Stary przyjaciel
Gdy wszedł do restauracji, sam nie wiedział, czego się spodziewać. Od ich ostatniej rozmowy minęły dwa lata. Niby szmat czasu, ale dla ludzkiej złości to raptem mrugnięcie oka.
- Dzień dobry, czy mogę wziąć od pana płaszcz? – przywitała go kelnerka przy wejściu, po czym odprowadziła do stolika, przy którym już siedział człowiek, z którym spotkania tak bardzo się obawiał.
Powietrze wypełniała istna kaskada zapachów; jak przystało na typowy, polski lokal z rzekomo wysokiej półki, serwowano tu wszystko, od żurku, po pizzę. Owoców morza w karcie pewnie też nie brakowało.
Ryśka widział ostatnio w tej samej restauracji. Niemal przy tym samym stoliku. Od dwóch lat nic się nie zmieniło w lokalu, za to zmieniło się wszystko w jego życiu. I Rysiek o tym wiedział, choć nie sposób było przewidzieć, czy to cokolwiek zmienia między nimi.
Szedł za kelnerką, wpatrując się w siedzącą przy stoliku postać mężczyzny. Zadbany, po 50-tce, w szytym na miarę garniturze i butach, których cena była wyższa, niż niektórych wypłata. Człowiek sukcesu.
Teraz i on mógł usiąść przy Ryśku nie wyglądając jak ostatnia ofiara.
Gdy spotkał się z nim dwa lata temu, Ryszard Brański miał na sobie równie elegancki garnitur i równie drogie buty. Za to on… pamiętał, że idąc na spotkanie bał się, czy w ogóle wpuszczą go do restauracji. Za duża marynarka, sprana koszula, tanie buty.
Gdy tak rozmyślał, nawet nie zauważył, że przebył już wszystkie rzędy stolików i stanął przy tym, do którego tak bardzo bał się dojść.
- Proszę usiąść, zaraz przyniosę karty – pożegnała go kelnerka, zostawiając po sobie niezręczną ciszę między nim i Ryśkiem.
Brański z początku nic nie mówił. Nie było wylewnego powitania i serdecznych uścisków. Patrzył tylko na siadającego naprzeciw siebie człowieka, zerkając nań poprzez szkła robionych na zamówienie okularów, sponad splecionych palców, które swoim zwyczajem przytykał do ust, gdy nad czymś intensywnie się zastanawiał.
- Ja… cześć – zaczął tamten nieco niezręcznie – dobrze cię widzieć.
Rysiek nadal nic nie mówił. Wyciągnął za to dłoń i sięgnął nią ponad stołem, a na jego twarzy wykwitał coraz szerszy uśmiech, gdy uścisnął rękę dawnego przyjaciela.
- Tomciu, coś taki poważny? – odezwał się w końcu Rysiek. – Ciebie też dobrze widzieć, nawet nie wiesz, jak dobrze!
Po czym niespodziewanie zawołał stojącą nieopodal kelnerkę:
- Proszę pani, czy napijemy się tu dobrej whisky?
- Ależ oczywiście. Ballentines? Jim Beam? Coś innego?
- Droga pani, Ballentinesa nie powinno się w ogóle stawiać na tej samej półce, co whisky. Poprosimy Chivas Regal. Całą butelkę. I lód.
- Oczywiście, już przynoszę.
Patrzyli obaj przez moment, jak młoda brunetka odeszła do kontuaru, odwracając po drodze pół tuzina męskich głów. Po chwili ciszy odezwał się Tomasz.
- No wiesz, myślałem, że nie będziesz zbyt szczęśliwy na mój widok…
- Żartujesz sobie? Co najmniej od roku czekałem na Twój telefon. Cholera… w zasadzie to sam powinienem był zadzwonić. A ty mi mówisz, że nie miałbym być szczęśliwy?
- Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Nasza ostatnia rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych…
W tej samej chwili kelnerka postawiła przed nimi wiaderko z lodem, butelkę Regala i dwie szklaneczki. Skinęła grzecznie głową, obdarzając obydwu mężczyzn uśmiechem i wróciła na salę.
- Ech, gdybym był chociaż te dwie dyszki młodszy… - westchnął Ryszard – Ale to nieważne! Nieważne. Napijmy się Tomciu – powiedział, wrzucając do szklanek lód i zalewając go trunkiem.
