Druga najlepsza gra na wyłączność dla PS4. Horizon Zero Dawn - recenzja Spider’s Web
Horizon Zero Dawn to obok Bloodborne'a i Uncharted 4 najlepsza produkcja na wyłączność, jaką dostali posiadacze konsoli PlayStation 4. Co najzabawniejsze, tytuł jest przy tym jawną kalką innych gier wideo. Wszystko jest tutaj zapożyczone.
Oryginalność i wyjątkowość to nie jedyna ścieżka do sukcesu. Inną może być kopiowane dobrych, sprawdzonych rozwiązań i umiejętne adaptowanie ich do własnej produkcji. Guerilla Games - twórcy Horizon Zero Dawn - poszli tą drugą drogą. Grając w najnowszą produkcję na wyłączność dla PlayStation 4 non stop miałem wrażenie, że „gdzieś już to widziałem”.
Liczba mechanik, pomysłów i elementów zapożyczonych z innych gier jest gigantyczna!
W Horizon Zero Dawn zobaczymy kołowy system dialogowy prosto z Mass Effect. Mechanika tworzenia strzał do złudzenia przypomina tę z Far Cry Primal. Wysokie, ruszające się na wietrze trawy są żywcem wyjęte z Uncharted 4. Bohaterka porusza się po śladach niczym Wiedźmin Geralt. Do tego skanuje otoczenie w stylu Batmana z serii Akrham. No i te zrujnowane miasta… jak gdybym przechadzał się w The Last of Us.
Jasne, w branży gier silna inspiracja tytułami konkurencji nie jest niczym nowym. Dawno jednak nie byłem świadkiem tak bezpośredniego, tak jawnego zapożyczania składowych z innych produkcji. Horizon Zero Dawn to nic innego jak zlepek dobrych pomysłów i nowoczesnych trendów, połączony w jeden twór. Trochę tego, trochę tamtego - tytuł dla PS4 to esencja współczesnych gier akcji. Piguła łącząca Wiedźmina, Mass Effect, Batmana, Far Cry, Uncharted, The Last of Us i Assassin’s Creed w jeden byt.
Będę z wami szczery - miałem gigantyczne obawy co do Horizon Zero Dawn. Twórcy z Guerrilla nigdy nie byli mistrzami narracji.
Producenci Killzone’a są świetni, jeżeli chodzi o tworzenie pięknych widokówek oraz silników graficznych. Gdy dochodzi jednak do sprzedawania opowieści, narracji oraz emocji, studio całkowicie się wykładało. Dlatego nawet po 25 godzinach z Horizon Zero Dawn, wciąż trudno mi uwierzyć, że to naprawdę ich produkcja.
Twórcom należy się uznanie, że tym razem naprawdę, naprawdę starali się stworzyć ciekawą opowieść. Do perfekcji opanowali poziom detali i mimikę bohaterów. Próbowali tchnąć życie w najważniejsze postaci, nadać im wyjątkowości oraz charakteru. Starali się serwować nagłe zwroty akcji, a także oddać nam kilka kosmetycznych decyzji do podjęcia.
Oczywiście to wciąż nie jest Wiedźmin 3. Jednak progresja, jaka dokonała się od premiery Killzone ShadowFall, jest widoczna gołym okiem. Horizon Zero Dawn to pierwsza produkcja Guerrilla Games, w którą chce się grać nie tylko dla widoków, wybuchów i grafiki. Twórcom udało się autentycznie zainteresować mnie historią wyrzutka Aloy, walczącego o swoje miejsce w post-post apokaliptycznym świecie.
Jednak najlepsze, co spotkało mnie w Horizon Zero Dawn, to sam świat. Ten jest różnicowany, przepiękny i niezwykle klimatyczny.
Nie pokuszę się o stwierdzenie, że Horizon Zero Dawn jest ładniejsze od Uncharted 4. Przygody Aloy zajmują jednak miejsce w ścisłej czołówce, razem z trzecim Wiedźminem oraz GTAV. Przedstawione krainy są cudowne! Piękne! Egzotyczne! Aż chce się zwiedzać. Spacery po szlakach między górskimi szczytami oraz pustynnymi fortecami to przyjemność sama w sobie. Wspaniała, wspaniała podróż.
Horizon Zero Dawn ocieka klimatem i różnorodnością. Tytuł jest trochę jak Gra o tron od HBO. Na wirtualny, otwarty świat składa się wiele plemion, które mieszkają w miejscach o odmiennym klimacie. Posiadają inną kulturę oraz architekturę. Wyznają innych bogów. Różnice widać jak na dłoni, a szlak przez otwarty świat to wspaniała lekcja o barwnych, fikcyjnych ludach.
Świetne jest to, że w Horizon Zero Dawn gra toczy się o coś więcej niż tylko walkę z maszynami. Geopolityczna otoczka tego tytułu jest niezwykle ważna, a relacje między plemionami odgrywają istotne znaczenie. Nie będę zdradzał szczegółów, ale jak już wspomniałem, fani Gry o tron będą autentycznie zachwyceni.
