Neutralność Internetu znów pod ostrzałem. Politycy i dostawcy chcą ograniczać wolność sieci
12 lipca odbędzie się w Stanach Zjednoczonych protest przeciwko działaniom administracji mającym ograniczać wolność w sieci.
"Federalna Komisja Łączności chce zniszczyć neutralność Internetu i dać wielkim sieciom kablowym kontrolę nad tym, co widzimy i robimy online" - czytamy na stronie protestu. Nazwano go "Internet-Wide Day of Action to Save Net Neutrality", co wolnym tłumaczeniu oznacza "Internetowy Dzień Działania, aby zachować neutralność sieci". Wśród uczestników znaleźć możemy znane firmy, serwisy i instytucje. m.in. Amazona, Kickstartera, Mozillę, Vimeo, GitHuba, Reddita czy Creative Commons.
Jaką formę będzie miał protest w obronie wolności Internetu?
Organizatorzy deklarują, że zapewnią uczestnikom narzędzia pozwalające na uzewnętrznienie protestu w sieciach społecznościowych czy na stronach internetowych. Nie wiadomo jeszcze, jak będzie przebiegał ten specyficzny strajk i czy będzie wirtualną wersją oflagowania zakładu pracy czy też przybierze ostrzejsze formy.
Zarzewiem protestu były wypowiedzi szefa Federalnej Komisji Łączności (FCC) na temat przeglądu regulacji obecnie zabraniających dostawcom Internetu blokowania, ograniczania dostępu do treści, spowalniania witryn czy oferowania innym podmiotom komercyjnych działań umożliwiających dotarcie do konsumentów. W myśl tych przepisów Internet jest narzędziem użyteczności publicznej, jak woda czy prąd. Republikanie podnoszą zarzut, że obecne normy tłumią innowacje i mają negatywny wpływ na gospodarkę.
To nie pierwsza akcja tego typu. W grudniu 2012 r. w geście sprzeciwu wobec ustaw Stop Online Piracy Act i PROTECT IP Act (w skrócie SOPA i PIPA) zorganizowano "zaciemnienie". Serwisy i strony pokazały wówczas, jak wyglądałby ocenzurowany Internet. Na przykład Google przykrył czarnym pasem swoje logo. Z kolei strona Wired wyglądała tak:
Dwa lata później odbył się kolejny strajk Internetu. Tym razem na stronach pojawiło się charakterystyczne kółeczko ładowania treści. W tym przypadku również chodziło o obronę neutralności sieci, ale i niezgodę na spowolnienie działania witryn przez operatorów. W czerwcu 2016 r. podoba akcja zorganizowana została również w Europie pod szyldem "EU Slowdown".
Wszystkie te protesty łączy jedno.
Wspólnym mianownikiem akcji w obronie Internetu jest niezgoda na kontrolę Internetu. Oskarżonymi o takie zakusy są pospołu operatorzy i politycy. Filozofię protestów wyrażać może założenie, że jedyną formą regulacji w Internecie ma być jego ochrona przed działaniami mającymi ograniczyć dostęp do niego lub do treści. To swoisty paradoks, bo na straży wolności przed politykami i lobbystami stoi prawo zabraniające im uczynienie z sieci prywatnego folwarku.
Temat kontroli dostępu do sieci i treści ma wiele twarzy. Jednym z argumentów mających przekonać użytkowników jest zatem bezpieczeństwo. Kilka dni temu pisałem na Spider's Web o wypowiedzi premier Wielkiej Brytanii na temat konieczności wprowadzenia regulacji. Przywołam raz jeszcze najważniejszy fragment przemówienia Theresy May. "Powinniśmy współpracować z sojuszniczymi rządami demokratycznymi, by osiągnąć międzynarodowe porozumienie w celu uregulowania cyberprzestrzeni, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się ekstremizmu i planowaniu terroryzmu' - mówiła premier. Podobnego porozumienia w najbliższych latach prawdopodobnie się nie doczekamy, ale wynika to z sytuacji politycznej i podziałów na europejskiej i światowej scenie.
Przedstawiciele dostawców Internetu z USA mają z kolei bardzo pragmatyczne podejście. Chcą maksymalizować zyski i skomercjalizować Internet. To kolejny paradoks, bo wolnościowcy i zwolennicy liberalnej doktryny gospodarczej prawdopodobnie również zaprotestują, gdy okaże się, że providerzy chcą "uwolnić" Internet od ograniczeń, które w praktyce służą użytkownikom.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której na przykład MPWiK dostarcza wodę o lepszych parametrach, ale za wyższą cenę, a w podstawowej taryfie dostajemy płyn niezdatny do picia.
Nawet fani wolności gospodarczej popadliby w konsternację słysząc takie propozycje (jeżeli, rzecz jasna, taki scenariusz byłby technicznie możliwy). W dużym uproszczeniu takie porównanie dobrze obrazuje zakusy i pragnienia operatorów, przeciwko którym odbędzie się protest 12 lipca.
Jedno jest pewne. Lobbyści i politycy będą próbować organizować kolejne zamachy na neutralność Internetu. Ta batalia nigdy się nie skończy. W dobie ogromnego rozwarstwienia ekonomicznego to obrona wolnego dostępu do sieci, a nie na przykład bieda może skłonić obywateli do wyrażenia sprzeciwu.