Ten aparat kompletnie zmienił moje spojrzenie na Micro 4/3. Panasonic Lumix G9 - pierwsze wrażenia
To pierwszy bezlusterkowiec, przez którego na poważnie zaczynam rozważać porzucenie lustrzanek. Panasonic Lumix G9 totalnie mnie zaskoczył.
Na papierze Lumix G9 będzie dla jednych spełnieniem marzeń, dla innych powodem do zapytania, co jest nie tak ze światem fotografii. Z jednej strony mamy powalającą specyfikację techniczną (której dokładny opis znajdziecie w osobnym tekście) zamkniętą w profesjonalnej obudowie, na widok której każdy fan systemu Micro 4/3 oślini sobie kubraczek. Z drugiej zaś patrzymy na aparat z matrycą wielkości paznokcia, który kosztuje więcej od niejednej pełnoklatkowej lustrzanki.
Za sam korpus musimy zapłacić w chwili pisania tego tekstu 7300 zł. Dodajmy do tego komplet szkieł, zapasowy akumulator, być może opcjonalny grip i… błyskawicznie dobijemy do pułapu ponad dziesięciu tysięcy złotych za sensowny zestaw.
No właśnie – czy aby na pewno sensowny?
Spędziłem z takim zestawem już kilka dni i pomału zaczyna mi się klarować jasna opinia w temacie. Lumix G9 z obiektywami 12-60 f/2.8-4.0 oraz 25 mm f/1.4 wywrócił moje postrzeganie systemu Micro 4/3 (i bezlusterkowców w ogóle) na lewą stronę.
Tym bardziej, że w G9 nie zabrakło też doskonałej, pięcioosiowej stabilizacji obrazu, która naprawdę czyni cuda. Nagrania z ręki wyglądają prawie jak zrobione przy pomocy gimbala, a stabilizacja jest równie dobra, jak ta w Olympusie OM-D EM-1 MK II. Lepsza od testowanego przeze mnie ostatnio Sony A6500.
Panasonic Lumix G9 – co z jakością zdjęć?
No właśnie… napisałem już, że Lumix G9 wywrócił moje postrzeganie systemu Micro 4/3 na lewą stronę, a wystarczyło do tego kilka pierwszych zdjęć i jedna bardziej profesjonalna sesja.
Dotychczas Micro 4/3, a już szczególnie w wydaniu Panasonica, kojarzyło mi się ze wspaniałym wideo, ale bardzo mizernym foto. W końcu co może potrafić matryca o tak niewielkich rozmiarach? Do tego kolory w poprzednich Lumiksach zupełnie nie przystawały do profesjonalnych lustrzanek.
Tymczasem Lumix G9 nie dość, że stanowi ogromny krok naprzód, jeśli chodzi o tzw. color science, to do tego produkuje rezultaty, o które nigdy bym nie posądził bezlusterkowca z matrycą Micro 4/3. Więcej przykładowych zdjęć zobaczycie w pełnej recenzji, ale dość powiedzieć już teraz, że do ISO 3200, przy zastosowaniu jasnego szkła, jak Summilux 25 mm f/1.4, efekty są niemalże nierozróżnialne względem pełnoklatkowego Nikona z obiektywem 50 mm f/1.8.
Do tego dochodzi aspekt stricte użytkowy – Lumix G9 to piekielnie szybki i wygodny aparat. Obsługa nastaw jest banalna i intuicyjna, a autofocus w foto praktycznie bezbłędny.
W tym sprzęcie naprawdę można się zakochać, kompletnie zapominając, że w środku siedzi tak maluśka matryca. I nie przypomni nam nawet o tym akumulator. Z tego, co zaobserwowałem, Lumix G9 oferuje fenomenalny jak na bezlusterkowca czas pracy. Zrobiłem nim ponad 200 zdjęć, a wciąż ma 75 proc. naładowania. To dobrze wróży.
Widzę też kilka problemów.
Opiszę je szerzej w pełnej recenzji. Tutaj przedstawię tylko pokrótce listę rzeczy, które rzuciły mi się w oczy po kilku dniach spędzonych z tym aparatem:
- Spust migawki jest stanowczo zbyt czuły. Bardzo łatwo jest zrobić przypadkowe zdjęcie. Na szczęście Lumix G9 pozwala ostrzyć przyciskiem na korpusie (tzw. back-button focus), więc jest to problem do obejścia.
- Muszla oczna okalająca wizjer jest nieco za duża. Nie jest to problemem podczas przykładania aparatu do oka, ale już wyjmując i wkładając go do torby łatwo możemy zahaczyć gumą o inne elementy. To pozwala mi mniemać, że wielu fotografów będzie ją zwyczajnie gubić.
- Aparat jest ciężki. O ile osobiście w ogóle mi to nie przeszkadza, tak dla tych, którzy chcą przesiąść się na bezlusterkowca ze względu na mniejszą masę, może być to problem. Na szczęście obiektywy ważą ułamek tego, co szkła do lustrzanki.
- Aparat jest drogi. Nie tak drogi jeszcze, jak Olympus OM-D EM-1 MK II, ale znacząco powyżej progu akceptowalności dla wielu fotografów. Szczególnie teraz, kiedy w niższej cenie mamy spory wybór pełnoklatkowych aparatów konkurencji. Jeszcze nie jestem przekonany, czy na pewno wart jest tych pieniędzy.
- Lumix G9 ma ogromne problemy ze współpracą ze szkłami z Olympusa. Podłączyłem do niego obiektyw 25 mm f/1.2 PRO oraz 12-40 f/2.8 PRO i były to nieużywalne kombinacje. Autofocus drastycznie zwalnia, a obiektywy zaczynają wydawać z siebie dziwne dźwięki, jakby non stop korygowały ostrość. Może to być jednak wina wczesnej wersji firmware’u – nie omieszkam o to zapytać Panasonica.
Reasumując, Panasonic Lumix G9 to fantastyczny aparat.
Świetnie się bawię używając go, a jednocześnie już po kilku dniach jestem na tyle pewny jego możliwości, że nie miałbym najmniejszych obaw, by zrealizować nim komercyjny materiał.
Czy jednak chciałbym zostać z nim na dłużej? Na wyrażenie tak jednoznacznego poglądu jest jeszcze za wcześnie. Kontynuuję więc moją przygodę z Lumiksem G9 i systemem Micro 4/3. Liczę na to, że gdy wrócę tutaj z pełną recenzją tego aparatu, nie będę miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, czy warto kupić ten aparat, czy też lepiej szukać sprzętu idealnego gdzie indziej.