Podał szklankę staremu przyjacielowi i uniósł swoją w geście toastu.
- Za Fawelpol – powiedział i wychylił jednym haustem wszystko, co sobie nalał. – Ach, potem będzie czas na delektowanie się resztą butelki, odparł, widząc nieco zdumione spojrzenie Tomasza. – A teraz, opowiadaj. Jakim cudem ci się to udało?
- Dokładnie takim, w jaki nie wierzyłeś dwa lata temu.
- Mów dalej, mów dalej. Pokaż mi, jak bardzo się myliłem. Jak cholernie się myliłem! Ile osób wtedy u ciebie pracowało? Z 10? A teraz ile?
- Prawie 300. 300 osób, 4 hale produkcyjne, własny dział projektowy, własna logistyka. Jesteśmy kompletnie samowystarczalni.
- W dwa lata! Nigdy w życiu się tak nie pomyliłem!
Tomek uśmiechnął się pod nosem i upił kolejny łyk ze szklanki. Wspomniał ich ostatnią rozmowę i długą tyradę Ryśka o tym, jak to przepieprzył jego pieniądze na jakieś bzdury, zamiast na poważny sprzęt. Na jakieś zabawki dla dzieci, a nie maszyny do pracy.
- No, nie będę polemizował. A mówiłem ci, że to się może udać, nie?
- Mówiłeś, mówiłeś – zakrzyknął Rysiek i nalał sobie kolejną szklankę whisky – a ja głupi, zamiast zainwestować więcej pieniędzy, powiedziałem, że nie zobaczysz ode mnie ani grosza! Oddawałbyś mi dzisiaj dużo więcej, niż te marne grosze, które pożyczyłem ci dwa lata temu.
- Było słuchać, jak mówiłem. Nie wierzyłeś, chociaż mówiłem ci, co zrobił Bosch, prawda?
- Bosch… co mnie obchodził Bosch? To, że oni przeszli na druk 3D i w kilka miesięcy oszczędzili ponad 80 tys. Euro nie znaczyło, że jakiś mały warsztacik w Pciumiu Dolnym może zrobić to samo!
- A widzisz. Przewiń do przodu dwa lata i radzimy sobie nawet lepiej, niż Bosch. Oni drukowali sobie małe części, głównie do serwisowania własnych maszyn. Myślmy postawili na cięższy sprzęt.
- Nawet nie mów… do dziś pamiętam, jaki byłem wściekły, kiedy mi powiedziałeś, ile kosztowała ta drukarka. Jaki to był model? M200?
- M300 – odparł z dumą w głosie Tomasz. – Największy dostępny. Z Zortraxa M200 korzysta właśnie Bosch, ale ja ci mówiłem, że nas nie interesują drobiazgi.
- No mówiłeś, mówiłeś – powtórzył się Rysiek i znów wyzerował swoją szklankę – człowieku, jak zobaczyłem, gdzie poszło moje 20 tysięcy, myślałem, że ci łeb urwę na miejscu.
- Pamiętam – zaśmiał się Tomasz – siedzieliśmy chyba przy tamtym stoliku, gdzie teraz ci dziadkowie, nie? – dodał, spoglądając ponad ramieniem przyjaciela na stolik bliżej okna.
- Taa, dokładnie tam. Ale nieważne Tomciu, nieważne. Mów lepiej, coś takiego zrobił z tą drukarką, że w dwa lata wykosiłeś wszystkie zakłady w regionie, aż boję się o swój!
- Haha, nie, do twojego jeszcze nam sporo brakuje. Choć to prawda, urośliśmy znacznie szybciej, niż myślałem.
- Ja myślałem, że pójdziecie na dno! Razem z moimi pieniędzmi!
- A tymczasem pijesz ze mną whisky po 850 zł za butelkę. Na mój koszt – dodał, wznosząc szklankę.
- Jak na twój koszt, to piję! – po czym obaj wysuszyli kolejną porcję whisky. – To jak, dowiem się w końcu, jak moje zero stało się milionerem?
- Milionerem to może jeszcze nie – uśmiechnął się Tomek – ale nie przeczę, idzie nam całkiem nieźle.
- No widzę przecież. Skąd wziąłeś na to wszystko pieniądze?
- Z drukarki, na którą – jak to powiedziałeś – zmarnowałem twoje pieniądze. Oszczędziła nam masę czasu, pieniędzy i problemów.
