To nie jest dobry moment na rewolucję. Moje przygody z USB typu C
Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem HTC 10, którego wychwalałem w swojej recenzji kilka miesięcy temu. A tym samym jestem jednym z niewielu póki co Kolumbów świata technologii, którzy borykają się z wejściem USB typu C.
Przyznam od razu, że moim ulubionym smartfonem jest od dwóch lat linia Samsung Galaxy S. Odnowiony, demokratyczny TouchWizz plus zdecydowanie najładniejsze na rynku modele S6 i S7 trafiają w moje gusta. Nie trafia tylko jakość odtwarzania dźwięku, którą z kolei HTC 10 ma wyśmienitą. I tak oto trzymam się póki co Tajwańczyków, uprzejmie tylko zerkając w kierunku S8, a może nawet S9.
No właśnie, nie ma się gdzie spieszyć. Smartfony nie mają już kierunku do rozwoju, Steve Jobs nie żyje i nie powie inżynierom Samsunga, LG, Huawei, czy wreszcie także Apple, co jest potrzebne ludzkości. Myślę, że intensywność wymieniania telefonów na nowy znacząco spadnie - zresztą jeśli wierzyć statystykom, to już tempo to wyhamowuje, a typowy konsument coraz częściej dobiera u operatora tablet, zegarek albo drona. Albo, tak jak ja, po prostu przechodzi na kartę, choć to rozwiązanie też ma swoje wady, ale to już materiał na inną historię.
USB typu C to na pewno świetne rozwiązanie techniczne, ma pewnie te wszystkie układy scalone, grafeny, zworki i inne dyrdymały, przez które trzymamy w redakcji Dawida Kosińskiego, bo tylko on je od siebie rozróżnia i się tym interesuje. Zabawne, bo jeszcze parę lat temu większość z nas umiała złożyć komputery jedną ręką - dziś lepiej żeby nikt nie robił nam z tego klasówki. Przede wszystkim jednak to pierwszy kabelek od dawna, do którego nie trzeba wydawać specjalnej edycji Kamasutry - wszystko od razu pięknie wchodzi za pierwszym razem. I to jest oczywiście fajne, choć po latach można się przecież przyzwyczaić nawet do przeciekającego dachu i Androida.
USB C? Proszę bardzo, ale jeszcze nie teraz.
Na robienie kabelkowej rewolucji konstruktorzy wybrali sobie niestety najgorszy możliwy moment, czyli czas, kiedy telefony zmieniamy wyjątkowo rzadko, a pewnie będziemy zmieniali jeszcze rzadziej. Powszechne obecnie Micro USB miało sporo szczęścia, bo nalegała na standaryzację Unia Europejska, na dodatek wszyscy akurat zaczynali zamieniać swoje Motorole z klapką na pełnoprawne smartfony. A teraz?
Bretton Woods standardu USB upada, będziemy zawieszeni między juanem a dolarem. I coraz trudniej będzie się dogadać. Znajomi, którzy z lekturą Spider's Web nie są aż tak bardzo na bieżąco jak wy, czasem nawet mają wrażenie, że troszkę sobie z nich żartuję, albo żałuję im lepszych Pokemonów, odmawiając dostępu do powerbanka. Zatem biegam sobie po Polsce od kilku miesięcy, obowiązkowo z powerbankiem i ładowarką w torbie, zaprzeczając poniekąd idei mobilności.
Nie wszędzie trzeba i nie wszędzie wypada nosić za sobą prywatną mikroelektrownię. I wyjaśnijcie potem komuś czemu nie możesz podładować sobie u niego telefonu komórkowego, pomimo szczerych chęci i intencji gospodarza. A przecież kiedy telefon jest rozładowany, komfort egzystencji niestety spada - mogą nagle pilnie dzwonić z biura, szpitala, Bezprawnikowi znowu przeciążą się serwery, wszyscy dookoła złapią tego przeklętego Dratiniego (a ty nie), a co gorsza z ludźmi dookoła trzeba będzie zacząć... rozmawiać.
Zastanawiam się czy Krzysio Kolumb miał takie problemy, prawdopodobnie tak skoro na pewnym etapie podróży ewidentnie został bez GPS-a, ale ta USB-kowa rewolucja jeszcze przez kilka lat będzie zbierała dzikie plony. Samsung wprawdzie właśnie zapowiedział, że wkracza na grunt nowego formatu i na pewno nieco go wypromuje, ale jedno jest pewne - lepiej już było. Dobra zmiana zajmie przynajmniej dekadę, a czasy kiedy spokojnie mogliśmy podładować telefon w praktycznie każdych okolicznościach powoli odchodzą do lamusa.