Pełna klatka za 4000 zł, czy Mikro Cztery Trzecie za 7300 zł? Porozmawiajmy o cenach
Aparaty pełnokatkowe są coraz lepsze, mniejsze, szybsze, a teraz zaczynają też być tańsze. Z drugiej strony pojawiają się piekielnie drogie aparaty z małymi matrycami. Czy w tym szaleństwie jest metoda?
Żyjemy w pięknych czasach. Dobry aparat pełnoklatkowy można mieć za 3 tys. zł, a jego nowszą wersję za 4 tys. zł.
Kilka dni temu ruszyła naprawdę świetna promocja na aparaty Sony. Bezlusterkowce z rodziny A7 można kupić aż o 30 proc. taniej, a promocja łączy się z trwającym od października cahbackiem.
Ceny są wręcz nieprawdopodobne. Sony A7 po uwzględnieniu rabatu i cashbacku kosztuje 2999 zł, a Sony A7 II kupimy za 3999 zł. To sprawia, że pełna klatka jest przystępna jak nigdy wcześniej.
Siedem lat temu kupowałem mój pierwszy aparat pełnoklatkowy, Nikona D700. Musiałem wydać 7 tys. zł za używane body, co było najtańszą sensowną opcją. To niesamowite, jak szybko rynek dojrzał, i jak dobre aparaty można dziś mieć w naprawdę rozsądnych cenach.
Myślę, że czytelników Spider's Web nie muszę przekonywać o zaletach płynących z matrycy pełnoklatkowej. Taki sensor daje lepszą rozpiętość tonalną zdjęć, mniejsze szumy, a także pozwala uzyskać lepszą plastykę obrazu.
Nie można zapomnieć, że do takiego aparatu trzeba jeszcze coś podłączyć.
Najlepiej, jeśli będzie to obiektyw, a tak się składa, że w przypadku pełnych klatek ceny szkieł są wysokie. Obecnie to już nie cena aparatów, a właśnie szkieł, blokuje fotografów przed przesiadką na pełną klatkę.
Niemniej jednak jeśli komuś zależy na jakości pełnej klatki, na pewno sobie poradzi. Klasyczną pięćdziesiątkę można kupić w dobrej cenie, a zestaw Sony A7 II z obiektywem 50 mm f/1.8 to dla zaawansowanego hobbysty rewelacyjna propozycja, która wystarczy na bardzo długie lata. Do tego jest rosnący rynek wtórny no i oczywiście adaptery pozwalające podłączyć tańsze obiektywy z innych systemów.
Skoro próg wejścia w segment pełnoklatkowy tak mocno się obniża, to czy warto interesować się aparatami z mniejszymi matrycami?
Ostatnio nie ma dnia, w którym nie dyskutowalibyśmy zawzięcie na ten temat z moim redakcyjnym kolegą, Łukaszem Kotkowskim, który właśnie testuje bezlusterkowca Panasonic Lumix G9. To obecnie jeden z najmocniejszych przedstawicieli segmentu Mikro Cztery Trzecie. Łukasz jest zakochany w możliwościach tego aparatu. Ja z kolei właśnie sprawdzam Lumiksa GH5s, ale to opowieść na inny tekst.
Zastanawiam się, czy w tym szaleństwie jest metoda. Panasonic Lumix G9 ma właściwie wszystko, czego można oczekiwać od zaawansowanego aparatu, tyle tylko, że kosztuje astronomiczne 7300 zł za sam korpus. Korpus, w którym znajduje się matryca Mikro Cztery Trzecie.
Z drugiej strony możemy mieć pełnoklatkowe Sony A7 II za 4000 zł za korpus. Nawet po uwzględnieniu ceny droższych obiektywów jest to propozycja sporo tańsza. Do tego nie zapominajmy, że najlepsze szkła Panasonica z serii PRO również kosztują krocie, więc przy inwestycji w drogie szkła, pełna klatka będzie tańsza. I - moim zdaniem - znacznie lepsza.
Nawet jeśli Sony A7 II jest mniej rozbudowany fotograficznie od Lumiksa G9 (a jest), to dysponuje czterokrotnie większą matrycą. A koniec końców to przecież właśnie matryca decyduje o jakości zdjęć. Oglądając gotową fotografię doceniamy efekt, a ewentualne niedogodności przy robieniu zdjęcia są istotne mniej więcej tak, jak ubiegłoroczny śnieg.
To trochę jak z konfigurowaniem samochodu.
Możemy doposażyć Mercedesa klasy E (czy nawet klasy C) do poziomu cenowego, który przewyższy topową klasę S. Tylko czy warto to robić? Czy w pewnym momencie nie lepiej jest przesiąść się na mniej doposażony wariant z wyższej półki?
Tak właśnie widzę sytuację Panasonica. Lumix G9 to taka fotograficzna klasa C63 AMG doposażona do niebywałego poziomu, w cenie przekraczającej klasę S. W tym porównaniu fotograficznym odpowiednikiem klasy E byłby format APS-C. On również potrafi być droższy od pełnej klatki, co pokazuje chociażby przykład Nikona D500.
Jest w tym pewien absurd, że pełną klatkę można mieć za 55 proc. ceny aparatu Mikro Cztery Trzecie.
Przy takiej dysproporcji trudno usprawiedliwić zakup droższego aparatu o mniejszej matrycy, no chyba że ktoś ma ściśle określone potrzeby fotograficzne, które spełnia tylko taki sprzęt. Tylko ile jest takich osób?
Znam naprawdę wielu fotografów, którzy pracują na systemie Mikro Cztery Trzecie i są z niego bardzo zadowoleni. Niektórzy robią nawet zdjęcia komercyjnie. Ten system ma wiele zalet, potrafi też dać bardzo przyjemny obrazek. I o ile ktoś chce przeznaczyć na aparat 3–4 tys. zł, to nie widzę przeciwwskazań w wejściu w Mikro Cztery Trzecie, ale 7,3 tys. zł za korpus tego formatu to przestrzelona kwota.
Nie chcę, żebyście odebrali ten tekst jako krytykę Panasonica Lumix G9, który jest fantastycznym aparatem. Krytykuję jedynie jego poziom cenowy. Jeśli za rok czy dwa ta konstrukcja będzie dwukrotnie tańsza, może być naprawdę świetnym wyborem. Pytanie tylko, czy w międzyczasie pełne klatki nie potanieją jeszcze bardziej.