REKLAMA

Chcesz tego, czy nie, karmisz się informacjami, które ktoś ci podsunął

Czy tego chcemy, czy nie, codziennie zalewa nas potop informacji. Możemy dawkować sobie dostęp do newsów, ale jednego nigdy nie zmienimy - w każdym przypadku będziemy otrzymywać wiadomości przetworzone, wyrwane z kontekstu i wybiórcze.

informacje
REKLAMA
REKLAMA

Sięgasz po smartfon lub siadasz przed ekranem komputera, by zdobyć informacje. Dowiedzieć, co się dzieje na świecie. Przewijasz, szybko rzucasz okiem na nagłówki. Skanujesz tytuły i leady. Wejście w głąb niewiele zmienia. Masz poczucie, że dalej zieje już tylko pustka. Ostatecznie i tak wszystko zleje się w informacyjną pulpę. Będzie bez znaczenia, bo kolejny dzień powita cię potopem nowych wiadomości. Tak samo mało istotnych.

A może odnajdujesz się na innym obrazku? Wstajesz rano, kierujesz swe kroki do kiosku. Kupujesz gazetę codzienną. Tę, lub inną. Wszystko jedno. Obie wydają się ci się cieńsze niż kiedyś. Dorzucasz tygodnik. Po kwartalnik będziesz musiał pojechać do sieciówki w centrum. Po pracy lub w pracy (zależy czy masz szczęście) przeglądasz pobieżnie strony, sycisz wzrok wiadomościami. W domu obuty w kapcie lub, jeśli wolisz, laczki, czytasz pogłębione analizy. Nie wiesz, co znaczy TL;DR. Może nawet czujesz się lepszy, od tych czerpiących wiedzę o świecie z Onetu. Na pewno masz poczucie, że jesteś wymierającym gatunkiem. Nie zdziwisz się jeśli zamkną cię w muzeum i będą pokazywać zwiedzającym.

W obu przypadkach wyrabiasz sobie pogląd o świecie na podstawie informacji, które ktoś ci podsunął.

Józef Życiński, filozof, który zapamiętany zostanie przede wszystkim jako arcybiskup metropolita lubelski, napisał w jednym ze swoich artykułów, że “nie istnieją czyste fakty, lecz tzw. interpretofakty”. W bardzo dużym uproszczeniu można przełożyć jego myśl w ten sposób, że postrzegany przez nas “fakt” naznaczony jest przez proces poznawczy, założenia, wiedzę, poglądy.

To wyrwane z kontekstu na potrzeby tekstu zdanie, pochodzi z artykułu “Metafilozoficzne następstwa twierdzeń limitacyjnych” wydanego w 1988 r. w periodyku “Studia Philosophiae Christianae”. Idealnie nadaje się jako ilustracja do felietonu.

Dlaczego? Zobaczcie, co zrobiłem. Z liczącego kilkanaście stron artykułu naukowego wydobyłem jedną, wygodną dla mnie frazę, by sprzedać wam określoną tezę i udowodnić ją odwołaniem do autorytetu. Popełniłem gwałt na nauce ograbiając dzieło filozofa. Bardzo hermetyczny tekst, poświęcony metalogice, wykorzystałem, by atrakcyjnie wkomponować go w określoną narrację. Nieżyjącego arcybiskupa przeprosić za to intelektualne szalbierstwo nie mogę. Zresztą nie miałem złych intencji, wręcz przeciwnie.

Dlatego nie będę dla siebie zbyt surowy. Wrócę grzecznie do początku. Gdzieś kiedyś zasłyszałem nieweryfikowalną “mądrość”, że dziennikarz przetwarza dziennie więcej informacji, niż człowiek średniowiecza przez całe życie. Nie powiem, to bardzo atrakcyjne i podbudowujące, zwłaszcza, gdy paramy się tym zawodem. Mniejsza o wiarygodność, możliwość sprawdzenia. Brzmi świetnie. Jeszcze lepiej nada się, jako służący do autolansu bon mot w towarzystwie znajomych, którzy takiej liczby informacji nie przetwarzają. Zapada w pamięci. Zostaje w głowie. Powtarzany wielekroć staje się prawdą lub chociaż półprawdą albo nawet postprawdą.

To ostatnie słowo już na pewno znacie. Sam używam go w swoich tekstach często, bo i często piszę o mediach. Także sieciach społecznościowych, które choć rzeczywiście są "medium", czyli przekaźnikiem, to jednak bliżej im do listonosza przynoszącego list, niż dziennikarza. Według idealistycznej definicji tego zawodu, rzecz jasna. Z postprawdą mamy do czynienia, gdy "obiektywne fakty mają mniejszy wpływ na kształtowanie opinii publicznej, niż odwołania do emocji i osobistych przekonań".

Podam wam przykład. Ale najpierw lekko do niego wprowadzę. Jaki macie stosunek do ministra Antoniego Macierewicza? Przyznaję bez bicia: ja za nim nie przepadam. Nawet jego karta opozycyjna z okresu PRL-u nie sprawia, że patrzę na niego cieplej. Mało tego, jest mi kulturowo obcy, nie podzielam jego wizji Polski. Piszę o tym celowo. Nie po to, by wyrazić swoją niechęć, ale pokazać, że łatwo byłoby mi rozdzierać szaty, gdy minister pomylił powstanie warszawskie ze styczniowym.

Oj, było używanie.

Przez media, ale też mojego Facebooka przetoczyły się tabuny postów, w których padały wyzwiska, wśród których "nieuk" był jednym z delikatniejszych. Ja ministra nie lubię, ale nie uważam go - za przeproszeniem - za idiotę, który na obchodach wybuchu powstania styczniowego nie wie o czym mówi i mylą mu się plany czasowe. Minister popełnił lapsus, nic poza tym. Było to mało istotne przejęzyczenie. Nawet wzmianka o nim nie powinna znaleźć się mediach. Ewentualnie żartobliwy materiał pod koniec programów informacyjnych. Dlaczego? Bo w swoim przemówieniu Macierewicz wielokrotnie mówił o tym "właściwym" powstaniu. Nie powtarzał po stokroć "powstanie warszawskie", odnosił się wprost do styczniowego, używał terminu "powstanie styczniowe".

REKLAMA

Co łączy myśl Życińskiego i Macierewicza? Naprawdę niewiele. Ale moją niewinną (i dwuznaczną, dzięki treści wyciągniętego zdania) prowokację z "gorącym" tematem, który przez kilka dni służył do kpin i ubolewania nad rzekomą niewiedzą ministra, łączy coś bardzo istotnego. Mechanizm. Jak ja wyjąłem z wielostronicowego artykułu jedno zdanie, tak media zrobiły to samo w przypadku ministra. Robią (robimy!) to codziennie. Polują (polujemy) na nie z premedytacją. Po to, by udowodnić swoje tezy i sprzedać je światu.

Ok, a jak to wszystko ma się do początkowych obrazków, pokazujących dwóch czytelników? Drugi przetworzy mniej informacji. Może będzie miał więcej czasu na ich przemyślenie? Pierwszy kompulsywnie będzie się newsem szprycował. Jak mu zabraknie adrenaliny, może sięgnie po tabloid, albo obejrzy obrady Sejmu. W ostatecznym rozrachunku drugi poczuje się mądrzejszy, a pierwszy w końcu doświadczy przesytu. To oczywiście uproszczenie, dykteryjka na potrzeby felietonu. Obaj, wszakże, będą karmić się cudzymi myślami, opiniami, wizją świata.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA