozdzielczości 24 milionów pikseli. Jak każdy aparat systemu M, także najnowsza Leica M-P nie jest wyposażona w autofocus.
Największe nowości w aparacie to powiększenie buforu na zdjęcia, który teraz ma 2 GB, czyli dwukrotnie więcej niż w sztandarowej Leice M. Większy bufor przekłada się na lepsze zachowanie aparatu przy wykonywaniu zdjęć seryjnych. Pytanie tylko, czy Leica faktycznie jest przeznaczona do strzelania seriami jak z karabinu. Do tej pory te aparaty kojarzyły mi się z przemyślaną i raczej leniwą, jak na obecne standardy, fotografią. To taki mały znak czasu.
Leica to aparat dalmierzowy, a więc posiada wizjer optyczny, natomiast w wizjerze nie oglądamy świata przez obiektyw (through the lens). Lekkie przesunięcie okularu wizjera względem obiektywu skutkuje błędem paralaksy nasilającym się przy kadrowaniu bliskich obiektów. W nowej Leice konstruktorzy umieścili w wizjerze ramki pozwalające pokazać pole widzenia konkretnego obiektywu. Ramki można przełączać parami. Dostępne pary to 28 mm i 90 mm, 35 mm i 135 mm oraz 50 mm i 75 mm. Takie rozwiązanie pozwala zobaczyć ramy kadru na innej ogniskowej, jeszcze przed zmianą obiektywu.
Szafir z uszczelką
Konstruktorzy Leiki w modelu M-P postawili mocny akcent na wytrzymałości aparatu. Obudowa to mocny odlew wykonanym ze stopu magnezu, natomiast górna i dolna płytka korpusu to pełne bloki mosiądzu. Korpus jest pokryty skórą syntetyczną. Całość jest uszczelniana przed działaniem kurzu i wilgoci.
Ekran LCD aparatu jest pokryty szkłem szafirowym, które jest materiałem wyjątkowo odpornym na zarysowania. W skali Mohsa materiał ten ma twardość równą 9, a więc można go zarysować jedynie diamentem. Szkiełko szafirowe jest jednak dosyć kruche, natomiast w aparacie nie powinno to przeszkadzać. Przy ewentualnym upadku na pewno bardziej zabolą użytkownika pęknięte soczewki obiektywu, niż pęknięty ekranik.
Co z tą kropką?
Wyróżnikiem aparatów Leica jest czerwona kropka, która jest rozpoznawalna i niewątpliwie przyciąga wzrok. Może brzmi to zabawnie, ale tak jest w istocie – kropka działa na fotografów jak płachta na byka, a aparat wręcz krzyczy – „tak, jestem tą drogą Leicą!”.
Leica M-P to stawia na dyskretność i niejako porzuca najbardziej rozpoznawalny element. Nowy korpus stanowi rozwinięcie aparatu MP (bez myślnika) zaprezentowanego w 2003 roku, który także „kamuflował” się brakiem kropki. Od tego czasu pojawiały się także różne limitowane serie aparatów bez kropek. Ponadto serwis Leiki ma w swojej ofercie usługę usunięcia kropki, skierowaną do osób, które nie chcą rzucać się w oczy. Dodajmy, że taka usługa jest płatna, i to niemało, bo kosztuje… 2000 dolarów.
Nie wliczając wyglądu, o rodowodzie nowej Leiki M-P świadczy tylko grawer na górnej ściance obudowy. Ta dyskrecja służy Leice M-P, gdyż aparat wygląda po prosu zjawiskowo. Każda Leica jest ładna, ale najnowszy korpus to bardzo udane połączenie kunsztu i minimalizmu.
Ile taka przyjemność kosztuje? Jedyne 29 tys. zł. Korpus będzie sprzedawany równolegle z aparatem Leica M.