REKLAMA

To nie jest dobry moment na rewolucję. Moje przygody z USB typu C

Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem HTC 10, którego wychwalałem w swojej recenzji kilka miesięcy temu. A tym samym jestem jednym z niewielu póki co Kolumbów świata technologii, którzy borykają się z wejściem USB typu C. 

05.08.2016 19.30
USB C? Proszę bardzo, ale jeszcze nie teraz
REKLAMA
REKLAMA

Przyznam od razu, że moim ulubionym smartfonem jest od dwóch lat linia Samsung Galaxy S. Odnowiony, demokratyczny TouchWizz plus zdecydowanie najładniejsze na rynku modele S6 i S7 trafiają w moje gusta. Nie trafia tylko jakość odtwarzania dźwięku, którą z kolei HTC 10 ma wyśmienitą. I tak oto trzymam się póki co Tajwańczyków, uprzejmie tylko zerkając w kierunku S8, a może nawet S9.

No właśnie, nie ma się gdzie spieszyć. Smartfony nie mają już kierunku do rozwoju, Steve Jobs nie żyje i nie powie inżynierom Samsunga, LG, Huawei, czy wreszcie także Apple, co jest potrzebne ludzkości. Myślę, że intensywność wymieniania telefonów na nowy znacząco spadnie - zresztą jeśli wierzyć statystykom, to już tempo to wyhamowuje, a typowy konsument coraz częściej dobiera u operatora tablet, zegarek albo drona. Albo, tak jak ja, po prostu przechodzi na kartę, choć to rozwiązanie też ma swoje wady, ale to już materiał na inną historię.

USB typu C to na pewno świetne rozwiązanie techniczne, ma pewnie te wszystkie układy scalone, grafeny, zworki i inne dyrdymały, przez które trzymamy w redakcji Dawida Kosińskiego, bo tylko on je od siebie rozróżnia i się tym interesuje. Zabawne, bo jeszcze parę lat temu większość z nas umiała złożyć komputery jedną ręką - dziś lepiej żeby nikt nie robił nam z tego klasówki. Przede wszystkim jednak to pierwszy kabelek od dawna, do którego nie trzeba wydawać specjalnej edycji Kamasutry - wszystko od razu pięknie wchodzi za pierwszym razem. I to jest oczywiście fajne, choć po latach można się przecież przyzwyczaić nawet do przeciekającego dachu i Androida.

USB C? Proszę bardzo, ale jeszcze nie teraz.

Na robienie kabelkowej rewolucji konstruktorzy wybrali sobie niestety najgorszy możliwy moment, czyli czas, kiedy telefony zmieniamy wyjątkowo rzadko, a pewnie będziemy zmieniali jeszcze rzadziej. Powszechne obecnie Micro USB miało sporo szczęścia, bo nalegała na standaryzację Unia Europejska, na dodatek wszyscy akurat zaczynali zamieniać swoje Motorole z klapką na pełnoprawne smartfony. A teraz?

Bretton Woods standardu USB upada, będziemy zawieszeni między juanem a dolarem. I coraz trudniej będzie się dogadać. Znajomi, którzy z lekturą Spider's Web nie są aż tak bardzo na bieżąco jak wy, czasem nawet mają wrażenie, że troszkę sobie z nich żartuję, albo żałuję im lepszych Pokemonów, odmawiając dostępu do powerbanka. Zatem biegam sobie po Polsce od kilku miesięcy, obowiązkowo z powerbankiem i ładowarką w torbie, zaprzeczając poniekąd idei mobilności.

REKLAMA

Nie wszędzie trzeba i nie wszędzie wypada nosić za sobą prywatną mikroelektrownię. I wyjaśnijcie potem komuś czemu nie możesz podładować sobie u niego telefonu komórkowego, pomimo szczerych chęci i intencji gospodarza. A przecież kiedy telefon jest rozładowany, komfort egzystencji niestety spada - mogą nagle pilnie dzwonić z biura, szpitala, Bezprawnikowi znowu przeciążą się serwery, wszyscy dookoła złapią tego przeklętego Dratiniego (a ty nie), a co gorsza z ludźmi dookoła trzeba będzie zacząć... rozmawiać.

Zastanawiam się czy Krzysio Kolumb miał takie problemy, prawdopodobnie tak skoro na pewnym etapie podróży ewidentnie został bez GPS-a, ale ta USB-kowa rewolucja jeszcze przez kilka lat będzie zbierała dzikie plony. Samsung wprawdzie właśnie zapowiedział, że wkracza na grunt nowego formatu i na pewno nieco go wypromuje, ale jedno jest pewne - lepiej już było. Dobra zmiana zajmie przynajmniej dekadę, a czasy kiedy spokojnie mogliśmy podładować telefon w praktycznie każdych okolicznościach powoli odchodzą do lamusa.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA