Tak powstawał nasz tegoroczny Poradnik Prezentowy
Widzieliście już nasz Poradnik Prezentowy? Jeżeli nie, to polecam jego lekturę. Zapoznanie się z nim zajmie wam dosłownie kilka, może kilkanaście minut - my pracowaliśmy nad nim kilka długich dni. Oto jak powstawał.
Główne prace zaczęły się w drugiej połowie listopada. Wówczas otrzymałem od Łukasza Kotkowskiego rozpiskę rzeczy, bez których nie obejdzie się scenografia. Zakupy te powinny zająć mi kilka godzin. Budżet? Jakieś 250, może 300 zł. Ostatecznie niezbędne rzeczy kupowałem przez trzy weekendowe dni i wydałem na nie jakieś 1000 zł. Cóż, to było do przewidzenia.
W międzyczasie, przez jakiś tydzień, do mojego mieszkania zjeżdżały sprzęty, które miały pojawić się w Poradniku.
Z praktycznie każdego z nich korzystaliśmy wcześniej, a dużą część z nich mają nasi blogerzy.
Mimo to zdecydowałem się zebrać wszystkie sprzęty samodzielnie, by osobiście odpowiadać za całą logistykę. Szkoda tylko, że nie zastanowiłem się wcześniej, jak je przewiozę do biura. Samochodu nie mam, Uber nie pomieści tylu przedmiotów, tak samo jak taksówka. Na szczęście z pomocą przyszedł Maciek Gajewski ze swoją lepszą połówką.
W nocy z wtorku na środę właśnie z nimi woziłem cały ten majdan do naszego biura. Zamknęliśmy się w dwóch kursach. To znaczy oni się zamknęli, bo podczas drugiej tury zwyczajnie nie zmieściłem się do samochodu i to nie tylko ze względu na swoją masę.
Gdy my woziliśmy rzeczy, pracowała też moja dziewczyna.
Nawlekała zawieszki na bombki (nieopatrznie kupiliśmy takie bez zawieszek) i pakowała prezenty będące częścią scenografii. Tego dnia pracę skończyliśmy mniej więcej o północy. Na sen zostało jakieś pięć, może sześć godzin. Z samego rana trzeba było odebrać Marcina z centrum Warszawy i zacząć z nim generalne prace.
A skoro przy Marcinie jesteśmy, to ten człowiek miał najbardziej niewdzięczne zadanie. By pojawić się w Warszawie o 7:40, musiał wstać o 4:30. Potem musiał dojechać do stolicy, wykonać pracę i wrócić do Białegostoku. Nic trudnego? Niby tak, ale następnego dnia Marcin ruszał w podróż z Samsungiem do Finlandii, więc po powrocie musiał przepakować się, przespać i pojechać na Okęcie. Czemu nie zdecydował się zostać w Warszawie? Nie pytajcie nas.
Zadawaliśmy mu to pytanie jakieś 50 razy i za każdym razem odpowiadał na nie - “tak jakoś wyszło”. Widocznie sam nie wiedział, jak to się stało.
Powróćmy jednak do samej sesji zdjęciowej.
Scenografię zacząłem robić z Marcinem w środę (23.11) o godzinie 8:00. O godzinie 9:00 dołączył do nas Piotrek Grabiec. O godzinie 10:00 całość wyglądała jak świąteczne stoisko rodem z Biedronki, tyle że kilka dni po Świętach Bożego Narodzenia. Marność nad marnościami i wszystko marność. Potem jednak pojawiła się Asia Tracewicz, która pomogła uratować scenografię przed tą marnością i już o 11:00 mogliśmy robić zdjęcia.
Tutaj było z górki. Zaczęliśmy ode mnie, potem zrobiliśmy zdjęcia Przemka Pająka, następnie Asi, potem Karola, a na koniec zostawiliśmy sobie Maćka i Piotrka. Tak naprawdę na koniec powtórzyliśmy jeszcze moje zdjęcia, bo wyszły najgorzej ze wszystkich. Jak szczerość, to szczerość. O dziwo, poza tym w trakcie sesji nie było większych kłopotów. Żaden sprzęt nie zaginął, każdy pilnował, rozpakowywał i pakował swoją pulę prezentów.
Marcin fotografował wyjątkowo sprawnie i okazało się, że mieliśmy komplet fotografii już przed 15:00. Jedyne problemy sprawił nam ogromny soundbar i telewizory, które nie mieściły się na naszej scenografii. Marcin na szczęście poradził sobie także z tym. Potem zabraliśmy się za zdjęcia produktowe.
Po kolei dawaliśmy każde urządzenie Marcinowi; on je fotografował, my je pakowaliśmy i wynosiliśmy do drugiego pomieszczenia.
Ostatecznie cały projekt udało się nam zamknąć do godziny 17:00. Po tym zostało posprzątać scenografię, wznieść toast symbolicznym kieliszkiem chleba, podziękować sobie za udział w projekcie i wsiąść do Ubera, by udać się w kierunku centrum Warszawy, gdzie każdy odjechał lub odszedł w swoją stronę. Mniej więcej po godzinie 18:00 wszyscy byliśmy wolni.
To jednak nie był koniec prac, przynajmniej nie dla wszystkich.
Większość blogerów co prawda rozeszła się do domów, ale potem musieli jeszcze przygotować część tekstową poradnika. Marcin musiał wyselekcjonować najlepsze z kilkuset zdjęć i je wstępnie obrobić, a następnie przekazać do Przemka Śmita, który miał z nich stworzyć gotową prezentację. Ja z kolei przez cały czwartek i piątek odsyłałem kolejne sprzęty do producentów, bezpośrednio z biura. Uznałem, że nie chcę zabierać ich znowu do domu i pozbawiać się cennej powierzchni życiowej.
Redakcyjne prace nad poradnikiem zakończyły się mniej więcej w niedzielę. Co prawda jeszcze do czwartku rano Asia średnio co kwadrans narzekała, że na tym zdjęciu widać jej kolano, a na tamtym krzywo się uśmiechnęła, ale nikt nie traktował tego poważnie.
Końcowy efekt pracy Przemka Śmita zobaczyliśmy w środę (30.11) rano i zaczęliśmy testy Poradnika. Do czwartku (1.12) niemal wszystkie błędy zostały wyeliminowane i wieczorem mogliśmy uruchomić nasz projekt. Nie ukrywam, że jesteśmy z niego niezwykle dumni. Mamy też nadzieję, że wam podoba się równie bardzo jak nam i okaże się przydatny podczas szukania idealnych świątecznych prezentów.