Niestety, niesamowite krainy nie zostały wypchane równie niesamowitymi zadaniami.
Powierzane nam misje, czy to główne, czy dodatkowe, to totalna klasyka. „Zabij niezwykle groźną maszynę”, „sprawdź, co stało się z karawaną”, „zemścij się na mordercach twoich bliskich”, „zbierz dziesięć ziół określonego typu” - ot, typowe wypełniacze. Nic nadzwyczajnego, co dorównywałoby oryginalnością i wyjątkowością projektom otoczenia.
Wyjątkiem od tej reguły jest zaledwie garstka misji fabularnych, które trzymają w napięciu. No i Kotły, czyli swojego rodzaju opcjonalne „dungeony”, na końcu których czekają potężni przeciwnicy do ubicia. Wyjątkowość Kotłów polega na ich odmiennym wyglądzie i architekturze. Otwarty świat i natura ustępują miejsca ciemnym korytarzom i otoczce rodem z Matriksa. Mniam.
Co do maszyn - walka z nimi cieszy, ale niestety więcej tutaj bicia na ślepo niż strategii.
Gracze liczący na skomplikowaną, opartą na długich przygotowaniach mechanikę w stylu Monster Huntera będą rozczarowani. Chociaż Horizon Zero Dawn opiera się na atakach w czułe miejsca maszyn oraz poznawaniu budowy i słabości przeciwników, brutalna siła pozostaje niezastąpiona. Znajomość wrażliwego miejsca wielkiego Szczękościska jest cenna, ale jeszcze cenniejszy jest wielki łuk wyborowy zadający gigantyczne obrażenia.
Nie zrozumcie mnie źle - walczy się naprawdę przyjemnie. Powalenie gigantycznych, mechanicznych bestii daje początkowo dziką frajdę. Nie jest to jednak wyzwanie na miarę Monster Huntera. Niedzielnych graczy powinno to ucieszyć. Wyjadaczy nieco rozczarować. Wiele bym dał za alternatywny, znacznie bardziej wymagający tryb polowań.
Najchętniej zmieniłbym również system skradania, który działa zdecydowanie na korzyść gracza. Przeciwnicy - czy to maszyny czy ludzie - to skrajni idioci. Wystarczy kucnąć w krzakach, gwizdnąć, a oponenci podchodzą jeden po drugim. Eliminujemy ich pojedynczo, gęsiego, za pomocą cichego ataku. Co za banał! Nie sądziłem, że coś tak prostackiego przejdzie w grze silnie stawiającej na zakradanie się do bestii i bandytów.
Mimo tych niedociągnięć od Horizon Zero Dawn naprawdę trudno się oderwać. Non stop jest coś do zrobienia.
Gra ugina się od pobocznych misji, czasowych wyzwań, skrzyń z łupami upchniętych w najciemniejsze kąty, obozów bandytów do przejęcia oraz pancerzy i broni do kupienia. W Horizon Zero Dawn nie ma czegoś takiego jak nuda. W głowie zawsze miałem przynajmniej trzy aktywności, które mogłem wykonać w danej chwili.
Do tego w grę został wpleciony bardzo ciekawy system rozwoju. Prosty, niewymagający, ale dodatkowe umiejętności naprawdę się przydają. Od cichych eliminacji, przez dosiadanie maszyn, na możliwości hakowania potężnych jednostek bojowych kończąc - umiejętności zmieniają sposób, w jaki gramy i nieustannie poszerzają wachlarz ruchów.
Uwielbiam takie produkcje. Wypełnione wioskami, królestwami, misjami oraz bonusami, które można odkrywać nawet po poznaniu głównej osi fabularnej. Do Horizon Zero Dawn z wielką przyjemnością będę wracał po premierze. Nawet świadom ułomności tego tytułu. Wirtualny, otwarty świat jest po prostu zbyt niesamowity, aby porzucać go tak od razu.
Co się udało
- Niesamowita grafika
- Niezwykle klimatyczny otwarty świat
- Wspaniała muzyka
- Wiele dodatkowych aktywności
- Projekty maszyn
- Guerrilla próbuje stawiać na historię
Co się nie udało
- Przeciętna walka
- Zbyt łatwe skradanie się
- Idiotyczni przeciwnicy
- Mnóstwo pożyczonych elementów i mechanik
Horizon Zero Dawn to doskonała oferta dla graczy, którzy uwielbiają produkcje z otwartym światem w stylu Assassin’s Creed lub Far Cry. To zbiór sprawdzonych mechanik z wielu gier akcji, połączony w jedną, satysfakcjonującą całość. Chociaż walka jest jedynie poprawna a skradanie ułomne, niesamowite otoczenie i wspaniała muzyka nadrabiają całą resztę.
Twór nie jest idealny, ale to bezpieczna synteza tego, co lubią gracze. Banalna, nieco powtarzalna, nadrabiająca braki pięknymi widokami. Artystycznego hitu na miarę The Last of Us na pewno z tego nie będzie, ale posiadacze Xboksów i tak mają czego zazdrościć.