USB-C miało być wybawieniem, a jest problem dla branży i zwykłego użytkownika
USB-C miało być standardem do wszystkiego i faktycznie nim jest. Jednak, paradoksalnie, z tego powodu stało się też standardem do niczego. I nic nie zwiastuje zmiany tego stanu rzeczy.
USB-C był zapowiadany jako standard łączności, za pomocą którego można ładować praktycznie dowolne urządzenie, podłączyć je do Internetu, a także przesyłać dźwięk, obraz oraz każdy inny rodzaj danych. Miało łączyć w sobie wszystkie obecnie dostępne standardy łączności, takie jak HDMI, DisplayPort, Ethernet, a także standardowe USB.
I faktycznie to robi. Co więcej, pod niektórymi względami je wyprzedza. Chociażby na płaszczyźnie łatwości obsługi. Ile razy zdarzyło się wam źle wkładać dany przewód do urządzenia? Dotyczy to zwłaszcza standardowych kabli USB. Nowe wtyczki eliminują ten problem, ponieważ faktycznie są symetryczne, każda próba włożenia jej do portu kończy się sukcesem.
Także na płaszczyźnie możliwości nowy standard wypada naprawdę nieźle. Przewody USB-C obsługujące standard Thunderbolt 3 osiągają przepustowość na poziomie 40 Gb/s (5 GB/s), podczas gdy standardowy kabel USB 3.1 pozwala na przesyłanie plików z prędkością 10 Gb/s (1,25 GB/s), zaś wdrażany dopiero standard USB 3.2 pozwoli na transfer danych na poziomie 20 Gb/s (2,5 GB/s).
USB-C, USB 3.1? O co w tym chodzi?
W tym momencie warto rozróżnić różne standardy USB. Od jakiegoś czasu słyszy się o USB-C, ale to jest tylko typ złącza. Innymi są USB-A (standardowe), USB-B (znajdziemy je m.in. w drukarkach) oraz microUSB-B (znane ze starszych smartfonów). Rzadziej używane standardy to miniUSB-A, miniUSB-B oraz microUSB-A.
Sam kształt wtyczki jednak nie odpowiada za możliwości danego przewodu. Za to odpowiada jego standard. Mamy zatem stare przewodu USB 2.0, nowsze USB 3.1 Gen1 (dawniej znane jako USB 3.0), USB 3.1 Gen2 (dawniej USB 3.1), a także zupełnie świeżutkie USB 3.2. Różne typy USB różnią się między sobą przepustowością, ale generalnie służą do przesyłu danych.
Kabel USB-C zawsze ma ładną wtyczkę, ale nie zawsze nadaje się do szybkiego transferu danych, ponieważ może być zarówno oparty o standard USB 2.0, jak też 3.1 lub 3.2. Kupując przewód trzeba dowiedzieć się, jaki standard obsługuje.
A żeby się tego dowiedzieć, trzeba w ogóle cokolwiek wiedzieć o standardach. Zwykły użytkownik nie ma tej wiedzy. Ba, nie powinien w ogóle jej mieć lub musieć jej zdobywać, bo technologia ma ułatwiać życie, a nie je utrudniać.
A to nie koniec problemów.
Chcesz przesyłać za pomocą przewodu z wtyczką USB-C obraz lub dźwięk? Zatem upewnij się, czy może pełnić funkcję DisplayPort. Ergo, czy obsługuje standard Thunderbolt, który jest połączeniem DisplayPort oraz zewnętrznej implementacji PCI-Express. Bez tego przewód USB-C nie będzie różnił się od zwykłego kabla microUSB niczym poza wtyczką. Będzie można go używać wyłącznie do przesyłania plików oraz ładowania sprzętów mobilnych.
A skoro jesteśmy już przy tym temacie. Chcesz naładować swój sprzęt za pomocą przewodu USB-C? O ile to smartfon lub tablet, możesz to zrobić. Jednak jeżeli chcesz dostarczyć więcej energii, na przykład do monitora lub laptopa, musisz wybrać przewód obsługujący standard Power Delivery. To kolejne trudne nazwy, których użytkownik na pewno nie zapamięta. Prędzej pomyli się przy zakupie.
Problemy te dotyczą nie tylko wtyczek, ale też portów USB-C. Sam testowałem świetny laptop Huawei Matebook X, który miał dwa takie gniazda. Jedno po prawej, drugie po lewej stronie. Niestety, tylko jedno z nich służyło do ładowania urządzenia. Kilkukrotnie zdarzyło mi się podłączyć ładowarkę do złego portu i zostawić komputer na noc. Rano wrzucałem laptopa do torby, biegłem na spotkanie, a na nim okazywało się, że ten jest rozładowany i może służyć co najwyżej za bardzo gustowny przycisk do papieru. Wtedy na własnej skórze poczułem, że USB-C w obecnej formie nie ma sensu.
Jak poradzić sobie z tym problemem?
Obecnie? Jest to niemożliwe. Trzeba czekać aż starsze standardy USB wyjdą z użycia, a akcesoria Thunderbolt staną się tańsze. Jednak do tego czasu pewnie pojawią się kolejne standardy, które przewody USB-C będą mogły używać i problem zacznie się od nowa.
Trzeba było zająć się tym wcześniej. Standard USB-C powinien mieć sztywną specyfikację, która powinna obejmować przesyłanie obrazu i dźwięku, szybki przesył danych oraz energii. Wszystkie przewody USB-C oraz komputery obsługujące ten standard powinny wykorzystywać pełnię jego możliwości.
Jasne, wymagałoby to dogadania się z Intelem, który stworzył standard Thunderbolt 3, obecny w najdroższych przewodach USB-C. Nie byłoby to jednak niemożliwe, ponieważ Intel należy do stowarzyszenia USB Implementers Forum, które zajmuje się popularyzacją kolejnych wersji USB. Jest też największym producentem procesorów oraz chipsetów do PC-tów na świecie. To Intel obecnie decyduje o tym, jak wyglądają i działają nowe komputery.
Jasne, gdyby przewody USB-C występowały tylko w najlepszej wersji, byłyby drogie. Jednak to z czasem by się zmieniło, ponieważ efekt skali oraz rezygnacja przez Intela z opłat licencyjnych pozwoliłoby mocno ograniczyć koszt produkcji kabli i komputerów. Dodatkowo, z czasem, technologia ich produkcji stawałaby się coraz tańsza, a wtedy pełnoprawne USB-C stałoby się dostępne dla każdego.
W obecnej formie USB-C nie jest standardem.
To zbiór wielu zupełnie różnych rozwiązań zebranych pod jednym szyldem. Rozwiązań, których nie są w stanie zrozumieć użytkownicy. Do zrozumienia których konieczne jest posiadanie specjalistycznej wiedzy technicznej. USB-C oczywiście przez to nie umrze. Dalej będzie istnieć, ba, będzie stawać się coraz częściej używane.
Nie mam jednak wątpliwości, co do tego, że im popularniejsze rozwiązanie to będzie, tym więcej będziemy słyszeć o związanych z nim problemach. Stanie się tak z bardzo prostego powodu: większa liczba osób będzie starała się kupić odpowiedni przewód i nie będzie w stanie tego zrobić. Bo mimo że wszystkie kable USB-C wyglądają tak samo, mają inne możliwości i służą do czegoś innego.