Sukces Pokemon GO, czyli prawda o ludziach, którzy lubią pracować za darmo
"Nie potrafisz w Pokemony, przecież jak napiszesz do Niantic z propozycjami miejsc na gymy i pokestopy, to dodadzą”. Uwielbiam komentarze, bo czasem w pigułce pokazują, jak bardzo nie wiemy, że jesteśmy tylko marionetkami.
Od dobrych kilku lat przez internet regularnie przewalają się wiralowe posty ze screenami ogłoszeń, w których “pracodawca” chce dać pacę w zamian za możliwość zbudowania portfolio albo w zamian za 500 zł. Czasem ogłoszenie dotyczy niskiego stanowiska za najniższą krajową, do którego trzeba znać 5 języków, mieć dwa doktoraty, 10 lat doświadczenia, być dyspozycyjnym 7 dni w tygodniu, 20 godzin na dobę i nie mieć skończonych 30 lat. Oczywiście umowa o dzieło.
Internet lubi piętnować takie ogłoszenia
Tak samo jak wszelkie konkursy na logotypy czy hasła, na których zarabiają organizujący, a uczestnicy nie dostają żadnego wynagrodzenia.
Tymczasem rady, które dostaję od czytelników w sprawie Pokemon GO - mimo że w zasadzie tekst nie dotyczył nawet tego - opierają się dokładnie na tym samym modelu, tylko nie są tak oczywiste.
Zapominamy, że nic w internecie nie jest za darmo. Za “darmowe” produkty płacimy głównie naszym czasem (spędzonym na oglądaniu reklam, szukaniu iksów do ich zamknięcia i tak dalej) oraz danymi. Dane oddawane w zamian za aplikacje i usługi zwykle służą też do ulepszania produktów.
Niantic, firma, która stworzyła Pokemon GO, nie jest wielką korporacją tylko startupem, który powstał w Google, a potem się od niego odłączył. I tak Niantic zebrał 30 mln dol. od Google’a, Nintendo i The Pokemon Company, więc to nie tak, że nie ma pieniędzy.
Kilka dni temu Niantic pokazał też, jak będzie zarabiać - ogłosił wprowadzenie sponsorowanych miejsc w grze. Odwiedzanymi przez użytkowników gymami w Japonii będą McDonaldsy.
Pokemony nie powstałyby bez Ingressa, gry z 2012 r., w którą wkład włożyło dziesiątki tysięcy użytkowników na całym świecie. Z włączonym Ingressem i lokalizacją mapowali dosłownie cały świat, robili zdjęcia ważnym miejscom, w których powinny powstać portale w grze i nieustannie dostarczali mnóstwa danych. Dane te stały się podwalinami pod Pokemon GO.
Użytkownicy w zamian za stworzenie wirtualnej infrastruktury dostali… przyjemność z grania, a potem możliwość dokupienia (!) rzeczy potrzebnych do gry w aplikacji.
Sukces Pokemon GO to nie tylko zasługa Niantic, to tak naprawdę praca wielu graczy, takich jak mój znajomy, który grał w całej Polsce i nawet za granicami, robił zdjęcia zabytków i ciekawych rzeczy, oddał mnóstwo swoich danych w nadziei na ulepszenie gry.
To całkiem standardowa praktyka. Firmy często wypuszczają produkty w wersji beta licząc na to, że wcześni użytkownicy pomogą w wyłapywaniu błędów i poprawianiu ich. Czasem nakręcają też w ten sposób popularność - tylko wybrani mają dostęp, ekskluzywny klub!
Gdyby porównać to do świata produktów fizycznych to trochę tak, jakby wypuszczono zabawkowy samochód dla dzieci, ale bez kół, i to dzieci miałyby powiedzieć producentowi, że kół brakuje.
Codziennie sprzedajemy swoją skórę tanio, cieszymy się z darmowych produktów i aplikacji, dajemy śledzić wszystkie swoje ruchy, cieszymy się, że wyświetlane reklamy nie są przypadkowe i dopasowują się do nas, że nieznane firmy wiedzą, gdzie bywamy, co lubimy, co czytamy i z kim się spotykamy.
Nie mamy też widocznie problemu z tym, że nie jesteśmy klientami tylko towarem. Bardzo pożytecznym, bo chętnym i entuzjastycznym, czasem zastępującym nawet płatnych pracowników, researcherów czy testerów.
* Zdjęcie główne: A. Aleksandravicius / Shutterstock.com