- Przecież nadal musiałeś kupić inne maszyny. A co z prototypami? Co z częściami?
- No… mówiłem. Wydrukowałem sobie. Zdziwiłbyś się, ile potrafi to ustrojstwo od Zortraxa. Jak pomyślę, ile bym wydał na etapie projektowania na te wszystkie prototypy, gdyby były robione w CNC… zbankrutowałbym, stary, zbanrkutowałbym.
- Prototypy też drukowałeś? – zapytał zdumiony Rysiek. – Jak można sprawdzać prototypy na plastiku!
- Oj przestań, ostatni prototyp był już zrobiony normalnie. Ale po drodze było ze 30 innych projektów. Pomyśl, kiedy ostatnio mogłeś sobie pozwolić na sprawdzenie 30 różnych designów, co? Ja mogłem. I kiedy w końcu wypuściliśmy produkt na rynek, od razu chwycił. Reszta jest historią. – teraz to Tomasz nalał sobie do szklanki zawartość zbliżającej się do pustości butelki, i od razu upił łyk.
Teraz, gdy mówił o tym wszystkim Ryśkowi, czuł ulgę. Spokój. Pewność jutra. 2 lata temu srał w gacie ze strachu i chociaż wmawiał wszystkim, że jest ok, nic się nie dzieje, warsztat się rozwija, bla, bla, bla, to czasem sam w to nie wierzył.
Ale jakoś to poszło.
Prototyp za prototypem, część za częścią, element za elementem. Dodatkowo zarabiał kasę udostępniając swoją drukarkę innym firmom i dzieciakom z technikum. Niby to parę groszy miesięcznie, ale wystarczyło, żeby posłać chłopaków na szkolenie. Dzisiaj w jego firmie każdy pracownik potrafi obsłużyć drukarkę, a ponad 50 samodzielnie projektuje wydruki.
- I co, tak po prostu zaczęło rosnąć?
- Tak po prostu to może nie, ale szybko poszło. To, co oszczędzałem na prototypach i częściach, które mogłem sobie sam wydrukować, wrzucałem w rozbudowę linii montażowych, szkolenia ludzi, budowę drugiej hali. Zrobił się nam szybko popyt, trzeba było reagować. Dzisiaj obsługujemy tyle outletów, że sam się w tym pogubiłem.
- No ładnie, ładnie… Tomciu, dlaczego czekałeś dwa lata, żeby mi to wszystko opowiedzieć?
- Wiesz Rysiek, jak to jest. W jednej chwili wszystko rośnie, w drugiej lecisz na dno. Wolałem przyjść dopiero wtedy, kiedy miałem pewność, że nie wrócę z podkulonym ogonem.
Przez chwilę obaj milczeli. Tomasz przyglądał się refleksom tańczącym w pozostałościach whisky i lodu na dnie jego szklanki, a Rysiek z namaszczeniem osuszał resztki butelki.
- Może wpadniesz do mnie po niedzieli? Sam zobaczysz, jak to działa. Teraz stoi u nas trochę więcej tych drukarek, niż dwa lata temu.
- Chętnie Tomciu, chętnie – odparł Rysiek.- Cholera! Whisky się nam skończyła. Idę za potrzebą, po drodze zamówię nam drugą, co ty na to?
Po czym wstając od stołu strącił stojącą za blisko krawędzi szklankę, która – jak to kryształ – rozprysnęła się na miliony kawałeczków zalewając posadzkę restauracji szklanym brokatem.
Tomasz patrzył rozbawiony, jak jego przyjaciel niezdarnie próbuje pomóc kelnerce sprzątać, na zmianę tłumacząc się i przepraszając.
- Temu panu już podziękujemy, a ja poproszę rachunek – uśmiechnął się do kelnerki i spojrzał krytycznie na Ryśka.
- No co – burknął tamten, poprawiając marynarkę.
- Nic, nic… jak przyjdziesz w przyszłym tygodniu, to wydrukuję ci szklankę. Następnym razem weź ją ze sobą, to chociaż nic nie potłuczesz.
Po czym obaj parsknęli śmiechem i zaczęli się zbierać do wyjścia.
*Powyższe opowiadanie jest dziełem fikcji literackiej, ale zostało częściowo oparte o rzeczywiste zdarzenia. Zbieżność miejsc i osób jest przypadkowa.