Kuriozalna sytuacja. Miesiąc od premiery programiści nadal traktują iPhone'a X po macoszemu
Od premiery iPhone’a X minął blisko miesiąc. Niestety nadal wielu deweloperów nie radzi z obsługą ekranu o nietypowych proporcjach. Wystarczy spojrzeć na to, co wyprawiają programiści Google’a, twórcy Pokemon GO i deweloperzy z Polski.
Zastosowany w iPhonie X wyświetlacz ma zaokrąglone rogi oraz płetwę zakrywającą część paska statusu. Branie pod uwagę tych elementów przy projektowaniu interfejsu to nie koniec wyzwań stojących przed twórcami aplikacji. Zmieniły się również proporcje ekranu. Programy nieskalujące się automatycznie, które pisano z myślą o klasycznym ekranie panoramicznym, nie wykorzystują w pełni możliwości, jakie daje im iPhone X.
Aplikacje niedostosowane do iPhone’a X wyświetlają paski na górze i na dole ekranu.
Programy na iPhonie X mają taką samą szerokość jak w przypadku iPhone’a z 4,7-calowym wyświetlaczem. Ekran jest po prostu dużo wyższy. W przypadku aplikacji, które nie doczekały się aktualizacji, nad i pod programem wyświetlane są czarne paski. W rezultacie 5,8-calowy telefon w takich aplikacjach oferuje znacznie mniej przestrzeni roboczej, niż iPhone’y z Plusem i wyświetlaczem o przekątnej długości 5,5-cala. Wszystko ze względu na nietypowe proporcje.
W większości smartfonów, monitorów i telewizorów wyświetlacze mają stosunek długości boków 16:9 i z myślą o właśnie takich ekranach projektowane były do tej pory programy. Od typowych panoramicznych ekranów w smartfonach odchodzi jednak coraz więcej producentów. Producent iPhone’a zadecydował się w tym roku na proporcje 19,5:9 przy rozdzielczości 1125 x 2436 i mnożniku skalowania interfejsu 3x.
W rezultacie aplikacje na iPhone X często wyglądają i działają… tak sobie.
Wielu deweloperów działających na rynku globalnym przygotowało aktualizacje do wyświetlacza w iPhonie X. Usunęli elementy interfejsu, które mogłyby zasłaniać zaokrąglone rogi. Wydłużyli aplikacje w pionie, by wyświetlały więcej treści naraz i upewnili się, że żaden przycisk nie jest zasłonięty dolną belką wywołującą powrót do menu głównego za pomocą gestu.
Niestety aktualizacje na premierę przygotowali tylko ci najwięksi twórcy aplikacji. Po miesiącu aktualizacji pominiętych wcześniej programów pojawiło się jak na lekarstwo, a często jakość tych już rzekomo zaktualizowanych pozostawia sporo do życzenia. Mogę tu podać niestety sporo przykładów z naszego podwórka - a mówię tutaj tylko o aplikacjach, z których sam korzystam:
- Player.pl w pionie wygląda dobrze, za to w poziomie nie wykorzystuje całego ekranu, a w dodatku pod filmem pojawia się rozpraszający biały pasek;
- Nowa aplikacja EmpikGO nie pozwala zamknąć okienka popup podczas czytania książki, bo przycisk zamykania trafił w róg ekranu i nie da się go dotknąć;
- Play Now, Rozkłady PKP, IC Mobile Navigator, Allegro, Ceneo, Mój Orange, PeoPay i Moje ING nadal wyświetlane są z czarnymi pasami na górze i na dole;
- a HBO zatrzymało się w czasie i nadal wyświetla klawiaturę pamiętającą czasy iPhone’a 5s.
Przed błędami nie ustrzegli się też więksi gracze. Aplikacje do obsługi portalu Facebook w teorii wykorzystują ekran iPhone’a X w pełni, ale często elementy interfejsu są umieszczone zbyt blisko rogów. Takich przykładów można zresztą mnożyć. Najbardziej kuriozalna jest aktualizacja gry Niantic.
Pokemon GO na iPhone X wygląda na nieśmieszny żart.
Twórcy zwlekali aż miesiąc z aktualizacją topowej gry 2016 roku. Po wypuszczeniu aktualizacji szybko się okazali, że powinni popracować nad nią dłużej. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda, tak jak trzeba. Na liście złapanych Pokemonów i przedmiotów w ekwipunku można wyświetlić więcej pozycji jednocześnie. Diabeł tkwi w szczegółach.
Główny interfejs aplikacji, czyli mapa, a także ekran łapania stworków, zostały przygotowane po łebkach. Zamiast faktycznie wykorzystać przestrzeń roboczą iPhone’a X, przeskalowano interfejs w górę, a następie… ucięto jego lewą i prawą stronę. De facto po aktualizacji gra prezentuje mniej informacji niż wcześniej. No dramat.
W kulki leci też Google.
Zdaję sobie sprawę, że dla Google’a oczkiem w głowie jest ich własny system operacyjny, ale ignorowanie użytkowników iPhone’ów tylko ich bardziej antagonizuje. Google przygotował aktualizację m.in. swojego pakietu biurowego i usługi Google Translate, ale tak kluczowe aplikacje, jak Gmail i Google Maps nadal straszą czarnymi pasami, zamiast rozlewać się na cały ekran, tak, jak aplikacje systemowe.
Sytuacja utwierdza mnie jednak w przekonaniu, że rezygnacja z takich usług jak Gmail i aplikacji pokroju Chrome, skoro korzystam z iPhone’a i MacBooka, była bardzo dobrą decyzją. Czekam też na moment, w którym Apple Maps w Polsce staną się tak dobre, by na dobre porzucić Mapy Google’a. W wielu krajach, które odwiedzałem w tym roku, Mapy Apple’a są już więcej niż wystarczające.
Oczywiście brak aktualizacji aplikacji do ekranu iPhone’a X to stan przejściowy.
Nie pierwszy raz Apple’a wymógł na deweloperach aktualizacje. W przeszłości musieli to zrobić po premierze iPhone’ów 6 i 6 Plus z odpowiednio 4,7-calowymi i 5,5-calowymi wyświetlaczami. Przez kilka miesięcy czekaliśmy na twórców aplikacji, aby zaczęli wspierać nowe rozdzielczości, a w międzyczasie musieliśmy pogodzić się z niezbyt udanym skalowaniem.
Teraz problem jest mniej dotkliwy. Przynajmniej klawiatura w przypadku aplikacji zaktualizowanych i nie jest na niemal identycznej wysokości, a różnica wysokości w postaci kilku pikseli w praktyce nie przeszkadzać. Na szczęście rodzynków takich, jak nieszczęsne HBO GO (po które ostatnio dzwonił 2013 rok z prośbą, by mu je wreszcie oddać) praktycznie nie ma.
Jednak jestem w stanie wyobrazić sobie rozczarowanie posiadaczy iPhone’a X.
Osoby grające w Pokemon GO, instalujące polskie, bardzo wolno rozwijane aplikacje i korzystające z kluczowych usług Google’a są w kuriozalnej sytuacji. Wiele osób po przesiadce z poprzedniego modelu z Plusem na iPhone’a X nagle się orientuje, że większy ekran wyświetla im mniej treści.
Użytkownicy są zdani na łaskę deweloperów. Wielu nie kwapi się, by przygotować uaktualnienie, co tylko pozornie jest dobrą decyzję. Programiści niby wolą skupiać się na wersji, którą widzi większość klientów, ale… pomijają i rozczarowują przy tym potencjalnych klientów, którzy byli skłonni wydać 5 tysięcy złotych na smartfon.
Lokalnym programistom, którzy nie mają mocy przerobowych i środków, można to wybaczyć, ale dla firm takich jak Niantic i Google nie ma żadnego usprawiedliwienia.